Przejdź do treści

TRAPPIST-1: martwe piekło czy obfitość życia?

TRAPPIST-1 to ekscytujące odkrycie: bliski, zwarty układ siedmiu skalistych planet o wielkościach pomiędzy Marsem a Ziemią, z których większość lub nawet wszystkie mogą leżeć w strefie zamieszkiwalnej. Czy jednak na pewno jest aż tak obiecująco? Ukazały się właśnie dwa artykuły naukowe, z których jeden dodatkowo zwiększa nadzieję na znalezienie tam życia, drugi jednak dowodzi, że planety TRAPPIST-1 niemal na pewno nie nadają się do zamieszkania. A może prawda leży gdzieś pośrodku?

Złe wiadomości

Jeszcze do niedawna naukowcy sądzili, że większość czerwonych karłów – gwiazd takich jak centrum układu TRAPPIST-1 – to obiekty bardzo aktywne, gwiazdy emitujące silne rozbłyski, które są w stanie nawet całkowicie zniszczyć atmosfery okrążających je planet. Z czasem okazało się jednak, że wiele planet pozasłonecznych okrąża swe macierzyste gwiazdy w takiej odległości, w której woda może występować w stanie ciekłym – czyli w strefie zamieszkiwalnej. Wówczas naukowcy na nowo rozważyli zagadnienie zamieszkiwalności obcych globów. Obecnie uważa się, że zamieszkiwalność układu TRAPPIST-1 silnie zależy od aktywności gwiazdy. Czy jest ona wystarczająco spokojna?

Dla porównania – najbliższa nam gwiazda, Proxima Centauri, ma wprawdzie układ planetarny, ale nie wiąże się z nim zbyt dużych nadzieli - Proksimę charakteryzuje bardzo wysoka aktywność objawiająca się między innymi destrukcyjnymi rozbłyskami. Badania przeprowadzone przez węgierskich planetologów sugerują, że również centralna gwiazda TRAPPIST-1 często wysyła w swe otoczenie silne rozbłyski. Może to zagrażać istnieniu większości (jeśli nie wszystkich) atmosfer okolicznych planet.

Naukowcy wyciągnęli te wnioski na bazie danych zebranych przez Teleskop Keplera. Jeden z zaobserwowanych rozbłysków TRAPPIST-1 był na tyle silny, że przewyższył nawet największy kiedykolwiek zaobserwowany rozbłysk na naszym Słońcu – efekt Carringtona, który w 1859 roku wyłączył układy telegraficzne i spowodował pojawienie się mnóstwa zórz, które widać było nawet w tropikalnych szerokościach geograficznych. Rozbłysk ten musiał pokonać dystans pomiędzy Ziemią a Słońcem, który wynosi aż 150 milionów kilometrów. Tymczasem najdalsza planeta w układzie TRAPPIST-1 znajduje się w odległości zaledwie 9,4 milionów kilometrów od swej gwiazdy. Na tej podstawie naukowcy wnioskują, że tak silna aktywność gwiazdowa musiała w rezultacie zdestabilizować atmosfery planetarne.

Dobre wieści

Naukowcy z Uniwersytetu z Chicago idą jednak o krok dalej. Sugerują, że planety mogą w pewnym sensie „dzielić się” swymi własnymi formami życia na drodze czegoś w rodzaju kosmicznej wymiany. Idea wymiany skał i innych obiektów między planetami nie jest niczym nowym. Na Ziemi znaleziono kilka meteorytów z Marsa - łącznie z tym, w którym ponad dziesięć lat temu wykryto możliwe ślady pozaziemskich skamielin. Ziemia i Mars mogą zbliżyć się do siebie najmniej na około 55 milionów kilometrów, co oznacza całkiem długą drogę do przebycia dla takich kosmicznych kamieni. A jednak jest to możliwe.
 
Co ciekawsze, nawet najdalej położone od siebie planety TRAPPIST-1 są od siebie odległe mniej więcej o odległość Ziemi i Księżyca. To tylko 383 000 kilometrów w perygeum. W omawianym układzie na tak stosunkowo małej odległości upakowanych jest aż siedem planet. Wśród nich aż (lub co najmniej) trzy orbitują w strefie zamieszkiwalnej w naszym rozumieniu tego pojęcia. Transport materii pomiędzy tymi światami mógł zdaniem uczonych skutkować powstaniem pewnego wspólnego dla planet, albo przynajmniej dość zbliżonego ekosystemu. Taka wymiana materiału biologicznego mogła być dość szybka – pewne skały przemieszczałyby się z planety na planetę już w czasie od 10 do 80 ziemskich lat.


Czytaj więcej:



Źródło: astronomy.com

Zdjęcie: siedem planet TRAPPIST-1 – wizja artystyczna. Źródło: NASA/JPL-Caltech

Reklama