Przejdź do treści

De profundis

 

Kobieta nurkująca pod wodą

Na ilustracji: Kobieta nurkująca w głębinach. Źródło: PxHere

 

Rok 2021 został ogłoszony Rokiem Lema. Z tej okazji, w numerze 3/2021 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki na teksty w języku polskim pisane prozą, inspirowane polskimi badaniami naukowymi. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „De profundis”, które zostało nadesłane na konkurs przez Martę Rakoczy:

 


 

Marta Rakoczy

 

DE PROFUNDIS

 

Rana Khan wszedł pospiesznie do sali obrad, w której gromadził się sztab kryzysowy. Rzut oka na twarze zebranych utwierdził go w przekonaniu, że sprawa była bardzo poważna.

 

Uścisnął dłonie kilku swoim znajomym, których nie widział na żywo od dawna, lecz poza krótkim „cześć” nie mieli sobie nic specjalnego do powiedzenia. Ranę Khana uderzyło, jak mocno jego koledzy się postarzeli. Z racji świadczenia pracy w różnych zakątkach globu (a także i poza nim) kosmolodzy nieprzerwanie od paru lat brali udział wyłącznie w konferencjach wirtualnych, na których wcielali się w trójwymiarowe awatary, skutecznie maskujące nieubłagany upływ czasu. Tym razem jednak ściągnięto naukowców w jedno miejsce.

 

Charlie Montego reprezentujący zespół do spraw Wenus wyraźnie przytył i poruszał się z trudem. Zapewne w żadnych innych okolicznościach nie opuściłby swojego wygodnego fotela w wielkiej rezydencji na Hawajach i postulowałby zebranie w trybie online, gdyby nie fakt, że w tej konkretnej sali, przypominającej małą aulę uniwersytecką, istniał absolutny zakaz wnoszenia i przechowywania elektroniki. A jako że w związku z tym wykorzystanie splątania kwantowanego także zostało wykluczone, tylko Montego mógł merytorycznie wypowiadać się o niebieskiej planecie. Pozostałych członków jego zespołu, nieobecnych na Ziemi, nie sposób było sprowadzić z dnia na dzień.

 

Podobnie rzecz miała się z Camilą de Silva oraz Hansem Bakerem, ekspertami od kolonizacji Marsa – ich młodość bezpowrotnie minęła, bruzdy na czołach pogłębiły się, a włosy pokryła siwizna. Choć Rana Khan podszedł akurat do nich, na sali nie brakowało i innych znamienitych planetologów, fizyków czy fachowców z dziedziny astronautyki, z którymi kilkukrotnie współpracował. W samotnym kącie siedział nawet profesor Benito Ragucci we własnej osobie. Aż dziw, że ten niewielki, podtatusiały astrobiolog o kwadratowej głowie i mętnym spojrzeniu, ta słynna persona non grata astronomii, również została zaproszona.

 

Rana Khan nie żywił jednak do nikogo żadnych uprzedzeń, a Ragucciego szanował ze względu na bystrość umysłu i dokonania zawodowe.

 

– Dobry wieczór, profesorze – przywitał się, podchodząc do astrobiologa.

 

Ragucci, nieco zaskoczony, kiwnął mu uprzejmie głową.

 

– Oj, tego wieczoru raczej nie można nazwać dobrym – odparł z trudem.

 

Wyraźnie trawiła go jakaś choroba. Wyjął z kieszeni zmiętoloną chusteczkę i wytarł nią usta.

 

– Sądzę, że nic nie jest przesądzone – rzekł na to Rana Khan, żeby podnieść morale, lecz w jego głosie mimowolnie wybrzmiała niepewność.

 

Profesor uśmiechnął się do niego, lecz uśmiech ten nie ogarnął oczu. Więcej słów nie zdążyli zamienić, gdyż przewodniczący sztabu kryzysowego, Herschel Shapirowitz, wysoki i energiczny okularnik, stanął na środku pomieszczenia i poprosił wszystkich o zabranie miejsc.

 

– Szanowni państwo! – zaczął Shapirowitz. – Drodzy koledzy i koleżanki! Zanim przejdę do meritum spotkania, parę formalności. Czy wszyscy pozostawili komunikatory w wyznaczonym pomieszczeniu? – Wskazał ręką drzwi na prawo. – Tak? To doskonale. Rozumiem, że żadnych innych urządzeń z możliwością nagrania dźwięku również nikt przez przypadek nie wniósł?

 

– Ojej, ja mam ze sobą tablet! – pisnęła Este Horvath z grupy roboczej do spraw Wielkiego Działa Odpychającego.

 

– Proszę zatem czym prędzej zdać go w ręce ochrony – pouczył ją Shapirowitz. – Wszelkie informacje, które zostaną poruszone na dzisiejszym zebraniu, mają status ściśle tajny, dlatego wnoszenie jakiejkolwiek elektroniki jest surowo zakazane. Jeżeli ktoś jeszcze sobie o czymś przypomniał, proszę podążyć za koleżanką do sąsiedniego pokoju.

 

Kiedy Horvath wróciła nas swoje miejsce, przewodniczący wyczytał nazwiska osób, które zostały wezwane na spotkanie. Nikogo nie brakowało, zatem sprawy organizacyjne zostały zakończone i Shapirowitz mógł przejść do tematu, który najbardziej wszystkich interesował:

 

– Szanowni państwo, zgromadziliśmy się tutaj w związku z danymi, które otrzymaliśmy wczoraj z Obserwatorium Zdarzeń Kryzysowych.

 

Pomruk niepokoju przebiegł między naukowcami. Ten wstęp wystarczył wszystkim, by mogli w przybliżeniu dopowiedzieć sobie resztę.

 

– ...nasze radary wykryły, że 18 marca 2063 roku, czyli za niecałe dziesięć lat od dzisiaj, w Ziemię uderzy planetoida, której szacowana średnica to 66,6 kilometra…

 

Szmer gwałtownie przerodził się w trudną do zignorowania wrzawę. Ktoś z zebranych wstał i krzyknął:

 

– Przecież to musi być jakiś błąd obliczeniowy! To będzie dziesiątka w skali Torino! Jakim cudem nie wykryto jej wcześniej?!

 

– Proszę o spokój! – zażądał Shapirowitz. – Nigdy nie mogliśmy wykluczyć, że jakiś obiekt uderzy kiedyś w Ziemię i państwo, jako kosmolodzy, doskonale o tym wiedzą! Proszę o wysłuchanie raportu do końca.

 

Po czym zreferował pokrótce wszelkie niezbędne dla astronomów informacje o nadlatującej planetoidzie.

 

– Naszym dzisiejszym zadaniem… – kontynuował – jest przygotowanie rekomendacji dla rządu światowego. Na razie o sprawie wie tylko prezydent i jego najbliżsi współpracownicy. Musimy omówić wszelkie możliwości uratowania cywilizacji ludzkiej przed katastrofą, zanim przekażemy tę wiadomość cywilom. Wywołanie ogólnoświatowej paniki jest ostatnią rzeczą, do jakiej chcielibyśmy doprowadzić. Proszę zatem o przedstawienie aktualnego stanu obronności Ziemi pana Ranę Khana, szefa Agencji do Spraw Ochrony przed Obiektami Kosmicznymi.

 

Wywołany powstał ze swojego miejsca blady i ze ściśniętą szczęką. Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:

 

– Rozwiewając od razu wszelkie wątpliwości: zestrzelenie takowego obiektu lub zmiana jego trajektorii nie leży dziś w zasięgu naszych możliwości. Hipotetycznie dałoby się zaprojektować taki pocisk, który skutecznie poradziłby sobie z omawianą planetoidą, ale z silnikami rakietowymi o obecnej mocy nigdy nie wyniesiemy tak wielkiego ładunku na orbitę. Możemy wystrzelić tysiące rakiet o mocy eksplozji rzędu kilkunastu megaton, ale tutaj potrzeba jednego dużego wybuchu o mocy co najmniej kilkuset megaton, a to już jest ciężar praktycznie nie do poderwania z Ziemi.

 

– A czy są jakieś widoki na przełom technologiczny w zakresie napędów? – zapytał Shapirowitz, po którym dało się poznać pierwsze oznaki zdenerwowania.

 

– Musielibyśmy stworzyć technologię w oparciu o antymaterię – odparł Rana Khan. – Jednakże, póki co, jesteśmy dopiero w fazie koncepcyjnej i w ciągu najbliższych dziesięciu lat nie wyjdziemy jeszcze poza modele teoretyczne.

 

– A co z Wielkim Działem Odpychającym? – odezwał się profesor Ragucci. – Przecież poszło na to mnóstwo środków finansowych.

 

Este Horvath, wywołana do tablicy, wstała gwałtownie ze swojego miejsca i odpowiedziała, lekko się jąkając:

 

– N-nasze działo jest wciąż na etapie projektu, ale o-obawiam się, że w tym konkretnym przypadku jakiekolwiek urządzenie tego typu nie zdałoby egzaminu. Jego idea zakładała korygowanie lotu mniejszych ciał niebieskich. J-jak wszyscy dobrze wiemy, nie tylko na obiekt odpychany, ale także na ten odpychający działa konkretna siła. W p-przypadku tak olbrzymiej planetoidy, w dodatku lecącej z dużą prędkością… – Horvath zaczęła skubać nerwowo skórki wokół paznokci – …w-wypchnęlibyśmy Ziemię z naszej orbity i sami polecielibyśmy w przestrzeń kosmiczną. W ostateczności może i tak będziemy musieli się na to zdecydować, licząc, że… o-odbijemy się z kolei od innego obiektu i wrócimy w przybliżeniu na swoje miejsce lub trafimy na orbitę innej planety. Jednak mimo to…

 

– Jednak mimo to opinia publiczna nie przyjmie ze spokojem takiego pomysłu – dokończył profesor.

 

Shapirowitz odhaczył coś sobie w notatkach. Rana Khan, wciąż stojąc, dostrzegł, że lista leżąca przed przewodniczącym, zapewne zawierająca punkty spotkania, była zatrważająco krótka.

 

– W porządku – rzekł Shapirowitz, choć jego mina wskazywała na to, że spodziewał się innego obrotu sprawy. – W takim razie przedyskutujmy kolejny wariant: planetoida faktycznie uderzy w Ziemię, ponieważ nie posiadamy zaplecza militarnego, aby temu zapobiec. Czy istnieje w takim razie szansa na skolonizowanie w ciągu niecałej dekady jakiegokolwiek ciała niebieskiego? Rozpoczęto już parę takich misji i…

 

– Dobrze, to ja od razu zacznę, bo u nas sprawa jest prosta – przerwał mu Charlie Montego, poprawiając się na siedzeniu. – W zakresie Wenus to wykluczone. Gdybyśmy dostali zapas… powiedzmy dwudziestu lat, to jakiś optymista mógłby zaryzykować twierdzenie, że się wyrobimy. Na razie jednak dopiero przystąpiliśmy do wykorzystywania amoniaku na większą skalę, aby zneutralizować kwas siarkowy, w którego obecności nie ma mowy o jakimkolwiek terraformowaniu. Potem z kolei przyjdzie długoletni okres prac nad rozpadem fosfiny, aby pozyskać dostateczną ilość wodoru, który jest niezbędny do ochłodzenia planety. Bez tego nie przywrócimy tektoniki płyt, przez co nie wywołamy konwekcji w jądrze, a w konsekwencji nie wytworzy się pole magnetyczne, które chroniłoby przed promieniowaniem kosmicznym, które, jak mi się zdaje, pozostaje problemem także w przypadku kolonizacji Marsa.

 

Wszyscy zebrani utkwili wzrok w Camili de Silva i Hansie Bakerze, którzy wahali się przez moment, jak skomentować to spostrzeżenie.

 

– Cóż… – zaczęła de Silva – niestety, ale jest to prawda, wciąż nie znaleźliśmy sposobu, aby zatrzymać dopływ promieniowania kosmicznego do powierzchni planety. Gdyby nie ono, moglibyśmy mówić o wielkiej szansie. Regolit Marsa, dzięki bogactwu minerałów, spokojnie nadaje się na uprawę wielu gatunków roślin, transport pszczół na planetę również zakończył się sukcesem, dzięki poprawkom w rakietach, które uwzględniły…

 

– Zakończył sukcesem? – zadrwił profesor Ragucci. – Czy wy się słyszycie? Opowiadacie o uprawach w świecie, który cały sobą demonstruje, jak bardzo nas u siebie nie chce! A co z arktycznym mrozem, co z nikłą grawitacją, co z dwutlenkiem węgla, co z huraganami, które ostatnio zniszczyły całą bazę? Jakie klapki trzeba mieć na oczach, aby mówić o „wielkiej szansie”! A jeśli zaraz zaczniecie ględzić o planach ogrzania planety, to…

 

– Panie profesorze, proszę nie siać defetyzmu! – zrugał go Shapirowitz.

 

– To żaden defetyzm! – uniósł się gwałtownie Ragucci. – Trwająca tutaj dyskusja jest bezsensowna! Za chwilę pewnie przejdziemy do Merkurego i okaże się, że: „owszem, owszem, perspektywy kolonizacji są obiecujące, proszę bardzo, oto cała lista zalet, jedyną przeszkodą jest tylko temperatura, dochodząca do 700 stopni Kelwina”! Potem to samo z Europą, tylko że tam z kolei jest za zimno, więc na sto procent pojawi się pomysł założenia baz w wodach pod jej głębokim lodem, a wy przecież naszych własnych oceanów nie zbadaliście i nie skolonizowaliście! Rwiecie się do ucieczki w kosmos, nie zważając, że to zwykłe mrzonki, a człowiek jest przywiązany swoją biologią do jednej tylko planety! Nie macie pomysłu, jak ochronić się na szerszą skalę przed promieniowaniem, nie umiecie też zmienić temperatury na tak ogromnych obszarach! Gdybyśmy posiadali taką wiedzę, moglibyśmy spokojnie ratować naszą planetę, nasz dom, a nie rujnować kolejne światy! Bardzo mi przykro, ale jeżeli coś nas uratuje, to nie astronautyka, ale modyfikacje genetyczne!

 

Postulat ten wywołał zdziwienie i oburzenie. Montego pochylił się do Rany Khana i warknął:

 

– Co za skończony baran zaprosił tu tego świra?!

 

Shapirowitz zaś zapytał na głos:

 

– Jaką modyfikację genetyczną ma pan na myśli, profesorze? Chodzi o wrodzoną odporność przed promieniowaniem?

 

– Nie, na litość boską, skończcie wreszcie z tym kosmosem i zobaczcie w końcu coś więcej niż czubek własnego nosa! Wymieniłem już przecież jedno jedyne miejsce na Ziemi, które wciąż pozostaje przez nas niewykorzystane, a które może stać się naszym schronieniem przy zderzeniu z asteroidą – to oceany!

 

Montego roześmiał się i skomentował kpiarsko:

 

– Jeśli ta katastrofa wywoła wulkaniczną zimę, która potrwa wiele lat, to nawet przy wybudowaniu podmorskich miast nie uda nam się nic wyhodować. Zdechniemy z głodu.

 

– Tobie akurat przydałaby się głodówka – sarknął profesor. – I nigdy nie twierdziłem, że pod wodą należy budować miasta. Nie, moi mili, tej cywilizacji, którą zbudowaliśmy, nie uda nam się uratować. Wciąż jednak możemy przetrwać jako gatunek, co prawda zmieniony, ale będący kontinuum starego, poprzez skierowanie ewolucji na zupełnie nowe tory.

 

Na sali zapadła cisza. Profesor Ragucci kontynuował:

 

– Przy kominach hydrotermalnych na dnie oceanów jest bardzo wiele składników odżywczych, które zapewniają funkcjonowanie wielu organizmom. Przeszczepiamy już organy zwierzęce do ciał ludzkich, kiedy tego potrzebujemy. Nie istnieją zatem żadne techniczne przeszkody, aby wyhodować na nasz użytek skrzela o odpowiednich parametrach. Inne modyfikacje możemy z kolei wprowadzić już na etapie prenatalnym. Ba! Jeszcze zanim umieścimy zarodek w brzuchu matki! Dodamy do genomu rozrost błon między palcami, usuniemy zupełnie czopki i zwiększymy liczbę pręcików w siatkówce oka, organy wewnętrzne z kolei wypełnimy wodą i uprościmy jak tylko się da, żeby nie rozsadziło ich ciśnienie…

 

– To wariactwo! – wrzasnął Montego.

 

– Przemawia przez ciebie panika, bo zaczynasz rozumieć, że nie ty przeżyjesz, tylko dzieci, które się jeszcze nie narodziły! – skarcił go profesor. – Zacząłbyś w końcu myśleć jak naukowiec! Co ludzkości po naszych gnijących ciałach?

 

Do sali wbiegł nagle zdyszany stażysta i dopadł Shapirowitza, aby mu coś szybko przekazać. Jednak uwaga zgromadzonych wciąż skupiała się głównie na profesorze.

 

– Możecie sobie kolonizować te planety, jeżeli boicie się śmierci, choć bliżej wam do niej niż dalej – szydził Ragucci. – Zapewniam was jednak, że za dziesięć lat przyszłość gatunku będzie leżeć na barkach dzieci, które staną się nowym, udoskonalonym gatunkiem homo sapiens. Przyzwyczajone do ciemności i wody od pierwszych dni życia, nie odczują nawet większej różnicy, kiedy…

 

– Co takiego?! – krzyknął Shapirowitz, gdy stażysta skończył mu referować, z czym przybiegł. – Czy wyście powariowali zupełnie?! – Chwycił przestraszonego młodzieńca za ramiona i mocno nim potrząsnął.

 

Rana Khan wstał z miejsca, a z nim parę i innych osób. Zanim zdążyli coś zrobić, Shapirowitz przyciągnął do siebie stażystę, przytulił go i rozpłakał się. Chłopak, wciąż zakleszczony w uścisku, zwrócił się do zebranych:

 

– Błąd w obliczeniach. Planetoida nawet nas nie muśnie. Była jakaś aktualizacja środowiska informatycznego i wkradł się błąd, już to naprawili. Wysłaliśmy przed chwilą wiadomość do prezydenta.

 

Odgłos ogromnej ulgi wydobył się chórem z piersi naukowców. Este Horvath zakręciło się w głowie i ktoś musiał ją przytrzymać, aby nie upadła. Niektórzy, śladem Shapirowitza, zaczęli sobie wpadać w ramiona. Charlie Montego przeklął siarczyście raz i drugi, a potem także i trzeci.

 

– Wniosę o odszkodowanie do rady! – odgrażał się. – Puls mi skoczył chyba do stu czterdziestu, a o ciśnieniu nawet nie wspomnę! To jest praca w szkodliwych warunkach!

 

I tylko profesor Ragucci siedział sztywno na swoim miejscu, trochę jakby mniejszy niż chwilę wcześniej i z poszarzałym obliczem.  

 

 

Inspiracjami do napisania pracy konkursowej były:

 


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Lema 2021

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Lema 2021? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.