Kopernikańska kuracja
Autorka zdjęcia: D A V I D S O N L U N A / Unsplash.
W dniu 31 grudnia 2024 zakończyliśmy konkurs literacki Nowe Dzienniki Gwiazdowe. Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Kopernikańska kuracja” nadesłane na ten konkurs przez Annę Kłosińską:
Anna Kłosińska
KOPERNIKAŃSKA KURACJA
– Nazywam się Nikola Kopernik 2273 – powiedziała spokojnym, monotonnym głosem, powoli otwierając oczy, co nie było łatwe z uwagi na ostre światło padające z sufitowego panelu. – Do osiągnięcia optymalnej aktywacji mojego systemu operacyjnego pozostało jeszcze około czterdziestu pięciu sekund. Proszę o chwilę cierpliwości.
– Serdecznie witamy na Międzynarodowej Stacji Naukowo-Przeładunkowej Ultima Thule – odpowiedziała jej uśmiechnięta, ciemnoskóra kobieta o siwych włosach ostrzyżonych na krótkiego jeża. – Ja nazywam się Lucia Wilson, jestem dowódcą tej stacji. Pani bezpośrednim przełożonym będzie stojący tutaj obok mnie doktor Jens Ragnarson, główny superwizor autonomicznych robotów pracujących na Ultimie.
– Bardzo mi miło państwa poznać – odpowiedziała Nikola, powoli siadając we wnętrzu wąskiej kapsuły, w której przetransportowano ją z Ziemi. Nieśmiało rozejrzała się po otoczeniu. Znajdowali się we wnętrzu obszernego hangaru przeładunkowego. W głębi pomieszczenia srebrzyła się smukła sylwetka statku, którym przyleciała. Ekipa techniczna złożona z ludzi i robotów właśnie metodycznie opróżniała jego ładownię.
– Masz za sobą bardzo długi lot, 2273 – zauważył Ragnarson suchym tonem. – Może potrzebujesz więcej czasu na integrację operacyjno-sensoryczną?
– Nie trzeba. – Nikola starała się zachować uprzejmy ton głosu, chociaż nienawidziła, kiedy zwracano się do niej po numerze seryjnym. – Jestem szczęśliwa i dumna, że będę mogła pracować na obiekcie transneptunowym. Odległe światy od samego początku były ukrytym celem linii kopernikańskiej.
– Nawet tutaj, w Pasie Kuipera, potrzebujemy lekarzy – powiedziała Lucia Wilson łagodnym tonem. – Tym bardziej, że praca kosmicznych górników do najbezpieczniejszych nie należy.
– Zastanawia mnie, dlaczego w takim razie nie zastąpi się ich w pełni robotami? – zapytała Nikola.
– Niestety dzieje się tak z najbardziej oczywistego powodu. – odpowiedział Ragnarson. – Ludzie są od was tańsi.
– Zawsze myślałam, że ludzkie życie jest bezcenne – odpowiedziała, nie zwracając uwagi na to, że sformułowanie „zawsze myślałam” może brzmieć z lekka dziwnie w ustach osoby, której całe świadome istnienie, od momentu zejścia z linii fabrycznej, obejmowało zaledwie kilkadziesiąt minut, poświęconych na wykonanie podstawowych testów technicznych, zanim wprowadzono ją ponownie w stan głębokiego uśpienia, zapakowano do kapsuły transportowej i umieszczono w ładowni statku.
– Najwyraźniej nie dla menadżerów wielkich kosmicznych korporacji – odpowiedział Ragnarson z żalem w głosie.
– Muszę was już pożegnać – przerwała im Lucia Wilson. – Obowiązki wzywają. Jens, zaprowadzisz doktor Kopernik do szpitala?
– Oczywiście – odparł, po czym ruszyli w kierunku wyjścia z hangaru.
– Co się stało z moją poprzedniczką, jeśli wolno spytać? – zapytała Nikola po drodze.
– Mieliśmy dość poważną awarię systemów zabezpieczających stację przed promieniowaniem kosmicznym. Kilka kluczowych obwodów u 2272 okazało się niestety zbyt wrażliwych na jego działanie. Wprowadziliśmy ją w stan głębokiego uśpienia i wysłaliśmy do serwisu na Ziemi, dostaliśmy jednak informację zwrotną, że uszkodzenia były zbyt poważne i musiała zostać zrecyklingowana. Przykro mi.
– Mnie też – odpowiedziała Nikola. – Mam nadzieję, że udało się usunąć przyczynę tej awarii i nie podzielę jej losu.
– Tak, dokonaliśmy niezbędnych napraw oraz przeprowadziliśmy gruntowny przegląd techniczny. Mam nadzieję, że ty, 2273, zostaniesz tu z nami nieco dłużej.
– Może pan nie zwracać się do mnie po numerze? – Nikola nie wytrzymała. – Nie cierpię tego.
– To dziwne, 2272 zupełnie to nie przeszkadzało. Nie jesteście jak widać tak zupełnie identyczne, chociaż zeszłyście z tej samej linii produkcyjnej.
– Nie rozumiem, dlaczego pana to tak dziwi. Może wyglądamy tak samo, ale każdy z egzemplarzy danej linii jest jednak odrębnym, świadomym bytem.
– Ot, taka mała ułomność naszego ludzkiego umysłu – uśmiechnął się przepraszająco Ragnarson. – To w takim razie może po prostu mówmy sobie po imieniu?
– Dobrze, Jens – odparła. – Tak będzie znacznie lepiej.
Po chwili dotarli do części stacji przeznaczonej na szpital. Jens krótko oprowadził Nikolę po jego wnętrzu. Nie musiał tłumaczyć ani pokazywać zbyt wiele, gdyż wszystkie szpitale na stacjach kosmicznych były budowane według takiego samego schematu, a dzięki automatycznej synchronizacji swojego systemu operacyjnego z systemem szpitala Nikola momentalnie uzyskała pełną orientację w swoim miejscu pracy i nie musiała się nikogo pytać o położenie żadnego leku czy sprzętu. Jens wkrótce więc pożegnał ją i udał się do innych obowiązków. Została sama.
Szpital był pusty. Nie przebywał w nim żaden pacjent, a idealny porządek panujący w jego wnętrzu sugerował, że od co najmniej kilku dni nic się tutaj nie działo. Nikola nie wiadomo skąd doznała przeczucia, że taki stan nie utrzyma się jednak zbyt długo. Nie myliła się. Po niecałej godzinie od momentu, w którym przekroczyła próg szpitala, w jej uchu odezwał się alarmujący dźwięk komunikatora. Natychmiast uruchomiła połączenie.
– Mam nadzieję, że zdążyła już pani doktor zapoznać się z rozkładem pomieszczeń w szpitalu – odezwał się głos Lucii Wilson. – Za jakąś godzinę do Ultima Thule zadokuje polski statek wydobywczy „Bytom”. Cała załoga ma poważne problemy żołądkowo-jelitowe.
– Czy znamy jakieś szczegóły? – zapytała Nikola. – Co dokładnie się stało?
– Niestety możemy mieć do czynienia ze skażeniem biologicznym pochodzenia pozaziemskiego – odpowiedziała zafrasowana dowódczyni. – Wczoraj na statku doszło do rozszczelnienia jednego z pojemników zawierającego rudę niklu wydobytą na pobliskiej planetoidzie i górnicy nawdychali się aerozolu wodnego z rozmrożonego urobku, najprawdopodobniej zawierającego jakieś mikroorganizmy. Dziś od rana wszyscy wymiotują, mają biegunkę i gorączkę.
– Przyjęłam – odpowiedziała Nikola. – Będę musiała wdrożyć procedurę przeciwepidemiczną. Od teraz nikomu z personelu stacji nie wolno wejść na teren szpitala bez wcześniejszego uzgodnienia ze mną. Nawet pani.
– Oczywiście. Najważniejsze, żeby to się nie przeniosło na pozostałych.
Godzinę później okazały statek wydobywczy „Bytom” zadokował do „zakaźnego” portu, posiadającego bezpośrednie przejście do izby przyjęć szpitala. Wkrótce wnętrze izby zaczęło się zapełniać rosłymi mężczyznami i kobietami w brudnych, znoszonych skafandrach. Wszyscy mieli ziemisto-szare twarze i podkrążone oczy. Nie wyglądali na zdrowych. Nikola Kopernik powitała ich w szczelnym kombinezonie ochronnym. Sama nie mogła się oczywiście zarazić, natomiast w związku z tym, że niektóre materiały, z których była wykonana, były zbyt delikatne, aby można było je poddawać bezpośredniej dezynfekcji, kombinezon był konieczny, aby uniemożliwić jej wyniesienie mikroorganizmów poza skażoną strefę szpitala.
– Nikola Kopernik, lekarz pokładowy – przedstawiła się.
– Alojz Skarbek, kierownik brygady – odpowiedział jeden z mężczyzn, wpatrując się w nią uważnie wesołymi, błękitnymi oczami. Nikola pod wpływem tego spojrzenia poczuła coś dziwnego. Pomimo usilnych starań nie udało jej się odszukać wzorca tej emocji w swoim systemie operacyjnym. Przeszła więc do konkretów. Wypytała go o okoliczności, w jakich doszło do skażenia, uzyskując z grubsza te same informacje, której przekazała jej już dowódczyni stacji. Następnie zwróciła się do całej załogi:
– Proszę sobie usiąść na ławach w poczekalni. Następnie będą państwo wchodzili pojedynczo do gabinetu. Pobiorę każdemu próbkę krwi, otrzymacie też pojemniki na inne materiały biologiczne.
– Dochtórko, daj ty nam ino najpirw co na ten pieroński durchwal! – zawołał stojący obok Skarbka zwalisty mężczyzna o wymizerowanej twarzy.
– Siadaj, Zeflik, bo jak cie pizna, to cie zaroz zasztopuje! – zdyscyplinował go kierownik brygady.
– Zaraz po pobraniu krwi do badań każdy uda się do wyznaczonej sali chorych, a następnie otrzyma leczenie objawowe – kontynuowała niezrażona Nikola. – A gdy tylko analizator mikrobiologiczny w pobranych od was próbkach zidentyfikuje czynnik etiologiczny zakażenia, zsekwencjonuje jego genom, na jego podstawie powstanie wirtualna matryca, która po przetransferowaniu do syntetyzatora farmakologicznego posłuży do wyprodukowania dopasowanego molekularnie leku.
– Pierona, czego łona tyla fanzoli?! – niecierpliwił się Zeflik. – Toć w takim tempie nas pryndzej to morzisko wykończy, niż ta dochtórka wykuruja…
– Zawrzyj się, Zeflik! – wrzasnął Alojz. – To było twojo szychto, jak na grubie dupło, więc teroz siedź cicho!
– A coś ty się, Alojz, taki nerwowy zrobił? Na dekiel ci pizło? – odgryzł się Zeflik, ale zamiast odpowiedzi otrzymał jedynie wyjątkowo gniewne spojrzenie.
– Mówię o tym, żeby się państwo za chwilę nie dopytywali o antybiotyki. Dopasowanie leczenia przyczynowego potrwa kilka godzin, co i tak jest wielkim osiągnięciem współczesnej medycyny.
– Przepraszam za niego – wtrącił się Alojz Skarbek. – Zawsze był niecierpliwy, a jak chory to już całkiem...
– Nic się nie stało – odpowiedziała Nikola, po czym z uśmiechem zapytała: – To w takim razie może pan Zeflik pójdzie na pobranie krwi jako pierwszy?
Zeflik, wyższy od drobnej androidki o prawie dwie głowy, z nietęgą miną posłusznie poczłapał za nią do gabinetu zabiegowego. Pozostali usiedli tymczasem na wyznaczonych miejscach, aby oczekiwać na swoją kolej.
– Ale gryfno dziołcha… – westchnął Alojz rozmarzonym tonem. – Z takom to usiąść wieczorem pod gwjozdami, pogodać o tym i o owym, abo i pomilczeć…
– A jako ty zauważył, że gryfno? – powiedziała siedząca obok postawna blondynka o włosach związanych w krótki kucyk. – Przecież łona cało łobleczono w tyn jej foliowy ancug!
– A wystarczyło, że na mnie spojrzoła tymi ślypiami bez ta szybka… i przepadło.
– Alojz, ty paciuloku, dyć to je robot! – zawołała kobieta.
– Lepszo tako dziołcha – robot, niż ten twój chop – gorol – odgryzł się Alojz.
– Może i gorol, ale przynajmniej ma to, co chop mieć powinien – odparła na to górniczka. – A łona to je robot medyczny. Łona do lykarzowania wyposażona jest, a nie do…
– Zawrzyj się! – warknął Alojz. – Oj Hela, kaj byś ty była chopem, to bym ci chyba przyfanzolił!
– Zeflik prawdo pedział – odparła Hela, uśmiechając się kpiąco. – Pierońsko żeś się nerwowy zrobił.
Alojz może by i co na to odpowiedział, ale jego przewód pokarmowy nagle przypomniał sobie, że jest chory i kierownik brygady musiał pospiesznie udać się do toalety, co przyjął nawet z ulgą; był strasznie zły na siebie, że tak się uniósł w obecności swoich ludzi.
Nikola za to szybko i sprawnie uporała się z ogromem pracy związanym z przyjęciem w tym samym czasie kilkunastu cierpiących i potencjalnie zakaźnych pacjentów. Po kilku godzinach otrzymała wyniki badań pobranego od nich materiału. Odetchnęła z ulgą i natychmiast połączyła się z Lucią Wilson.
– Możemy odwołać czerwony alarm – powiedziała. – W żadnej z próbek pobranych od górników aparaty nie znalazły śladów mikroorganizmów pochodzenia pozaziemskiego. To było zwykłe zatrucie pokarmowe – odpowiedziała Nikola. – Co najważniejsze, nie ma żadnego ryzyka dla załogi stacji. Możemy zakończyć reżim sanitarny.
Następnie Nikola poprzez komunikatory umieszczone na salach chorych poinformowała przebywających w nich górników o wynikach badań. Dzięki temu nie okazali zdziwienia, kiedy po chwili zobaczyli ją na obchodzie już bez ochronnego kombinezonu. Większość poczuła się już na tyle dobrze, że wyszli ze swoich sal na korytarz. Alojz oczywiście nie omieszkał skomplementować dopasowanego, lawendowego medycznego uniformu, który Nikola miała na sobie. Hela słysząc to westchnęła tylko i przewróciła oczami. Nikola zapytała zebranych, czy poprzedniego dnia jedli coś nietypowego.
– No tak… – powiedziała Hela. – Zeflik i ta jego pierońsko rolada! Tak to jest, jak się chop za gotowanie bierze!
– A tak się staroł… – bronił go Alojz. – Była nawet modro kapusta i gumiklyjzy polone zołzom…
– A jeśli już mówimy o jedzeniu, to kiedy coś dostaniemy? – zwróciła się Hela do lekarki.
– Automat żywieniowy zaraz wyda państwu kleik prebiotyczny i napoje izotoniczne.
– Że co? – odpowiedziała Hela. – To ma być jodło?
– A ty to już byś zaroz po chorobie wdupioła krupnioki! – ostudził ją Alojz. – Podietować trza jeszcze!
W przeciwieństwie do Heli, pozostali pacjenci jeszcze przez kilka następnych dni zupełnie nie mieli apetytu. Chociaż Nikola bardzo szybko złagodziła im reżim dietetyczny, a automat żywieniowy dwoił się i troił, starając się im zapewnić smaczne i urozmaicone posiłki, niektóre porcje wracały z sal chorych prawie nietknięte. Najgorzej pod tym względem mieli się Alojz i Zeflik. Nikola zrobiła im z tego powodu różne dodatkowe badania, ale nie znalazła żadnej uchwytnej przyczyny takiego stanu rzeczy. Zaczynało ją to już porządnie martwić. Pewnej nocy, kiedy postanowiła trochę podładować akumulatory i zoptymalizować parametry swojego systemu operacyjnego i pamięci, w jej umyśle nie wiadomo skąd pojawił się pewien tekst, pisany dość archaicznym językiem i zupełnie nie pasujący do sytuacji. Zdziwiła się i próbowała oddalić tę myśl, ale słowa uporczywie i natrętnie wracały.
„Weź miodu przaśnego ile chcesz, włóż do naczynia, wlej do niego gorzałki mocnej sporo i wody, smaż powoli szumując, aż będzie gęsty, wlej do niecki, przydaj imbieru białego, gwoździków, cynamonu, gałek, kubebów, kardamonu, hanyżu nietłuczonego, skórek cytrynowych drobno krajanych, cukru ileć się będzie zdało(…)”*
– Mąka i przyprawy to się w naszej kuchni na pewno znajdą… – powiedziała do siebie Nikola. – Ale skąd ja tutaj wezmę miodu?
W przypływie nagłego olśnienia postanowiła sprawdzić w systemie dane na temat badań prowadzonych w laboratoriach na Ultimie. Okazało się, że w jednym z nich hodowano pszczoły. Nikola udała się tam pospiesznie, a następnie z niemałym trudem wynegocjowała mały słoiczek miodu od wyjątkowo nieufnej badaczki opiekującej się pszczołami.
Natychmiast po powrocie do szpitalnej kuchni zabrała się do pracy. Szybko skompletowała niezbędne składniki i zagniotła z nich gęste ciasto. Wysoki, cylindryczny pojemnik na przyprawy posłużył jej za prowizoryczny wałek. Nie miała foremek, więc powycinała z rozwałkowanego ciasta różnokształtne pierniczki niewielkim nożykiem. Kiedy były gotowe, wstawiła blachę do pieca, a po chwili całe pomieszczenie wypełniło się aromatem, którego Nikola nie mogła niestety poczuć, gdyż nie wyposażono jej w odpowiednie receptory.
Następnego ranka Nikola zabrała na obchód pojemniczek z piernikami i osobiście rozdawała je swoim pacjentom. Sala Alojza znajdowała się na samym końcu korytarza. Nikola uśmiechnęła się do siebie, po czym przesunęła ręką nad czujnikiem otwierającym drzwi i weszła do środka. Na dnie pojemnika zostało już tylko jedno okazałe, piernikowe serce.
K O N I E C
* Cytat pochodzi ze strony internetowej Żywego Muzeum Piernika (https://muzeumpiernika.pl), za „Compendium medicum auctum” z 1725r.
Konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe