Frombordzka Jesień Życia
Zdjęcie: PxHere
Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Kopernika. Z tej okazji, w numerze 1/2023 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki pt. Fantasia Copernicana na teksty z dziedziny science-fiction w języku polskim, pisane prozą, inspirowane życiem Mikołaja Kopernika.
Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Frombordzka Jesień Życia” autorstwa Anety Pałki:
Aneta Pałka
FROMBORDZKA JESIEŃ ŻYCIA
Mężczyzna wodzi po raz kolejny palcem po tekście Galena i zerka raz po raz w stronę bogatego zbioru dzieł poświęconych matematyce, fizyce, filozofii i astronomii. Wie, że to nie czas i pora na zgłębianie teorii heliocentrycznej i skomplikowanych trajektorii ciał niebieskich.
Chroniczne zaburzenia układu trawiennego biskupa spędzają mu sen z powiek i nie ulega wątpliwości, że opracowanie receptury medykamentu, który ulży Maurycemu Ferberowi jest sprawą niecierpiącą zwłoki. Tajemnicze dolegliwości znamienitego teologa sprawiają, że studia nad astronomią muszą chwilowo pójść w odstawkę. Zmęczenie daje się jednak kanonikowi we znaki, wielogodzinne analizy medycznych tekstów starożytnych uczonych i testy najnowszej kompozycji leku galenowego, którego głównym składnikiem jest wino sublimowane sprawiają, że niemłode już ciało domaga się snu, wypoczynku, a przede wszystkim dobrego jadła i napitku.
Także Bazyl, do tej pory siedzący grzecznie pod pulpitem bibliotecznym przypomina o swoim istnieniu cichym popiskiwaniem. Kopernik odkłada z westchnieniem lekturę i delikatnie głaszcze syntetycznego psa po kanciastej głowie. Bazyl nadstawia z zaciekawieniem ucho i wprawia w wahadłowy ruch elektroniczny ogon, zatopiony w polikrystalicznym krzemie. Bazyli ogon porusza się coraz szybciej i szybciej, w końcu bucha spod niego gryzący dym. Syntetyczny pseudopies eksploduje. Stalowe sprężyny rozsypują się w promieniu kilkunastu metrów. Doctoris Nicolai odrywa ręce od dzieła rzymskiego uczonego i chwyta się za lewą łydkę, z której wystaje fragment pseudopsiego ogona.
Krucafiks! – klnie i powłócząc lewą nogą wychodzi z biblioteki kierując się w stronę porzuconego na skraju wydmy quadocykla.
Po chwili z wysiłkiem otwiera prawe, zapuchnięte oko. Rozmazana postać w zielonym kombinezonie i niebieskich goglach na szklanej twarzy faluje mu przed oczyma.
Czyżby jazda quadocyklem skończyła się wywrotką? Czyjeś ręce podnoszą go do góry i układają na podgrzewanej kozetce. Nie są to jednak ludzkie dłonie, a zimne, szklane palce ekoandroida – syntetycznego sanitariusza, jednego z całej rzeszy zatrudnionych w TePeeM-ach tj. Tymczasowych Punktach Medycznych w Lidzbarku Warmińskim i Fromborku w ramach rządowych oszczędności. Zakrojone na szeroką skalę cięcia w eNeSZ-ecie tj. Narodowej Służbie Zdrowia generują szemrane projekty opiekuńcze wycelowane w starzejące się, polskie społeczeństwo; w tę armię bezużytecznych, schorowanych, niemrawych ramoli, do których zalicza się i on, emerytowany lekarz. Poza tym szklane ekoandroidy są tanie w eksploatacji i nie generują zbyt dużo energii.
Lot ambulansem przebiega bez zakłóceń. Kopernik zamknięty w obłej kapsule oddycha miarowo tlenem wzbogaconym adrenaliną. Do żyły kroplówka tłoczy serum, które otrzymują wszystkie ofiary wypadku: mieszaninę sterydów, minerałów oraz leków stabilizujących funkcje życiowe. Sanitariusze oddzieleni od niego szklaną szybą obsługują komputer, który jest mózgiem całej akcji ratunkowej. Po wprowadzeniu wieku, obrażeń i aktualnych parametrów życiowych klienta elektroniczne koromysło o ogromnej mocy obliczeniowej w przeciągu kilku sekund generuje kombinację farmaceutyków i czynności ratunkowych, których celem jest postawienie delikwenta na nogi.
Po kilku minutach ambulans osiada na jednym z owalnych lądowisk Tymczasowego Punktu Medycznego. Mikołaj dołącza na Oddziale Ratunkowym do takich jak on, pokiereszowanych, poranionych, zasuszonych emerytów z udarem, podagrą, zaćmą, wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego, gangreną nogi lub stanem przedzawałowym. Po kilkusekundowej analizie Kopernikowego korpusu w wykonaniu skanera wyświetla się na ciekłokrystalicznym, kobaltowym telebimie OR-u czerwony komunikat: weryfikacja negatywna, co oznacza ni mniej, ni więcej – odmowę przyjęcia. Powód: zaawansowany wiek, postępujące zwyrodnienie stawów i nieopłacalność ewentualnego leczenia.
Szklana kapsuła otwiera się automatycznie.
A niech to... – wzdycha Mikołaj.
Szansa na bezpłatny posiłek, leki i kilka łyków lurowatej kawy przepada. Dobrze, że chociaż darmowe serum i sterydy wstrzyknięto mu do krwiobiegu. Więcej szczęścia ma leżący na noszach zasuszony łapserdak z długą, mleczną brodą, który dostaje na pocieszenie tygodniowy karnet na zastrzyki adrenaliny oraz zniżkę na odżywcze koktajle i batoniki proteinowe.
He he he! – cieszy się bezzębny, łysy staruch z plikiem promocyjnych karnetów w garści, jakby wygrał milion na loterii. Z zatkaną cholesterolem tętnicą musi jednak poradzić sobie sam. Podobnie jak siedząca obok niego kobieta z rozlanym okiem w pomarszczonej garści.
Mikołaj przygładza zmierzwione, siwe włosy i opuszcza nieśpiesznie OR powłócząc lewą nogą, w której nadal tkwi końcówka pseudopsiego ogona. Na dodatek pod skafandrem gotuje się z gorąca i lepi od potu, który jego organizm jak na złość produkuje na potęgę.
Cholerna andropauza – psioczy i gmera w kieszeni w poszukiwaniu pigułek z macy peruwiańskiej niwelujących uderzenia gorąca. Szkarłatna brodawka na jego twarzy aż się perli od potu i gorąca.
W związku z tym, że ostatni posiłek składający się z nędznej, mrożonej kanapki i szklanki wodnistego energetyka pochłonął dwa dni temu postanawia coś przekąsić i kieruje się w stronę najbliższego bistra o wdzięcznej nazwie „Elektro-Ochłap”.
Ekoandroid w granatowym fartuszku i czapeczce z wygrawerowaną nazwą bistra bezceremonialnie zamyka mu drzwi przed nosem.
– Takich jak ty nie obsługujemy – ogania się od niego jak od natrętnej muchy.
– Takich jak ja, to znaczy jakich? – docieka zdziwiony Mikołaj.
– Starych, bezużytecznych, nierokujących – recytuje. Następnie na potwierdzenie swoich słów energicznie puka w elektroniczną tablicę z zakazem, na której widnieje pulsujący na czerwono, przekreślony staruszek o lasce.
– Dlaczego?
– Jeśli zaczniemy czerpać zyski z geriatrii Frombordzki Urząd Skarbowy zażąda od nas zapłaty eNPeZe-tu, eNPUC-u i eNPeeOeNu...
– Czego u licha? – marszczy czoło Kopernik.
– Narodowego Podatku od Zmarszczek, od Upływającego Czasu i od Nadwagi.
– A co z psami, czy ich także nie wpuszczacie do środka? – pyta sarkastycznie Mikołaj.
– Skądże znowu, psy wpuszczamy, ale tylko genetycznie zmodyfikowane – słyszy uprzejmą odpowiedź. – Na nie mamy ulgę podatkową.
Do czego ten świat zmierza, jeśli prędzej syntetyczny pies dostanie miskę jedzenia aniżeli kanonik. Gdyby śp. Bazyl nie wyleciał w powietrze może załapałby się na liofilizowaną kość albo stek sterylizowany promieniowaniem jonizującym.
Kopernik oddala się od bistra, ale chodzenie z ciekłokrytalicznym ogonem w łydce sprawia, iż noga pulsuje i pali go żywym ogniem, przypomina to trochę przebieżkę po rozżarzonych węglach, tak popularną w starożytnych kulturach. Wedle bioelektroniki ów stymulujący trening motywacyjny, którego celem jest wiara w niewykonalne ma w rezultacie doprowadzić do wykształcenia niewrażliwości ciała na zetknięcie z bólem i żarem oraz biologicznej, odpornej na ból i temperaturę plazmy na nodze. Mikołaj Kopernik jest pewien, że jeśli jeszcze trochę pospaceruje z ciałem obcym w nodze po frombordzkich wydmach to istnieje duża doza prawdopodobieństwa, iż jego noga pokryje się twardą jak skała bioplazmą.
Skoro Narodowa Służba Zdrowia ma go w głębokim poważaniu to może w prywatnym TePeeM-ie za odpowiednią opłatą usuną mu z ciała pseudopsi ogon. Albo sam to zrobi o ile znajdzie kleszczyki chirurgicznie, pęsetę, kilka zszywek i antybiotyk.
Na olbrzymim telebimie prywatnego TePeeM-u przewija się interesujący viral eutanazyjnej kliniki „Geriatryczne Harakiri”. Odejdź jak i kiedy tylko chcesz! – zachęca roześmiany emotikon z różową kosą w żółtej grabie. Ty decydujesz! Śmieszna śmierć w zasięgu twojej ręki! W rogu ekranu rozkwita charakterystyczne logo producenta gazu rozweselającego tj. sylwetka czarnego staruszka wdychającego z rozkoszą migotliwe opary.
Zagazowanie gazem rozweselającym to frombordzka, pogodna forma eutanazji. Przewijające się przed oczyma sielskie obrazki mają zachęcić do wybrania tej formy wspomaganego samobójstwa. Na ekranie materializuje się stary piernik, nafaszerowany śmiertelną dawką usypiającej trucizny, który odchodzi z frombordzkiego padołu zaśmiewając się przy tym do łez. Heheszki towarzyszą każdemu, kto wybiera tę subtelną i bezbolesną formę samobójstwa. Po co cierpieć, jeśli można odejść godnie i z humorem. Nie ma co, fantastyczna alternatywa na wypadek choroby, starości lub popadnięcia w melancholię!
Mikołaj odrywa wzrok od ekranu i kuśtyka korytarzem, na którego końcu widzi drzwi. Otwiera chromowane skrzydło i wchodzi do gabinetu zabiegowego, w którym leży pacjentka z ziejącą w brzuchu raną. W jamie brzusznej kobiety gmera chaotycznie ekoandroid w medycznym skafandrze, podczas gdy pęta jelit wysypują się z głośnym chlupotem na zachlapane krwią kafelki. Na ten widok Mikołajowi włosy stają dęba.
– Ciśnienie krwi obniża się – informuje znudzonym głosem instrumentariuszka. Ekoandroid wpada w panikę. Na ekranie promptera zainstalowanego na prawej ręce bezładnie przewraca z szybkością światła kolejne strony e-booka pt. „Robotyka w medycynie”.
– Nie mogę znaleźć żadnej instrukcji! Gdzie się podziewają filmiki instruktażowe z podręcznego księgozbioru medycyny w pigułce??
– 220 uderzeń na minutę, akcja serca przyśpiesza – odzywa się znowu instrumentariuszka.
– Tachy..tachy... – próbuje sobie przypomnieć medyczny termin syntetyk.
– Tachykardia – podpowiada salowa oparta o elektryczną szmatoszczotkę, którą po chwili traktuje kałużę krwi z podłogi i poskręcane, lśniące zwały jelit.
Instrumentariuszka przewraca oczami.
Chwileczkę, będziemy ich jeszcze potrzebować – wskazuje na jelita, które przelewają się bezładnie w elektrycznym mopie.
Salowa wzrusza ramionami i otwiera zbiorniczek, z którego jelita wypadają z powrotem na lśniące czystością kafelki.
Mikołaj wypada na korytarz i biegnie zgodnie z kierunkiem naprowadzającej strzałki z migającym napisem „Chirurgia robotowa”. Strzałka prowadzi go do drzwi, które zaopatrzone w czujnik ruchu otwierają się samoczynnie. W ogromnej sali stoją, skonstruowane przez inżynierów z NASA, speców od automatyki, mechaniki, cybernetyki i sensoryki – różnych kształtów i rozmiarów roboty: chirurgiczne, nawigacyjne bierne, nawigacyjne czynne, rehabilitacyjne. Kopernik sprawdza po kolei maszyny, ale baterie każdej z nich pulsują na czerwono. Wszystkie rozładowane!
W końcu znajduje wielofunkcyjne ramię nanorobota z konsolą chirurgiczną, którego bateria błyska przerywanym, awaryjnym, pomarańczowym światłem.
Akumulator dogorywa i nie wiadomo jak długo pociągnie... – fachowo ocenia popychając jednocześnie ciężkie, stalowe ramię w kierunku gabinetu zabiegowego.
Kobieta nakryta chirurgiczną chustą jeszcze żyje, ale nikt się nią już nie zajmuje, ponieważ instrumentariuszka jest zajęta pocieszaniem skulonego w kącie chlipiącego ekoandroida. Wygląda na to, że medyk nie znajduje w sieci przepisu na szybką operację esicy i popada w apatię oraz rozdrażnienie.
Kopernik uruchamia ramię robota, który po kilkusekundowej analizie medycznej przystępuje przy pomocy kamery endoskopowej do skomplikowanej operacji esicy.
Mikołaj podąża wzrokiem za zautomatyzowanym ramieniem chirurgicznym precyzyjnie wycinającym uszkodzone fragmenty tkanek. Podziwia dokładność i precyzję robota. Jego własne, poskręcane artretyzmem palce na dobrą sprawę nie nadają się już do niczego.
Po godzinie połatane jelita wracają na swoje miejsce, czyli do jamy brzusznej pacjentki. Ciśnienie krwi zoperowanej kobiety normuje się, pulsoksymetr wskazuje prawidłową saturację. Nagle ramię robota zamiera, z brzucha pacjentki tryska krwawa fontanna, a na monitorze wskaźnik tętna gwałtownie opada.
– Co jest? – gorączkuje się kanonik.
Na konsoli chirurgicznej wyświetla się komunikat „Naładuj mnie” opatrzony smutną emotikoną :(
Akumulator robota padł.
Nie, tylko nie to, tylko nie teraz...
Parametry życiowe pacjentki przestają mieścić się w granicach normy, ponieważ uruchamia się kilka głośnych alertów, informujących o obniżeniu ciśnienia tętniczego, saturacji i temperatury ciała. W Kopernika ponownie uderza tsunami gorąca. Rozgląda się dookoła z nadzieją zlokalizowania przyłącza do sieci elektrycznej, ale jest już za późno. W jamie brzusznej kobiety gromadzi się coraz więcej krwi, po chwili jej nadmiar zaczyna ściekać na podłogę. Mikołaj rzuca się na kleszcze chirurgiczne i próbuje własnoręcznie zatamować krwotok. Narzędzie wyślizguje się mu z zesztywniałych rąk, po czym linia na kardiomonitorze gwałtownie wypłaszcza się, a histeryczne pikanie maszyny niniejszym obwieszcza śmierć pacjentki.
Przygnębiony wychodzi z TePeeM-u i skręca w uliczkę, na końcu której zauważa intensywnie reklamowane w eterze czerwone ustrojstwo, wyposażone w migający na różowo panel. Certyfikowany, frombordzki automat do masażu. Jego zakurzona, zmęczona, pokryta zmarszczkami skóra aż się prosi o tuning. Kopernik sięga do kieszeni i wygrzebuje kilka zakurzonych monet, które wrzuca do maszyny i na przeźroczystym pulpicie inicjuje usługę 15 minutowego SPA. Z cichym plaskiem plazma przywiera do twarzy mężczyzny. Mikołaj czuje przyjemne mrowienie, które rozchodzi się po skórze twarzy szczelnie otulonej chłodnym, rozciągliwym szlamem. Po kilku minutach delikatne ssanie, które bierze początkowo za masaż przybiera niepokojąco na sile. Ssący odkurzacz wewnątrz automatycznej maszyny zwiększa maksymalnie moc.
– Co jest u licha?!
Próbuje odkleić twarz od mlaskającego ustrojstwa, ale ten zbyt mocno trzyma.
Pomocy! – woła z rozpaczą.
Z trudem oddycha w lepkiej galarecie, która panoszy się mu w nosie, ustach i między zębami. Uderza rękami i kopie plastikową obudowę automatu, ale nic to nie daje.
Zaraz się uduszę... – Ratunku!! – słyszy jedynie w swojej głowie. – Pomocy!!
Próbuje wypluć nagromadzony w ustach śliski skrzek, ale bez skutku. Dławi się gorzką, rozlazłą breją, prycha i młóci bezradnie rękami. Stężony kwas hialuronowy zawarty w ożywionej brei parzy mu skórę, która zaogniona piecze i pali bezlitośnie. W końcu plazma wystrzela mu uszami, a reszta ciała znika w czerwonej paszczy maszyny. Po kilku minutach automat wypluwa szkarłatny, nabrzmiały pypeć i zamiera w bezruchu.
Mikołaj staje na równe nogi i rozgląda przerażony dookoła. Z czoła kapią mu na wydatny nos grube krople potu. W bibliotece panuje grobowa cisza. Na pulpicie nadal leży dzieło medyczne Galena i gruba sterta odręcznych notatek. Spostrzega niemal gotową recepturę leku dla biskupa Ferbera: „Weź dwie kwarty wina sublimowanego, dodaj cztery drachmy suszonych fig, cynamonu, goździków, szafranu po pięć drachm każdego. Używaj wygodnie i niestrzemięźliwie. Jeśli Bóg zechce, pomoże”.
Czyżbym przesadził z winem sublimowanym?
Koszmar senny, z którego właśnie się obudził przyprawił go o nudności i kołatanie niemłodego już przecież serca. Pod stołem zauważa śpiącego w najlepsze Bazyla. Trzęsącymi się palcami maca jego kędzierzawy ogon. Uspokojony przysiada na ławie, pieczołowicie składa zapisaną drobnym maczkiem recepturę i chowa w przepastnej kieszeni kubraka.
K O N I E C
Inspiracją dla tego opowiadania były wybrane fakty z życia Mikołaja Kopernika, a w szczególności to, że był on lekarzem biskupów warmińskich: Fabiana Luzjańskiego i Maurycego Ferbera. U Kopernika leczyli się również Jan Dantyszek oraz biskup chełmiński Tiedemann Giese. Porad lekarskich u Torunianina zasięgali kanonicy warmińscy oraz ich rodziny i krewni; Kopernik wiele uwagi poświęcał medycynie praktycznej, w jego księgozbiorze szczególne miejsce zajmowały książki z zakresu medycyny praktycznej. Co ciekawe za życia wychwalano głównie jego talenty medyczne, sławę astronoma zyskał dopiero po śmierci.
.
Konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe
Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Zapraszamy do przysyłania prac na konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe.
Aby dowiedzieć się więcej o konkursie Nowe Dzienniki Gwiazdowe, wejdź tutaj.