Przejdź do treści

Byłem wtedy studentem astronomii na UMK w Toruniu i posiadaczem niemałej już kolekcji płyt i taśm z muzyką, w szczególności tak czy owak związanej z Kosmosem. Czasami robiłem z niej publiczny użytek, urządzając z kolegami miniwidowiska typu światło i dźwięk w sali studenckiego klubu „MaFiA” (mieścił się na parterze DS 5). W swoich zbiorach fonograficznych posiadałem również całą wydaną w kraju dyskografię zespołu SBB oraz wszystkie solowe dokonania jej lidera Józefa Skrzeka. Najbardziej kosmiczną wydawała mi się płyta pt. „Ze słowem biegnę do ciebie”. Już sama okładka przedstawiająca dłoń odchylającą kurtynę, za którą widnieje przestrzeń kolorowych gwiazd, wprowadzała mnie w odpowiedni nastrój. Aż tu nagle sensacyjna dla mnie wieść: Pronit wydaje na czarnym krążku zapis koncertu Skrzeka w Śląskim Planetarium pt. „Podróż w krainę wyobraźni” (1985). Z informacji w ówczesnej prasie muzycznej („Non Stop”) dowiaduję się, że muzyka powstawała na żywo, inspirowana tym, co się działo na sztucznym nieboskłonie. Podniecenie i zaciekawienie rosło, aż do momentu położenia upragnionego krążka na talerzu gramofonu. To, co usłyszałem z głośników, szybko zaczęło mnie irytować i nudzić. Oj, chyba zbyt ciemno tam w planetarium było i pan Józek nie panował nad klawiaturami — pomyślałem sobie i rozczarowany odłożyłem płytę na półkę. Może jeszcze raz czy dwa próbowałem do niej wrócić, gdyż nie mam zwyczaju ograniczać się do pierwszego wrażenia, ale dalej bez pozytywnego rezonansu…

Stopniowo traciłem zainteresowanie twórczością Józefa Skrzeka, a o jego istnieniu i aktywności muzycznej sporadycznie przypominały mi takie perełki jak koncert (chyba z kościoła św. Krzyża) transmitowany w TVP czy świetna płyta nagrana z organistą Michałem Banasikiem pt. „Czas”.

Pół roku temu przypadkowo trafiłem w serwisie Allegro na płytę Józefa Skrzeka i Colina Bassa pt. „Planetarium”. Zachęcony tytułem i okładką kupiłem „w ciemno” i choć tytuł, jak się okazało, nawiązuje jedynie do miejsca koncertu i nie pociąga za sobą żadnych astronomicznych proweniencji, płyta wielokrotnie lądowała już w odtwarzaczu, sprawiając mi niemałą przyjemność słuchania.

Na początku bieżącego roku dowiedziałem się o nowym przedsięwzięciu śląskiego artysty — nagraniu ponownie solowego koncertu pod kopułą Chorzowskiego Planetarium, który ma być swoistym nawiązaniem do „Podróży w krainę wyobraźni” sprzed ponad 20 lat. Oj, czyżby tamten dawny, mało udany eksperyment nie dawał spokoju ambitnemu twórcy? Próba rehabilitacji, a może tylko pretekst do złożenia hołdu zmarłemu twórcy syntezatorów, wielkiemu Robertowi Moogowi? — takie i podobne myśli przychodziły mi do głowy i obowiązkowo zamówiłem płytę w internetowej przedsprzedaży.

La Tempete. Józef Skrzek

La Tempete. Józef Skrzek

Nowa płyta nosi tytuł „La Tempete”, co po włosku znaczy „burza” i faktycznie, zaczyna się ni mniej ni więcej, tylko odgłosami burzy. Całkiem nieźle musiały się rozchodzić te dźwięki pod sztucznym firmamentem — aż żałuję, że mnie tam nie było. No i te niepodrabialne dźwięki analogowych syntezatorów Mooga! W ruch idą: Minimoog, Micromoog i Polymoog. Artysta rozwija swoją suitę planetaryjną o kosmicznych pejzażach na głos, syntezatory i burzę meteorów. Po prawie 20-minutowym Niebiańskim Wołaniu następuje Kosmiczny Odlot i spotkanie z Gwiezdnym Aniołem — jeden z najpiękniejszych fragmentów na płycie! — by zaraz popaść w Księżycowe Zawirowanie przechodzące płynnie w Słoneczną Fantazję. Z przyjemnością zanurzamy się w Kryształowych Deszczach zmywających ze słuchaczy resztki kosmicznego pyłu (a może tylko ziemskiego kurzu?) i jakby nagle przebudzeni stwierdzamy, że to wciąż ta sama burza, co na początku, ale świat wokół nas jakby inny, czystszy, pogodniejszy…

Patrzymy zadziwieni na Mistrza, naszego cicerone tej nieziemskiej podróży, a on, uśmiechając się do nas pogodnie, puszcza oko i mówi, że jest… tylko piosenkarzem (Singer).

(Źródło: „Urania — PA” nr 3/2007)