Przejdź do treści

Mój syndrom Kesslera

Astronauta stoi pośród wzburzonego morza

Obraz na wolnej licencji, wygenerowany przez AI, pobrany z witryny freepik.com.
  

Od dnia 1 stycznia 2024 roku wróciliśmy do konkursu literackiego Nowe Dzienniki Gwiazdowe. Do konkursu można zgłaszać własne teksty literackie pisane prozą, które należą do gatunku fantastyki naukowej. Prace powinny być inspirowana badaniami i odkryciami prowadzonymi z udziałem polskich naukowców. Zachęcamy do nadsyłania prac! Szczegółowe informacje o konkursie znajdują się na stronie Nowe Dzienniki Gwiazdowe - zasady.

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Mój syndrom Kesslera” autorstwa Mateusza Wyszyńskiego nadesłane na konkurs Nowe Dzienniki Gwiazdowe:

 


 

Mateusz Wyszyński

 

MÓJ SYNDROM KESSLERA

 

Każdej nocy oglądam spadające gwiazdy. Jest ich pełno. Kiedyś ten widok był rzadki, ale pamiętam to już jak przez mgłę. Wszyscy zdążyliśmy się przyzwyczaić, że konstelacje bez przerwy przecinają świetliste smugi.

„Spadające gwiazdy”. Ta nazwa od zawsze zakrawała na ironię, ale mimo to wciąż jakoś lepiej pasowała do drobinek pyłu niż aluminiowych blach, śrubek czy krzemowych płytek.

Więc tak siedzę na uschniętym trawniku przed domem, sącząc ciepłe piwo z puszki i patrzę. Kilka smug przecina niebo, tworząc na siatkówce mojego oka powidoki w kształcie kratki. Kojarzy mi się to z kratami więzienia. Bo czyż nie tym właśnie są? Zamknęły nas na Ziemi, która nagle zaczęła wydawać się strasznie ciasna. Odgrodziły od nieskończonego kosmosu pełnego wolności.

Kiedyś nie mieliśmy skrzydeł. Czemu więc, gdy je straciliśmy, to tak bardzo boli?

 

***

 

– Ożeż kurde! – Kasjerowi w supermarkecie, patykowatemu nastolatkowi, opada szczęka. – Pan jest tym astronautą?

W pierwszym odruchu chcę skłamać, ale w sumie co mi szkodzi?

– Tak – mówię.

Dzieciak kręci głową.

– Niesamowite. To dla mnie zaszczyt. Cieszę się, że udało się panu wrócić… to straszne co się dzieje na orbicie. Ten syndrom… ke… ker…?

– Kesslera – podpowiadam. Czuję, że żaden mięsień na mojej twarzy nie jest napięty. Mógłbym grać zawodowo w pokera z taką beznamiętną facjatą.

Chłopaka to nie zniechęca, przynajmniej jeszcze. Pochyla się bliżej mnie.

– Musi pan tęsknić za kosmosem, co? Ile to już lat? Dwanaście?

Chcę zbyć pytanie wzruszeniem ramion, ale tym razem po twarzy przeskakuje mi nerwowy tik i coś ściska mnie w piersi.

– Tak – odpowiadam ochrypłym głosem.

Przez moment milczymy. Patrzę znacząco na produkty na taśmie (głównie chipsy i piwo). Chłopak wreszcie przytomnieje i pospiesznie zaczyna je skanować. Wygląda, jakby chciał jeszcze pogadać, ale chyba nie wie, co powiedzieć. 

Może jednak widać po mnie więcej, niż mi się wydaje.

 

***

 

To takie śmieszne i straszne, gdy wiemy, że jak coś zrobimy, skutki będą katastrofalne.

A potem i tak to robimy. 

I skutki są katastrofalne.

Chociaż akurat przewidywania dotyczące zaśmiecenia niskiej orbity okołoziemskiej były dość ostrożne. Owszem, wiedzieliśmy, że kolizje satelitów mogą znacząco zwiększyć ryzyko lotów w kosmos. Powstałe w wyniku zderzeń ogromne ilości odłamków, zmieniających się w pędzące wokół planety pociski, mogły napędzić reakcję łańcuchową i stworzyć wokół planety barierę.

Ale to miał być powolny proces, trwający wiele dekad. Na tyle długi, by się tym nie musieć przejmować. Scenariusz, który świat nauki już zresztą przerabiał.

Odbyło się to wszystko inaczej. Gwałtownie. W ciągu kilku dni przestrzeń kosmiczna została nam odebrana. Bo nikt nie spodziewał się, że ktoś zrobi to celowo. 

Kosmiczny terroryzm. Witajcie w nowej erze.

 

***

 

Otwieram oczy. Unoszę się. Swobodny. Lekki. Wolny. Zniekształcone niebo zdaje się nade mną falować. Biorę głęboki wdech przez maskę tlenową. Powietrza w butli zostało mi jeszcze na kilka minut.

Kilka minut udawania, że znów tam jestem.

Potem obracam się, wprowadzam płetwy w ruch i się wynurzam. Moja głowa opuszcza schronienie wody, zimny wiatr owiewa mi twarz, a ja od razu znów czuję się ciężki. Jakby grawitacja przykuła mnie do planety łańcuchem.

My, astronauci, pracujemy kilka dekad, z czego w kosmosie spędzamy kilkadziesiąt dni. A jednak te kilkadziesiąt dni definiuje dla nas wszystko. Cała nasza tożsamość, cała nasza wrażliwość, opiera się na tym krótkim czasie, który spędziliśmy na orbicie. Nim polecimy pierwszy raz, ciągle o tym marzymy. Gdy wrócimy, ciągle o tym myślimy. Jesteśmy tym.

A potem z dnia na dzień staliśmy się bezrobotni. Część z nas tęskni za orbitą. A część z nas nigdy nie zdążyła się na niej znaleźć.
Rozeszliśmy się w różne strony. Próbujemy żyć dalej, znaleźć inne drogi.

Czasem spotykamy się w wodzie.

 

***

 

Dzwoni telefon.

Podnoszę go ze stolika i gdy tylko widzę obcy numer, zdaję sobie sprawę, że chciałem, żeby to była Lily.

Powiedziała, że to ja mam się skontaktować, gdy będę gotowy, a teraz chcę, by to jednak ona mnie wyciągała z marazmu. Żałosne.
Wciskam zieloną słuchawkę.

– Tak?

– Pan Luke Iker? – Ciepły, radosny męski głos. Pewnie jakiś pieprzony sprzedawca.

– To ja, słucham.

– Jak się cieszę, że się do pana dodzwoniłem!

– Aha.

Chrząknięcie.

– Proszę posłuchać, reprezentuję Take Back the Frontier, firmę, która…

– Wiem, czym się zajmujecie – wchodzę mu w słowo. – Chcecie przywrócić załogowe loty w kosmos.

– Tak! – Entuzjastyczny okrzyk. Niemal widzę, jak ten chłopak w garniaku zaciska tryumfalnie pięść. – Skoro pan o nas słyszał, nie muszę mówić, że nasza kampania crowdfundingowa idzie świetnie. Szukamy teraz astronautów, którzy podejmą się tej misji i bylibyśmy…

– Nie – ucinam i wciskam czerwoną słuchawkę, nim koleś zdąży odpowiedzieć.

Chowam głowę w dłonie i oddycham powoli.

Co jakiś czas pojawia się ktoś taki. I zawsze są dwie drogi. Albo jest to prywatna firma bogatych marzycieli, którzy – gdy nadejdzie czas na konkretne działania – zobaczą, że nie potrafią nic zrobić; albo jest to prywatna firma chcących wzbogacić się dupków, którzy udają tych pierwszych.

Tak czy siak, do niczego to nigdy nie prowadzi. Koszty, ryzyko, logistyka… To po prostu nie działa.

Znów dzwoni ten sam numer. Zaciskam zęby i rzucam telefonem o ścianę.

 

***

 

Mój Jeep Grand Cherokee podskakuje na koleinach. Jadę do dziewczyn. Jakiś czas temu wyniosły się z miasta. Miałem przeprowadzić się z nimi, ale zrezygnowałem. Może to głupie, ale chciałem zostać sam ze swoim użalaniem się. Upodlić się. Móc spokojnie uchlać się na tarasie i rzygać do kibla w środku nocy, bez gniewnego spojrzenia żony na karku i zawiedzionych, pytających oczu córki.

Pola po obu stronach drogi wyglądają jak jakaś postapokaliptyczna wizja z lat dziewięćdziesiątych. Wyschnięte zboże, unoszący się kurz. A to i tak nie najgorzej. Dwa tygodnie temu, dwieście kilometrów stąd, w nabrzeże uderzył huragan, który nadszedł od oceanu. Kiedyś nasze satelity dostrzegłyby go w porę, by ewakuować miasto.

Telewizję, internet, badania klimatu, wsparcie rolnictwa, czy nawet GPS szlag trafił już oficjalnie, ale satelity meteorologiczne były ostatnim bastionem walki w parlamentach o przywrócenie programu kosmicznego. Można by je wyposażyć w lepsze instrumenty i dzięki temu wynieść na wyższą, bezpieczną orbitę. Jedna na trzy powinna przetrwać start. 

Koszt i ryzyko ogromne. Ale czy to się nie zwróci? Debata trwała.

Skręcam w stronę gospodarstwa. Z daleka widzę Lily. Siedzi ze skrzyżowanymi nogami w cieniu magnolii na trawniku przed tarasem. Chyba medytuje.

Dostrzega mnie, wstaje i czeka.

Parkuję przed drewnianą, niską bramą i wysiadam. Uśmiecham się do żony. Ma na sobie stare, obdarte dżinsy i niebieski, ciasno opinający ciało t-shirt, w którym strasznie mi się podoba. Ciemne włosy nosi upięte w kucyk.

– Cześć – mówię. – Pomyślałem, że wpadnę na obiad. Mam pizzę.

Lily zapiera dłonie o biodra i patrzy na mnie smutnym wzrokiem, marszcząc czoło.

– Możesz do nas wrócić, wiesz?

Kiwam powoli głową.

– Tęsknimy – dodaje.

Przełykam ślinę.

– Nie jestem gotowy.

Jestem zbyt złamany, by być ojcem i mężem.

 

***

 

W kosmos wracam w snach. Jednocześnie tego chcę i nie chcę. Chcę, bo wtedy znów tam jestem. Mam na sobie skafander i widzę Ziemię na tle mieniącej się gwiazdami pustki. 

Nie chcę, bo to zawsze ten sam sen. Odtwarzanie w kółko i w kółko ostatniego dnia. Desperackiej ewakuacji ze stacji kosmicznej. Widoku, gdy odłamki niszczą ją – mój dom – rozwalając na części.

Widoku, gdy moi towarzysze giną na jej pokładzie, rozerwani metalem i próżnią. Ja jestem na zewnątrz i zrządzeniem losu nic nie trafia ani mnie, ani zadokowanego do stacji lądownika.

Przesterowany krzyk CapComa na słuchawkach wwierca się w moje uszy.

„Uciekaj!”.

Uciekłem.

 

***

 

Znów wpadam do dziewczyn z pizzą. Nie chcę zostać, ale nie chcę też być cały czas sam. Może to jakiś postęp?

Siedzę z Lily przy stole na tarasie i nie rozmawiamy. Ostatnie dwa kawałki pizzy leżą w pudełku i stygną.

Aria wychodzi z domu. Ma już trzynaście lat i coraz bardziej przypomina mamę. Tylko ubiera się inaczej, może by podkreślić różnice między nimi. Ma na sobie lekką sukienkę z namalowanymi kwiatami.

W dłoniach trzyma kartonowe pudełko.

– Zobacz, tato – mówi, podchodząc do stołu. – Znalazłam jerzyka na trawniku.

– O rety – odpowiadam, bo czuję, że coś powinienem powiedzieć, ale nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.

– Nie umie jeszcze latać – mówi dalej córka. – A niedługo będzie musiał odlatywać z innymi do Afryki. Trzeba go odchować, karmić… to mnóstwo roboty, ale mam książkę z instrukcjami.

Aria otwiera pokrywę.

Patrzę tępo na bezbronnego ptaszka w kartonowym pudełku i ckliwie sobie myślę, że jestem taki sam.

Mały, bezbronny i smutny. Z utęsknieniem patrzący w niebo.

Lily chwyta mnie za dłoń. Aria przytula się do mojej piersi.

Uśmiecham się. 

Jestem jak ten jerzyk.

 

***

 

Zachodzi Słońce, nadając pochmurnemu niebu piękne, różowo-czerwone zabarwienie. Aria jest w swoim pokoju, ja siedzę na tarasie, a Lily medytuje na trawniku. Obserwuję ją. Wygląda na tak spokojną. Odprężoną.

Na kolanach trzymam książkę, którą dała mi do przeczytania. Podobno znajdę w niej ukojenie. Nosi tytuł „Pieśń Ziemi”. Nie otwieram jej jeszcze. Moją pieśnią jest niebo i czuję, że gdy zmienię nastawienie, zdradzę siebie.

Lily gładzi dłońmi trawę, a na jej twarzy pojawia się uśmiech.

 

***

 

Zostałem na noc. Cały czas myślałem, że to zły pomysł, ale gdy wtuliłem się w ramię żony, słuchając szumu drzew i cykania świerszczy za oknem, zasnąłem szybko. Potężny dąb rosnący przy domu zasłaniał spadające gwiazdy.

Nie śnił mi się kosmos.

 

***

 

Polubiłem mieszkanie poza miastem. Wiele godzin spędzam na spacerach po okolicznym lesie. W szczególności lubię przedzierać się przez drapiące chaszcze, by dojść do strumyka. Czasem, wczesnym rankiem, gdy jeszcze jest chłodno i wstające Słońce ledwo rozgania mrok, poją się przy nim jelenie.

Moje serce wciąż szarpie tęsknota, ale jest stłumiona, jak echo z odległej doliny. Mimo blizn na duszy, które czasem swędzą, udało mi się odnaleźć spokój.

Take Back the Frontier ogłosiło upadłość. Słyszałem, że ludzie, którzy wsparli ich finansowo, szykują zbiorowy pozew. Nie poświęcam temu wiele myśli.

Nadal raz w tygodniu jeżdżę ponurkować. Lecz teraz zacząłem dostrzegać świat zanurzony w wodzie.

 

***

 

Dzisiaj wypuszczamy jerzyka. Ptak od ponad tygodnia rwie się do lotu. Przysparza nam przez to niemałych kłopotów, ale musieliśmy go jeszcze dokarmić. Będzie potrzebował mnóstwo sił, by dotrzeć do Afryki. Aria codziennie sprawdzała na wadze kuchennej, czy jest gotowy.

Wychodzimy w trójkę na pole za domem. Aria trzyma pudełko. Trzęsą jej się ręce, a w oczach zbierają się łzy. Uśmiecham się do niej i kiwam głową.

Wspólnie z Lily otwieramy pokrywkę. Ptak nie czeka ani chwili. Wzbija się w górę i odlatuje.

Przez kilkadziesiąt sekund obserwuję jerzyka, aż znika na tle nieba w blasku Słońca. Potem przyklękam i zbieram w rękę garść ziemi. Rozkruszam ją w dłoni.

Kiedyś ludzie jeszcze wrócą do nieba. Czuję to.

Lecz teraz nasza wolność jest tutaj.
 


K O N I E C

 

Inspiracją do napisania tego opowiadania był projekt obserwacji śmieci kosmicznych Space Surveillance and Tracking – SST Europejskiej Agencji Kosmicznej, w którym bierze udział Uniwersytet Zielonogórski, który zakupił teleskop m.in. do obserwacji planetoid i śmieci kosmicznych i Politechnika Poznańska, w której otwarto obserwatorium SkyLab, a także projekty PW-Sat, PW-Sat2, PW-Sat3 testujące żagle do deorbitacji satelitów, które są realizowane na Politechnice Warszawskiej. O wszystkich tych inicjatywach można przeczytać na portalu internetowym Uranii urania.edu.pl i na stronie pw-sat.pl

 


Opowiadanie ukazało się drukiem w Uranii nr 4/2024


 

Konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe

Nowe Dzienniki Gwiazdowe

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Zapraszamy do przysyłania prac na konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe.

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie Nowe Dzienniki Gwiazdowe, wejdź tutaj.