Przejdź do treści
To była zorza! Dobrze widoczna w całej Polsce od zmierzchu do północy, a nawet dłużej. Zawdzięczaliśmy ją bardzo silnej burzy magnetycznej klasy G4, wywołanej słonecznym rozbłyskiem z 15 marca. Dwa dni później strumień słonecznej plazmy uderzył prawie centralnie w Ziemię, dając wspaniałe widowisko świetlne na niebie. Księżyc akurat łaskawie zbliżał się do nowiu, by 20 marca uraczyć nas zaćmieniem Słońca. Sprzyjające warunki atmosferyczne sprawiły, że oba zjawiska zostały porządnie obfotografowane i internet zalała wręcz gigabajtowa fala cyfrowych obrazów. Najciekawsze z tych, które trafiły do nas, prezentujemy wewnątrz numeru. Okładkę, już nie pierwszy raz, przyozdobiła praca Marka Nikodema – prezesa Pałucko-Pomorskiego Stowarzyszenia Astronomiczno-Ekologicznego „Lokalna Grupa” dysponującego nieźle wyposażonym Obserwatorium Astronomicznym w Niedźwiadach, na terenie Borów Tucholskich. Co najważniejsze, mają tam dość ciemne niebo! Niestety, coraz go mniej w naszym otoczeniu.

Gdy 15 lat temu wyprowadziłem się z centrum miasta na jego północny skraj, zorze polarne oglądałem, dosłownie nie wychodząc z domu. Najlepiej pamiętam ten pierwszy raz. Wyjątkowo położyłem się spać dość wcześnie. Po północy zbudził mnie dźwięk telefonu. To Andrzej Pilski dzwonił z Fromborka, pewny że jeszcze nie śpię, by powiadomić o widocznej zorzy. Po ciemku przeszedłem do kuchni, skąd okno wychodzi na północ i po chwili syciłem oczy barwnymi woalami świateł tańczących na czarnym nieboskłonie.

Później jeszcze wiele razy widziałem zorzę, nie oddalając się zbytnio od miejsca zamieszkania. Bywały bardzo różne. Jedna była tak rozległa, ze połowa nieba świeciła czerwona poświatą. Innym razem w niebo strzelały pionowe słupy świetlne tak intensywne, że brałem je początkowo za długie światła reflektorów samochodowych. Tej ostatniej, marcowej, też nie brakowało zaskakujących efektów. Chociażby dziwny zorzowy jęzor totalnie oderwany od masywu zorzowego na zachód, obserwowany w bezpośrednim sąsiedztwie jaskrawo lśniącej Wenus. Wielu obserwatorów brało go początkowo za jakiś obłok czy dym i dopiero konfrontacja zdjęć w internecie wyjaśniła jego naturę.

Nie wiem, jak Wy, Drodzy Czytelnicy, ale ja po raz pierwszy miałem uczucie przesytu tym zjawiskiem. Po paru godzinach chłodzenia się w plenerze, bez kanapek i termosu z ciepłą herbatą, zaklinałem ją, by sobie wreszcie odeszła. Ona jednak, jak na przekór, dopiero wtedy zaczęła pokazywać, co potrafi ! Świetlne słupy zaczęły wręcz sięgać zenitu, a ściana wielobarwnego światła natarła dosłownie na mnie, otaczając z lewej i prawej. Mistyczne przeżycie!

Gdy po północy zorzowe świecenie zaczęło wyraźnie czerwienieć i przygasać, skierowałem jeszcze aparat w przeciwną stronę, ku zorzy miejskiej, zdecydowanie jaśniejszej. Niech poniższe zdjęcia zaświadczą, iż mieszczuchom nie jest dane oglądanie zorzowego spektaklu oferowanego przez Naturę. Niestety, jak rozbuduje się strefa przemysłowa w moim mieście, to i mnie następnym razem samo wyjście z domu nie wystarczy. Oby tylko jakaś ostoja ciemnego nieba była wtedy w zasięgu!


Jacek Drążkowski

Lidzbark Warmiński, kwiecień 2015


Przejdź do spisu treści