Przejdź do treści

Planeta swobodna

 

 

Statek kosmiczny mijający Jowisza

Na ilustracji: Statek kosmiczny mijający Jowisza. Źródło: PxHere

 

Rok 2021 został ogłoszony Rokiem Lema. Z tej okazji, w numerze 3/2021 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki na teksty w języku polskim pisane prozą, inspirowane polskimi badaniami naukowymi. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Planeta swobodna”, które zostało nadesłane na konkurs przez Dariusza Bednarczyka:

 


 

Dariusz Bednarczyk

 

PLANETA SWOBODNA

 

‒ Dobra, zdejmujemy skafandry. Najgorszy start, potem rutyna. To co? Po co ty lecisz na tego Marsa?


‒ Na praktykę studencką.


‒ A gdzie studiujesz?


‒ Na AGH.


‒ To czemu stopem, nie dali na bilet?


‒ Dali ryczałtem, ale stopem nie dość, że za friko, a kasa dla mnie, to jeszcze można przeżyć fajne przygody.


‒ „Takiemu to dobrze, takiemu dobrze”. Nie słyszałeś tej oldschoolowej piosenki, co nie? A co to za praktyka? Jak Mars, to pewnie na kopalni?


‒ Właśnie że nie, właściwie to załatwiłem dwie praktyki, bo tam dobrze płacą. Pierwsza to przy produkcji narzędzi z mieszanki tamtejszego regolitu z chityną. O, a tu pana zaskoczę, wie pan, z czego ta chityna?


‒ Nie.


‒ Z owadów. Tam mają ogromne fermy, pancerzyki idą do fabryki, zaś reszta do zakładów spożywczych.


‒ A, wiem, wiem, w knajpie na spacehofie dają to pod wszystkimi postaciami, nawet ciasto, kurde. Ale te robale z Marsa są gorsze niż na Ziemi, a niby te same warunki.


‒ Warunki hodowli takie same, jednak otoczenie sztuczne, dlatego.


‒ Też wolę morze od basenu. A druga?


‒ Na linii poltruzyjnej, gdzie wytwarzane są pręty z miejscowego bazaltu.


‒ Dobre. A wiesz, co ja będę wyładowywał na Marsie? Właśnie taką linię popa, polta…


‒ Poltruzyjną.


‒ O, dokładnie. No, to posiedzisz trochi na Marsie, pozwiedzasz i zarobisz. Nie! Na razie nic nie pij i nie stawiaj na blacie, bo odleci, grawitacja u mnie szwankuje, musi się naładować, jeszcze z dziesięć minut i zniknie nieważkość, wiesz, nowy sprzęt trochi kosztuje, a to moja bryka. Widzę, że pierwszy raz w próżni, to zobaczysz. Jak tam drogo, kurde, średnio dziesięć, wróć, dwadzieścia razy drożej niż na Ziemi, chociaż są samowystarczalni. Ja teraz w realu mieszkam na Grenlandii, bo pogoda tam całkiem znośna, nawet nie trzeba palm podlewać i normalnie myślałem, że u nas to drożyzna, ale jak tylko pierwszy raz wszedłem do tej Galerii Muska, to zwątpiłem. Jakie ceny, kurde! Oryginalny łyskacz nawet trzydzieści razy drożej! A wiesz, czemu ciągle brakuje tam cukru? Bo wszyscy pędzą bimber, ha, ha, ha! Jak mam międzylądowanie na Marsie, zawsze biorę ze sobą dwie flachy i paletę cukru, się trochi zarobi, nie? Ale za to niewiasty miłe, uuh, podobnież dla facetów, ten tego, na Czerwonej Planecie zły biomed, ha, ha, ha, kumasz? Czerwona Planeta, niezłe, co?


‒ Jeszcze będę pracę pisał.


‒ Czekaj, muszę skorygować prędkość, bo coś telepie. Już, dobra. Że, kurde, co?


‒ Mówiłem, że jeszcze będę pisał pracę o wykorzystaniu ciepła z rozgrzanego bazaltu, które następnie idzie do ciepłowni. A pan długo już śmiga na space tirach?


‒ Dycha będzie.


‒ No, to już pan space tirowiec pierwszej klasy!


‒ Dycha to mało, ale trochi się latało tu i tam. Chwila, mam splita z domem.


***


‒ Dobra, bo wiesz, ja robię na kabotażu, a z Marsa lecę w stronę Jowisza, na Kallisto,  tankowanie i wyładunek.


‒ Jowisz IV.


‒ Że jak?


‒ Mówię, że Kallisto to Jowisz IV. Ostatnie miejsce na uzupełnienie paliwa.


‒ A tak, na powrocie też tankowanie i załaduję trochę niklu. 


‒ Nikiel? Przecież tam nie ma żadnych kopalni?


‒ Z komet, na Kallisto jest wyłącznie magazyn.


‒ Aha. A wie pan, że to nasi odkryli niegdyś nikiel na komecie Borisow?


‒ Pierwsze słyszę.


‒ W stanie gazowym. Długo trwało, nim technologia okazała się opłacalna.


‒ Kasa musi się zgadzać. A ten, z Kallisto lecę na Mirandę, jarzysz?


‒ Wiadomix, księżyc Urana, pewnie baza leży w jednym z tych kultowych kanionów.


‒ Dokładnie, mówię ci, okrutne te kaniony i cały czas na manualu.


‒ Na manualu? Nie na autopilocie? Przecież lemdick jest niezawodny?


‒ Lemdick to klasa, lecz to ponad dwadzieścia kilosów w dół, a w tych kanionach trafiają się nagłe zawirowania i trza reagować na speedzie, wiesz, jeszcze leasingu nie spłaciłem…


‒ A co pan tam rozładowuje?


‒ Nanokrzem, ale najważniejsze, co zabieram. Nie zgadniesz. Diamenty! Całe dwadzieścia ton!


‒ O, kurczę, z tego oceanu roztopionych diamentów, ja cię, jak by tak to spieniężyć…


‒ Zapomnij, wiesz, jaka tam ochrona? Wyłącznie androidzi, nie pogadasz, a wszystko musi być co do sekundy. Co chwila śluzy, skaning, kontrole, w tę i we w tę, do tego ładują ci się na pokład i świdrują tym swoim martwym spojrzeniem przez cały czas, brrr…..


‒ Nie obawia się pan piratów?


‒ Boję, ale do samego Neptuna lecisz w konwoju, a wokół fregaty, mówię ci, co i rusz mijasz spalone wraki. Nie ma co ukrywać, pikawa nawala przez całą trasę, lecz jaka kasa.


‒ O ile większa, jeśli można zapytać?


‒ Dziesięciokrotnie niż za zwykłe cargo, niestety taki ładunek przysługuje zaledwie raz na pół roku, wiesz, względy bezpieczeństwa.


‒ Jeszcze nie miałem do czynienia z uzbrojoną SI.


‒ Nie masz czego żałować, to normalnie obcy stworzony ręką człowieka. Zimny i kompletnie bez emocji. Jak dostanie impuls, z mety wykona, nie ma zmiłuj. Wiesz jakie ja robiłem przekręty z celnikami? A z takim cyborgiem to nic nie pogadasz, karta, czip, kody, login, skaner DNA i po zawodach. Dla niego czekać na śluzie przez trzy doby to zaledwie procedura, a ty, człowieku, ledwo wyrabiasz na rzęsach.


‒ Niewątpliwie jest to nie lada przeżycie, taki kontakt z gotową do użycia broni sztuczną inteligencją, bez bagażu uczuć, kultury, zasad, nadbudowy.


‒ Czego?


‒ Bez naszej sfery biologiczno-duchowej. Przecież nadajemy naszemu życiu jakiś sens.


‒ A jaki oni tam mogą nadawać sens? Dla mnie to maszyny, które nas wyręczają.


‒ Futurolodzy ostrzegają, że SI może w przyszłości uzyskać samoświadomość i nadać własnej egzystencji sens odmienny od naszego.


‒ Czyli, że niby co, hodujemy węża na własnej piersi?


‒ Są takie głosy.


‒ Ja tam wierzę, że nic nie zastąpi człowieka. Kiedyś kiblowałem na śluzie przez długi weekend, a w poniedziałek dalej było zamknięte. Wrzucam na bęben androidom te wszystkie kody i loginy, zaś oni w kółko tylko: procedura zawieszona, procedura zawieszona. Jak się wpieniłem! Wszedłem na CB-spejsa i popytałem mobilki, od razu jakiś ziomeczek podrzucił mi kody obejścia i śluza otwarta!


‒ A androidy co na to?


‒ Nic, bo to było na legalu, tylko oni nie mieli tego w programie, normalnie żadnej inicjatywy, dlatego ja tam jestem spokojny, jaka samoświadomość? Chyba samodoładowania, ha, ha, ha!

 

***


‒ A z tymi diamentami dokąd pan leci?


‒ Kierunek Neptun, a konkretnie Larissa, wyładuję te diamenty i paka wolna.


‒ To ile zajmuje panu taki rejs? 


‒ Na Larissę i z powrotem według tacho sześć tygodni, ale ja wykręcam pętlę na trzy miechy.


‒ Trzy miesiące? To gdzie pan śmiga, jeśli to nie tajemnica?


‒ Tajemnica nie tajemnica, bo wiesz, różnie jest, ale ci mówiłem, że to moja bryka, leasing kosztuje, a trza sobie radzić. O, rangersi, zwolnię cug. Dobra, najważniejsze, żeby cię na radarach nie namierzyli, mandat przyjdzie na chatę i nici z wakacji na Księżycu. A już najgorsze, jak cię cofną na kosmodrom, terminy idą się … Gdzie się pchasz?!! Widziałeś go? Na trzeciego! Gdzie ci się spieszy, ściągnął se lewe kody z tirneta i myśli, że wciśnie się bez kolejki na rozładunku! A niech go namierzą cyborgi do kwarantanny, to przez dwa miechy będzie na kosmodromie szamał papkę z robali! Wiem, bo nie raz tam kiblowałem, czasami niektóre są niezmielone i w dodatku żywe! Ohyda! A wiesz, kto na trasie sieje prawdziwe zagrożenie? Te porąbane krzemowe mózgi! Te wszystkie ich implanty, czipy, wlepki, niedługo przestaną być ludźmi! Myślą, że jak się stuningowali, to im wszystko wolno! „Szybcy i wściekli”, kurde! No, szczerze powiedziawszy, za młodego, zaraz po służbie w SK, niby sam zastanawiałem się nad jakimś ulepszeniem, wiesz, do pracy, ale jak pomyślałem, że mogą mnie zhakować, przeprogramować, spowolnić czy co tam jeszcze, to dałem sobie spokój. No bo pomyśl, nic tylko instaluj w sobie kolejne antywirusy. Biohacking? Nie, to nie dla mnie. Ale ty nie masz chyba żadnych cyberimplantów?


‒ Nie.


‒ No. Dobra, a byłeś na Księżycu? Nie? Mówię ci, Tropical Island 82, musisz to zobaczyć. Mega tropikalny park rozrywki, mega park wypoczynku. Bajeczne tropiki i strefa atoli. W weekendy pęka w szwach, nie wciśniesz nawet igły. Luksusowe mariny. Jak tylko zacumujesz, w mig pojawiają się stewardzi. Przyciskasz kciuk do terminala, zaznaczasz kwotę i wychodzisz na promenadę. A tam masa ludu z całego Układu. Mówię ci, byczenie w tropikach. Fresh sauny i welness spa, bajeczne laguny, zatoczki pod palmami, katamarany, hostessy, nie odróżnisz, która to maszyna. A te strefy techno fun, nigdzie takich nie widziałem, moje dzieciaki to przepadają za Indoor Spacediving, ja tam ze starą to wolimy w kierunku lasu tropikalnego, wiesz, te zaciszne polanki z dala od najbardziej uczęszczanych szlaków. Feeria papug, lekki wiaterek, buszujące w trawie mrówki, prawdziwy kontakt z naturą, taka odskocznia od tej ciągłej próżni.


‒ Jak pan tak mówi, to od razu widzę Morze Południowe. Olśniewające laguny, spływającą na bielutkie plaże zieleń bujnej roślinności, bajeczne, tryskające kolorami rafy koralowe, tę całą pełnię słonecznej ekstazy, aż się wierzyć nie chce, iż coś takiego było.


‒ Koniecznie musisz to zobaczyć, mówię ci, jak będziesz wracał z Marsa, to zatrzymaj się na Księżycu choćby na dwa dni, nie będziesz żałował, tylko nie w weekend, bo wtedy to masakra, o noclegu zapomnij.


‒ Super, a te pozostałe sześć tygodni…


‒ Wiesz trza dorobić coś na boku. Ja chłopak obrotny, pauza na Larissie i zawsze znajdzie się jakieś lewe cargo. Myślisz gdzie? Pewno słyszałeś o Pasie Kuipera? Przeszło sto tysięcy obiektów, strefa ponadnarodowa. Różnej maści uciekinierzy, wolnościowcy, outsiderzy, sekty, obieżyświaty, szumowiny, ale każdy potrzebuje żarcia i agregatów. 


‒ Ale to ryzykowne.


‒ Wkalkulowane, zbieramy się w kilku i wzajemnie pilnujemy, jak dotąd, odpukać, nic się nie stało.


‒ A rangersi?


‒ Jak posmarujesz, to jedziesz, ha, ha, ha! Ale wiesz, ja mam jeszcze swój patent.


‒ Kolejny lewy kurs?


‒ Nie, zasadniczo całkiem na legalu, tyle że to myk w Pasie. 


‒ Zamieniam się w słuch.


‒ Słyszałeś o planetach swobodnych?


‒ Coś obiło mi się o uszy. One chyba nie są w związku grawitacyjnym z żadną gwiazdą.


‒ Obiekty wyrzucane z macierzystego systemu planetarnego, jakby bezpaństwowce, czasami to istne kopalnie złota, tyle tam surowców, tylko trza być pierwszym i mieć szczęście, no i jeżeli nie są to karły.


‒ To jak pan namierza?


‒ Podpinam się pod OGLE II i przechwytuję namiary.


‒ A, kumam, mikrosoczewkowanie! Ale taka podpinka to chyba…


‒ W pasie mam swoją melinę i tam się podpinam pod teleskop. Już dwa razy mi się udało, potem tylko trza szybko otagować obiekt, zarejestrować i scedować prawa korporacji, oni robią resztę.


‒ Skubią.


‒ Dziesięć procent wystarczy i nie użeram ze skarbówką, wszystko biorą na siebie, a myślisz, że dom na Grenlandii to z czego?


‒ Gratuluję, ale nie boi się pan namierzenia przez służby, w końcu to działanie na pograniczu prawa?


‒ Jest myk. Rejestrujesz się jako astroamator i uzyskujesz licencję, na razie to przechodzi.


‒ A mówił pan, że służył w SK.


‒ A było się.


‒ Przeszedł pan katharsis?


‒ A bo to raz.


‒ Wspaniałe uczucie?


‒ Nie ma porównania do niczego.


***


‒ Wiesz, jak każdy od razu kierujesz wzrok w stronę sklepienia. Piorunujące wrażenie. Kurde, doskonale oświetlona monumentalna kopuła. Prostota i regularność, proporce stroboskopów i lasery flag niczym insygnia. Czujesz się częścią Sił Kosmicznych.


‒ Niezwyciężonych.


‒ Właśnie, do tego ten cały spektakl. Pododdział zajmuje wyznaczony sektor. Poszczególne kolumny wkraczają na zalaną reflektorami marmurową posadzkę Panteonu. Wielki napis: Katharsis!!! Zamykają wrota, na balkonie pojawia się Chief Music w pulsującym kombinezonie. Na znak buławą odpowiada wrzawa gotowych na Wielkie Przejście elewów. Zaczyna się spektakl. Z głośników triumfalny Mix, w dół spływają meduzy żywych kamer, zaś poszczególni Master Music prowadzą swoje grupy po obwodzie Panteonu, aby dopiero przed samym dromem dać sygnał do prezentacji. Żywe kamery rozpoczynają podniebny taniec. Show. Pododdziały kolejno prezentują się przed Chief Music, a wszystkie telebimy oraz monitory Laborhedoni transmitują katharsis. Każdy chce się znaleźć na kartach pamięci. 


***


‒ Nawet nie wiem, jak i kiedy powracaliśmy do wyznaczonego sektora. Czas mknął niczym przerwa na drugie śniadanie. Ogarniała mnie taka euforia, iż zupełnie nie potrzebowałem izotonów. Na bank. Łzy same ciekły ze szczęścia. Zupełnie nie odczuwasz zmęczenia. Chciałbym to jeszcze raz przeżyć. Czułem się jak w wielkiej solidarnej rodzinie, złączony ze wszystkimi jakąś niewidzialną nicią.


‒ Zazdroszczę.


‒ A nie opowiadałem ci jeszcze o sławnej knajpie U Janosika.


‒ Na tej stacji na wysokości Saturna?


‒ Dokładnie, bo wiesz, filujesz planetę, to ulegasz złudzeniu i zaraz chcesz wylądować, a tu ni ma jak, to zbudowali nam tę stację. Więc kiedyś jakoś tak wylądowaliśmy starą ekipą o jednym czasie. Długi weekend, nie ma co robić w kokpicie, to wydarliśmy na city. 


Pokręciliśmy trochę, aż nadszedł time wrzucić proteiny. Na którymś winklu zachęcający napis: U Janosika. Normalnie swoi, więc jak w dym, a ta miejscówka jeszcze wtedy nie była znana.


Przy barze pełniło wartę kilku uważnie przyglądających się nam menów. Podjarani zapachem piwa i podsmażanych frytek z glonów, zalogowaliśmy się pośrodku przyciemnionej sali. Nie przeszkadzały nam znane jedynie ze starych filmów toksyczne kłęby papierosowego dymu, prawdopodobnie mieli licencję. U nas też podobno są takie bunkry dla desperatów. Nikogo nie obchodziły dobiegające z sąsiedniego pomieszczenia przeraźliwe krzyki, byliśmy zrąbani lotem.


Czekając na kelnera, przyjrzałem się miejscowym. Spod baru bacznie nas obserwowano. Zasiadający wokół stolików sprawiali znajome wrażenie. Coś mi to przypominało.


Rozważania przerwało nadejście kelnera. Jego rozbiegane oczy, srebrny czip oraz dziurawy poplamiony fartuch na tłustym brzuchu zgodnie przyjęliśmy jako kolejny przejaw miejscowego folkloru. Zamówiliśmy kapuśniak. Oj, jak nas cieszyło spotkanie z parującą wazą.


Naprawdę długo czekaliśmy. Dodatkowo mieliśmy dość przeraźliwych krzyków dochodzących od zaplecza. Wreszcie na blacie wylądowało zamówienie. Rąbnąwszy naczyniem o płaszczyznę stołu, szczupły kelner niezwłocznie się ulotnił, zabierając ze sobą dziwny, słabo skrywany pod przystrzyżonym wąsikiem uśmieszek. Sala jakby przycichła, a skupieni dżentelmeni spod baru postąpili krok w przód, nierozłączni niczym Korona i Litwa. Zerknąłem do wazy. Słuchaj ‒ w parującej zupie, pośród fikuśnych oczek tłuszczu i materaców świeżego koperku, upiornie dryfowała para ludzkich uszu. Na skrzydełku jednego z nich hipnotycznie skrzył się srebrny czip… O, przed nami Mars. To co, może skoczysz ze mną w stronę Jowisza? 

 

 

Inspiracją do napisania pracy konkursowej były następujące badania: 

 

 


Opowiadanie ukazało się także drukiem w Uranii nr ??/2022.


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Lema 2021

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Lema 2021? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.