Przejdź do treści

Gdyby życie nie zdołało wyjść z oceanu – mechaniczni mieszkańcy lądu w „Niezwyciężonym” Stanisława Lema

 

Artystyczna wizja nanotechnologii

Artystyczna wizja nanotechnologii. Źródło: Pete Linforth / Pixabay

 

„Życie powstaje z reguły najpierw w przybrzeżnej niszy, potem dopiero schodzi w głąb oceanu. Tu nie mogło być inaczej. Coś je zepchnęło. I myślę, że nie daje wstępu na ląd do dzisiaj”. Takie wnioski wysnuli badacze w książce „Niezwyciężony”, przybywszy na planetę Regis III w poszukiwaniu zaginionego statku. Jak wygląda bardzo stara planeta, bez życia lądowego, lecz z przejawami tajemniczej aktywności na powierzchni? Co panuje na lądzie, skoro nie życie?


„Niezwyciężony” trafił do druku ponad pół wieku temu, wciąż jednak przedstawiona w nim historia i tajniki kosmicznej misji ratunkowej wzbudzają podziw. Stanisław Lem dbał o detale, plastycznie opisując działania i badania bohaterów, przeprowadzane dzięki nowoczesnemu (nawet dziś!) sprzętowi transportowemu i obronnemu, jednocześnie nie zaniedbując warstwy odpowiedzialnej za głęboki niepokój poznawczy. Miłośnicy powieści graficznych mogą poznać „Niezwyciężonego” także poprzez pracę Rafała Mikołajczaka o tym samym tytule i zobaczyć niezwykłe kadry, odmalowane przez artystę na podstawie powieści.


„Jałowa” planeta pełna tajemnic


Na Regis III bohaterowie i towarzyszące im maszyny – energo- i infoboty, emitory pola siłowego, zwiadowcy – podążając przez „bury, upstrzony kraterami kontynent”, zapadają się w piasku, oglądają gwałtowne burze i gwiazdę niemal już w fazie czerwonego karła – „wielkie, jakby obrzękłe”, stare słońce tego układu. Pozorna jałowość planety wkrótce zostaje przełamana przez pełen życia ocean i niepojęte znalezisko: ruiny czegoś kojarzonego z miastem, lecz bardziej podobnego do olbrzymiej, jakby stopionej maszyny, która przegrała walkę o byt.


Co dziwi bohaterów, stworzenia oceaniczne reagują strachem na sondy badawcze – jak to możliwe, że je z czymkolwiek kojarzą, że mają wykształcony „zmysł magnetyczny”? Co spowodowało, że choć w skałach zachowały się ślady złożonych form życia (roślinności i czegoś na wzór gadów), od wieków powierzchnia planety jest wymarła? Jaki rodzaj przeszkody napotkało życie rozkwitłe w oceanie, że nie podjęło więcej wędrówki na ląd? Największą zagadkę dla poszukiwaczy stanowią ostatnie chwile życia załogi drugiego statku, Kondora, które odczytują fragmentarycznie z zahibernowanego martwego człowieka i wnioskują po stanie krążownika. Wkrótce podobny los spotyka część załogi Niezwyciężonego: zanik pamięci, umysłowe „cofnięcie” do stadium niemowlęcia. W końcu badacze, napotkawszy osobliwą, złożoną z maleńkich „pseudoowadów”, potrafiącą się bronić chmurę, wysnuwają zadziwiające wnioski.


„Martwa ewolucja” – triumf nanomaszyn


Dajmy na to, że wylądował tu statek Lyran i że doszło do katastrofy (…) dość, że wrak, który osiadł na Regis, nie miał już na pokładzie ani jednej żywej istoty. Ocalały tylko… automaty. (…) Były to wysoko wyspecjalizowane mechanizmy homeostatyczne, zdolne do przetrwania w najcięższych warunkach. Nie miały już nad sobą nikogo, kto wydawałby im rozkazy. Ta część, która była pod względem ustroju umysłowego najbardziej podobna do Lyran, usiłowała być może naprawić statek (…) potem jednak wzięły górę inne automaty. (…) Przekształcały się tak, aby dostosować się najlepiej do panujących na planecie warunków. Kluczową sprawą było moim zdaniem to, że owe automaty posiadały zdolność produkowania innych, w zależności od potrzeb. (…) W trakcie swego bytowania na planecie te potomne mechanizmy, po iluś tam setkach pokoleń, przestały być podobne do tych, które dały im początek, to znaczy – do produktów cywilizacji lyriańskiej. Rozumie pan? To znaczy, że rozpoczęła się martwa ewolucja. Ewolucja urządzeń mechanicznych.


Ewolucja, podkreślają badacze z Niezwyciężonego, polega na selekcji. Inteligentniejsze, większe, potrzebujące większych nakładów energii maszyny w toku owej ewolucji przegrały z mniejszymi, oszczędniejszymi, łatwiejszymi do zastąpienia. Inaczej więc niż w przypadku istot biologicznych na Ziemi, mechanizmy na Regis III ewoluowały poprzez eliminację form skomplikowanych i maksymalną miniaturyzację tych prostszych. Mechanizmy te, uznając zabijanie za zbyt energochłonne, wypracowały specyficzne sposoby unieszkodliwiające stworzenia lądowe. Jakie, można przekonać się, czytając powieść.


„Elektryczny wariat” i światy nie dla ludzi


Przeciwko osobliwym mieszkańcom Regis III załoga Niezwyciężonego wysyła jedną ze swoich najlepszych broni: bojową maszynę zwaną „Cyklopem”, o którym załoga myśli w kategoriach diabła, potrafi bowiem siać ogromne spustoszenie i nic mu jeszcze nie dało rady. Badacze pragną zebrać większą liczbę wrogich nanorobotów, by je zbadać, a może i przekształcić na tyle, by „zmutowały” i nawzajem się wyeliminowały – choć jednocześnie nie mają pojęcia, jak dokładnie można by to uczynić. Jednak śmiałe plany spełzają na niczym; słabym punktem Cyklopa okazuje się elektromózg, który przegrzewa się pod wpływem wściekłego ataku roju czarnych chmur, a mordercza maszyna staje się „elektrycznym wariatem”.


Ludzie są na Regis III jedynie obserwatorami; dostarczając pseudoowadom nowych wrogów, mogą być widzami tych samych spektakli, które musiały rozgrywać się na planecie, gdy mrowie rozmiarów nano zmagało się z wielkimi, inteligentnymi samotnikami, ostatnimi niezniszczonymi olbrzymami ze statku Lyran. Elementy czarnych chmur potrafią łączyć się ze sobą w ogromne skupiska, im większe, tym o bardziej niszczycielskiej mocy; pojedynczo są pozornie bezradne i niezdolne do bardziej złożonych działań, choć finalnie główny bohater poznaje zdolności nawet jednego takiego „owada”. Ich rozproszona inteligencja pozostaje dla badaczy zagadką; wiedzą, że nanomaszyny neutralizują wrogów, że się powielają i łączą, ich trwanie wydaje się nie mieć jednak pojmowalnego celu. Główny bohater nie rozumie zacięcia pozostałych członków załogi w tym, by pseudoowadów się pozbyć – dzięki zetknięciu z nieludzkim, poprzez „szaleństwo” maszyn wymykających się ludzkim sensom, powstaje refleksja na temat samego człowieka.


W imię czego my tu właściwie stoimy, tracąc ludzi, dlaczego nocami stratedzy szukają najlepszej metody anihilacyjniej, przecież o zemście nie może być nawet mowy… (…) Człowiek jeszcze nie wzniósł się na właściwą wysokość, jeszcze nie zasłużył na tak pięknie nazwaną postawę galaktocentryczną, która, wysławiana od dawna, nie na tym polega, aby szukać tylko podobnych sobie i takich tylko rozumieć, ale na tym, żeby nie wtrącać się do nie swoich, nieludzkich spraw. Zagarniać pustkę, owszem, dlaczegóż by nie, ale nie atakować tego, co istnieje, co w ciągu milionoleci wytworzyło swoją własną, niepodległą nikomu ani niczemu oprócz sił promienistych i sił materialnych równowagę trwania, czynnego, aktywnego trwania, które jest ani lepsze, ani gorsze od trwania białkowych związków, zwanych zwierzętami czy ludźmi.

 

W „Niezwyciężonym” dopatrzyć można się licznych refleksji, a jedna wydaje się szczególna: że człowiek nie jest panem kosmosu, choć rości sobie prawa do panowania nad Ziemią, być może nie ma w nim też dla niego „luster”, a więc podobnych jemu istnień. Nawet więc gdybyśmy znaleźli jakieś istnienia we Wszechświecie, być może nie przestalibyśmy być samotni i nie „podbilibyśmy” żadnych nowych światów.
(…) czuł się niepotrzebny w owej krainie doskonałej śmierci, gdzie przetrwać zwycięsko mogły tylko formy martwe, aby odprawiać tajemnicze działania, których nie miały oglądać żadne żywe oczy. (…) Nie wszystko i nie wszędzie jest dla nas.

 

Autorka: Magdalena Świerczek-Gryboś