Przejdź do treści

Awirus

Mumio - substancja pozyskiwana z himalajskich skał

Na ilustracji: Mumio (inaczej: shilajit) substancja pozyskiwana z himalajskich skał. Tu: shilajit pochodzący z Rezerwatu Narodowego Mojave, Kalifornia, USA. Źródło: Wikimedia Commons

 

Rok 2021 został ogłoszony Rokiem Lema. Z tej okazji, w numerze 3/2021 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki na teksty w języku polskim pisane prozą, inspirowane polskimi badaniami naukowymi. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Awirus”, które zostało nadesłane na konkurs przez Małgorzatę Sanchez:

 


 

Małgorzata Sanchez

 

AWIRUS

 

Siedziałem w gabinecie, oglądałem na ekranie trójwymiarowy obraz mózgu Filipa. Powiększyłem go, żeby przyjrzeć się czerwonym plamom obrazującym nacieki w oponach mózgowo-rdzeniowych. Otaczała mnie wszechmocna aparatura, półki uginające się pod ciężarem skrzynek z lekami najnowszej generacji; to wszystko w podziemnej kolonii na Marsie, zbudowanej z wykorzystaniem technologii chroniących przed promieniowaniem kosmicznym.

 

Filip, podobnie jak kilku innych inżynierów zajmujących się górnictwem, bywał na powierzchni. W jego przypadku kombinezon z warstwą nanomateriału odbijającego promieniowanie nie wystarczył, aby ustrzec się choroby nowotworowej.


Opuściłem gabinet i udałem się do sali, w której leżał Filip. Do niedawna chodził do pracy, nie po to jednak, żeby pracować. Spędzał czas z ludźmi, których lubił i cenił, dzięki temu utrzymywał iluzję normalnego życia. Kiedy wszedłem, patrzył na kombinezon roboczy zwisający z oparcia krzesła.
 

Zbliżyłem się do łóżka, Filip opuścił rękaw koszuli, zakrywając siniec na przedramieniu, i odwrócił głowę. W ciemnych oczach wyróżniających się w bladej twarzy widziałem spokój. Ufał nauce, ufał mnie, nie dopuszczał do siebie myśli o śmierci. To, co zamierzałem powiedzieć, wyczytał z mojej twarzy.

 

– Aż tak źle? 

 

Opuściłem wzrok i przełknąłem ślinę. Gdybym mógł dać upust emocjom, wrzeszczałbym jak opętany, zrzucał ze stolików jeden sprzęt za drugim, rozbijał jedną fiolkę za drugą, wywróciłbym biurko, a potem walił pięścią w ścianę, aż poszłaby krew. Wszystko, byleby zagłuszyć wyrzuty sumienia. 

 

– Nie rozumiem. Na raka umierali nasi dziadkowie…

 

– Wciąż nie mam czym cię leczyć.

 

– Przeżyję te dwa miesiące?

 

Dwa miesiące. Tyle brakowało do wylądowania promu z nowym sprzętem i środkami do terapii immunologicznej, które straciliśmy w pożarze kilkanaście miesięcy wcześniej.

 

– Tak. 

 

– No to w czym rzecz? 

 

– Wtedy może być już za późno na jakiekolwiek leczenie.

 

– Czyli to koniec? 

 

– Nie, jeżeli w końcu zgodzisz się na dawne metody. Pomyśl raz jeszcze. Pomyśl o matce. 

 

Łzy stanęły mu w oczach. 

 

– Uznaję to za zgodę. 

 

Pożegnałem się, żeby nie dać Filipowi szansy na zmianę zdania. Był uparty, do tej pory nie chciał słyszeć o chemioterapii, którą nazywał średniowieczną torturą. Wróciłem do gabinetu, zgarnąłem rzeczy, wrzuciłem je do torby. Mój wzrok spoczął na zdjęciu z podróży do parku Yellowstone, którą odbyliśmy z Filipem po ukończeniu studiów. Cisnąłem je o podłogę, wyszedłem, trzaskając drzwiami.

 

– Wszystko w porządku? – spytała Olga, na którą wpadłem w korytarzu.

 

Zostawiłem ją z tym pytaniem bez odpowiedzi. W domu nazywanym w kolonii „pomieszczeniem mieszkalnym” padłem na łóżko. Myślałem o Filipie. Na Ziemi nikt nie pozwoliłby mi go leczyć, zająłby się nim onkolog wyspecjalizowany w tej odmianie białaczki; dla niego Filip stałby się jednym z tysięcy pacjentów. Dla mnie był jak brat, którego nie miałem. Wychowaliśmy się na tej samej ulicy, kochaliśmy się w tych samych dziewczynach, nasze drogi nie rozeszły się nawet wtedy, gdy wyjechaliśmy na studia do dwóch różnych stanów.

 

Na Marsie leczą lekarze z czterema lub pięcioma specjalizacjami. Przy doborze kolonistów obowiązywała zasada: jak najwięcej wiedzy, jak najmniej kilogramów na pokładzie promu. Leczyłem więc alergie, migreny, prowadziłem jedną ciążę i zajmowałem się czterema przypadkami nowotworów. Byłem skazany na konfrontację z cierpieniem Filipa i z poczuciem winy. Gdyby nie ja, Filip nigdy nie znalazłby się na Marsie. Planował ślub, a jednak przyszło mu się rozstać w burzliwych okolicznościach. Mówiłem: „jedź ze mną, szansa na taką przygodę zdarza się raz w życiu”. Mówiłem to, nie wierząc wcale, że się uda. Ostatecznie obaj skończyliśmy tu, odcięci od korzeni, od Ziemi, na której na leczenie czeka się godziny, nie miesiące. 

 

* * *

 

Podanie cytostatyków i radioterapia zatrzymały postępowanie choroby. Do lądowania promu zostało dokładnie siedem dni. Pamiętam tamten wieczór. Wróciłem do domu, przygotowałem kolację i włączyłem ekran, aby obejrzeć codzienny serwis informacyjny, który powinien był już dotrzeć do nas z Ziemi. Na czerwonym pasku przeczytałem informację o katastrofie promu Janus II zbliżającego się do Marsa. Do zamachu przyznała się organizacja terrorystyczna, sprzeciwiająca się kolonizacji Marsa. W sieci pojawił się filmik, w którym terroryści ubrani w czerwone kominiarki odczytywali manifest i szczycili się tym, że ataku dokonali u końca podróży, dzięki czemu kolonia została odcięta od dostaw materiałów i środków medycznych na możliwie najdłuższy okres. Ziemia miała w rezerwie jeszcze trzy promy – gdyby katastrofa wydarzyła się bliżej, kolejny prom wyruszyłby wcześniej. Życie straciło dwadzieścia osiem osób, straci jeszcze jedna. 

 

Poszedłem do kuchni, wyciągnąłem z szafki marsjańską wódkę, najtańszy trunek na Marsie, najdroższy na Ziemi. Napełniłem szklankę do połowy, wlałem resztkę soku pomarańczowego, pustą butelkę roztrzaskałem w zlewie. Wypiłem do dna i przygotowałem drugą dawkę alkoholowego znieczulacza. Miałem już ją sobie zaaplikować, kiedy usłyszałem dźwięk sygnalizujący nadchodzące połączenie. Wypiłem wódkę jednym haustem i pospieszyłem do ekranu, na którym za chwilę pojawił się podpięty do kroplówki Filip. 

 

– Czy ja mam jeszcze szansę? 

 

Milczałem. Filip pokiwał głową, na jego twarzy odmalował się ból człowieka, który zaczyna pojmować, że nie ma już więcej dróg, jest tylko ta prowadząca ku końcowi. 

 

– Powiem mamie. 

 

Rozłączył się, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Wiedziałem, że jeżeli wrócę do kuchni, znów sięgnę po butelkę. Nie wolno mi było iść w te stronę, udałem się więc do gabinetu Astrid, koleżanki po fachu. Znała sprawę, nie musiałem więc nic mówić. 

 

Kiedy wszedłem, o nic nie pytała; usiadła w fotelu, ja naprzeciw niej, na miejscu pacjenta. Ukryłem twarz w dłoniach, łzy same ciekły po twarzy. 

 

– Sam zdecydował – zaczęła. – Nie zmusiłeś go, tylko namówiłeś.  

 

– Rezultat jest taki sam. Gdybym wcześniej przekonał go do leczenia tym, co mamy…
Nie odpowiedziała. Podniosłem wzrok. Astrid patrzyła na mnie, marszcząc brwi, ale myślami była gdzieś indziej.

 

– O co chodzi? 

 

– Chciałabym ci coś pokazać. Zrobię to pod jednym warunkiem. Jeżeli zdecydujesz się w jakikolwiek sposób wykorzystać tę wiedzę, nie powiążesz z tym mojej osoby.

 

– Ale…

 

– Zgadzasz się czy nie?

 

Przytaknąłem. 

 

– Chodź. 

 

Wjechaliśmy na górę, tam Astrid zaprowadziła mnie do strefy inżynierii górniczej. Idąc przez korytarz, mijałem przeszklone hangary, które chroniły maszynerię przed burzami piaskowymi. Kiedy dotarliśmy do końca, Astrid kazała mi zaczekać, po czym znikła w jednym z pomieszczeń. Wróciła w towarzystwie inżyniera, razem przeszliśmy do osobnego pomieszczenia.

 

– Pokaż mu to, co znaleźliście – powiedziała. Widząc jego wahanie, dodała: – Jesteś mi coś winien, pamiętasz?

 

– Jak to zrobię, będę spalony u szefa – odrzekł ze wschodnim akcentem mężczyzna. – I tak już podpadłem, kiedy pozwoliłem ci zobaczyć to nagranie.

 

– Spójrz mi w oczy i powiedz, że to, co się dzieje, jest zgodne z regułami. Mieliśmy decydować wspólnie, według zasad demokracji w najczystszej postaci. Nie było mowy o wojsku, które pojawia się znikąd i przejmuje kontrolę nad waszym hangarem.

 

– Jest tutaj wojsko? – spytałem.

 

– Tak. Zdaje się, że nie jesteśmy jedyną kolonią na Marsie. Istnieje druga, chyba na wypadek gdybyśmy zaczęli rozrabiać albo uznali, że jesteśmy na tyle samowystarczalni, żeby odciąć się od Ziemian. Mów, Wiktor.

 

Wiktor westchnął, wyjął z kieszeni ekran przenośny i uruchomił nagranie.

 

– Spektrometr wykrył bogate złoże siarczków na wschód od krateru. Spektrometr to takie urządzenie umieszczone na orbicie, które…

 

– On wie, co to jest spektrometr – przerwała Astrid. – Jest lekarzem.

 

– Wyprowadziliśmy maszyny w teren, żeby przeprowadzić próbne odwierty. Udało się zrobić kilka, zanim maszyna uległa awarii. Kiedy obejrzeliśmy wiertło, okazało się, że jest oblepione czarną mazią. Wyglądało tak, jakbyśmy wiercili nim w czarnym silikonie.

 

– Widziałam tę maź pod mikroskopem. W jej komórkach dochodzi do przemiany materii. Kiedy temperatura spada, procesy zamierają, a maź wyglądem zaczyna przypominać skałę.

 

Otworzyłem szerzej oczy z niedowierzania. 

 

– O, tutaj ją widać.

 

Na ekranie pojawiła się skała zamknięta w szczelnym pojemniku. Wyglądała jak łupek węgla o wysokości dwóch metrów. 

 

– Trzymamy ją w tymczasowym laboratorium, które zbudowaliśmy w jednym z hangarów. Izolacji poddaliśmy wszystkich, którzy mieli kontakt z mazią lub samą skałą. Znalazłam na niej pierwiastki, które nie występują w naszych stronach galaktyki. Musiała trafić tu z bardzo daleka.

 

– Jaki to ma związek z Filipem?

 

– Skała strukturą przypomina pumeks. W komorach znalazłam kolonie nieznanego wirusa, a raczej czegoś, co jest przeciwieństwem wirusa albo atypowym wirusem. W skrócie nazywam go „awirusem”. Prowadzę eksperymenty od czterech miesięcy, zdążyłam już wstrzyknąć go zdrowemu szczurowi. Awirus zaczął wnikać w komórki i się w nich namnażać. Co ciekawe, nie modyfikował ich DNA. Co innego w przypadku szczura z wszczepionymi komórkami nowotworowymi, które awirus atakował i przywracał im zdolność apoptozy.

 

– Sądzisz, że ten awirus powstał w naturalny sposób?

 

– Nie mam pojęcia. Dopiero zaczynam rozpracowywać jego DNA. Spodziewam się napotkać sporo trudności.

 

– Chodźmy tam – powiedziałem.

 

Twarz Astrid zmieniła się, skamieniała.

 

– Podpisaliśmy cyrografy. Obowiązuje całkowita poufność. Oboje ryzykujemy, pokazując ci to nagranie. Ta skała jest pozaziemską formą życia. Zaraz po tym, jak poinformowaliśmy o jej istnieniu NASA i Agencję Kosmiczną, na horyzoncie pojawiły się wojskowe pojazdy kosmiczne.

 

– Tu chodzi o życie człowieka – naciskałem.

 

– O nasze życia też.

 

– Nie o wasze życia, tylko kariery. Sama mówiłaś, że postępują wbrew zasadom.

 

– Powiedziałam: nie.

 

Powietrze zgęstniało, kipiał we mnie gniew.

 

– Co według ciebie mam zrobić? Wziąć zakładników i wymienić ich na fiolki z awirusem?

 

Nie odpowiedziała. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Udałem się do baru, żeby podleczyć bolące sumienie. Przy stoliku w przeciwległym rogu siedziało czterech mężczyzn w strojach inżynierów ze strefy górniczej, postawnych i zgolonych niemal do zera. Nigdy ich wcześniej nie widziałem, a jako lekarz widywałem mieszkańców kolonii regularnie. Począłem więc przysłuchiwać się ich rozmowie. Żartowali z człowieka, którego imienia i nazwiska także nie kojarzyłem. To musieli być żołnierze. 

 

Wstałem i podszedłem bliżej, oni zamilkli i zaczęli przyglądać mi się podejrzliwie.

 

– Jesteście tu nowi.

 

– Tak – odezwał się ten największy. – Świeżynki z ostatniej dostawy inżynierów.

 

Śmiech.

 

– To wyjaśnia, dlaczego żaden z was jeszcze nie pojawił się w moim gabinecie. Zapraszam jutro z samego rana. 

 

– Jesteśmy zdrowi.

 

– I zbyt cenni. Każdego, kto nie wywiązuje się z obowiązku regularnych badań, zgłaszam przełożonemu. 

 

Popatrzyli po sobie niepewnie.

 

– Będziemy – powiedział wreszcie wojskowy, po czym podniósł szklankę. – Na zdrowie!

 

Śmiali się dalej, ja natomiast udałem się do izolatki, aby przygotować ją na dłuższy pobyt pacjenta.

 

* * *

 

Przyszli punktualnie, jak na żołnierzy przystało. Podejrzewam, że obawiali się zamieszania wokół ich osób; nie mieli prawa przebywać w tej części kolonii. Otworzyłem drzwi, wszedł pierwszy, za nim reszta.

 

– Jest problem.

 

– Jaki?

 

– Jesteśmy tu z tajną misją. Nie ma tam naszych nazwisk – powiedział, wskazując ekran.

 

– Mnie interesuje tylko wasze zdrowie.

 

– Czyli to nie kłopot?

 

– Nie. Badamy się w pojedynkę. Ty siadasz na fotelu, reszta czeka na zewnątrz.

 

Wszystkie czynności wykonywałem mechanicznie, myślałem tylko o tym, co zaraz zrobię. Kiedy wbijałem igłę, żeby pobrać krew, zacząłem opowiadać o życiu w kolonii. Tym udało mi się odwrócić uwagę żołnierza. Nie spostrzegł, że w międzyczasie wstrzyknąłem mu małą dawkę środka usypiającego. Wystarczyła, aby wykonać szybki zabieg, rozciąć skórę za uchem, wyjąć chip i zastąpić go implantem. Nim żołnierz odzyskał przytomność, wstrzyknąłem środek przeciwbólowy.

 

– Zdaje się, że zemdlałeś na widok krwi – zażartowałem.

 

– Ja? Nigdy! – oburzył się. – Musiałem przysnąć.

 

Kiedy ostatni z żołnierzy opuścił gabinet, wsadziłem chip do kieszeni fartucha i wybiegłem z gabinetu. 

 

Piętnaście minut. Tyle potrzebowałem, żeby zrealizować mój plan. Biegłem co sił, żeby dostać się do tymczasowego laboratorium, zanim tamten spróbuje wrócić do hangaru. Kiedy drzwi się nie otworzą, żołnierz zgłosi awarię chipa, a przy wymianie chirurg zorientuje się, że skórę przed chwilą nacinano. 

 

Dotarłszy do hangaru, zwolniłem, aby nie wzbudzać podejrzeń. Z tymczasowego laboratorium zabrałem probówkę z awirusem i wróciłem do Filipa, który czekał już w izolatce. Patrzył na mnie, mrużąc oczy – od jakiegoś czasu tracił ostrość widzenia. 

 

Przygotowałem strzykawkę.

 

– Co to?

 

Rozległ się alarm. Wszechobecny głos obwieścił, że w kolonii obowiązuje stan zagrożenia zakażeniem środkami biologicznymi.

 

– Twoja ostatnia szansa.

 

– Miałem nadzieję, że zamierzasz mnie uśpić.

 

Usiadłem na taborecie, popatrzyłem w oczy Filipa, zdobyłem się nawet na uśmiech. 

 

– Zostanę tu z tobą na dłużej – powiedziałem, robiąc zastrzyk.

 

Kiedy Filip usnął, podjechałem na taborecie do ekranu i wybrałem numer jednostki centralnej. Przede mną pojawiła się twarz Jessego, przewodniczącego kolonii, za jego plecami krzątali się współpracownicy.

 

– To ja zabrałem probówkę z laboratorium tymczasowego. Chciałbym wygłosić w związku z tym oświadczenie.

 

Jesse posłał mi spojrzenie pełne niepokoju, zapewne wziął mnie wtedy za terrorystę. Uciszył obecnych, po czym przywołał ich do siebie. Kiedy chaos ustał, Astrid stanęła za plecami Jessego. Widziałem jej twarz, nawet nie drgnęła powieka. Siła woli godna podziwu.

 

– Jesteś nagrywany – oznajmił Jesse.

 

Opowiedziałem zwięźle i rzeczowo o tym, co się wydarzyło. Wyjawiłem udział Astrid i Wiktora, dopiero kiedy wynegocjowałem pisemną gwarancję, że nie zostaną względem nich wyciągnięte konsekwencje.

 

– Na koniec chcę wszystkich zapewnić, że każde działanie wykonywałem zgodnie z procedurami bezpieczeństwa, działałem z pełną świadomością konsekwencji i że zrobiłbym to raz jeszcze. Na bezpośredni kontakt z awirusem byłem narażony wyłącznie ja i Filip. Miało to miejsce, kiedy przebywaliśmy już w izolacji.

 

Zapadła cisza.

 

– Nie wiemy, z czym mamy do czynienia – odezwał się Jesse. – Określenie tego może zająć miesiące.

 

– Zdaję sobie z tego sprawę.

 

– Co z Filipem? – wtrąciła Astrid.

 

Popatrzyłem na łóżko. W krwi Filipa musiała już rozpocząć się walka na śmierć i życie.

 

– Bez zmian. Stan agonalny.

 

* * *
 

Opuściłem izolatkę dopiero, kiedy Astrid i jej zespół upewnili się, że w genomie awirusa nie kryją się pułapki, które mogą stanowić zagrożenie dla człowieka. Mieszkańcy kolonii zdecydowali, że złamałem zasady etyki zawodowej i należy odsunąć mnie od pracy. Werdykt przyjąłem ze spokojem.

 

– Leczyć już nie będziesz, ale nikt nie zabroni ci być naukowcem – powiedziała Astrid i uścisnęła mnie na powitanie. – Badania nad awirusem uratują więcej istnień, niż ty zdołałbyś podczas całej kariery.
Rozległy się oklaski. Klaskał też Filip, wtedy już miał na to siłę.

 

KONIEC


Inspiracje:


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Lema 2021

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Lema 2021? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.