Przejdź do treści

Różowy Księżyc w kwietniu

 

Zamarznięta bańka mydlana w świetle księżyca

 

Na ilustracji: Zamarznięta bańka mydlana w świetle Księżyca. Źródło: PxHere

 

Rok 2021 został ogłoszony Rokiem Lema. Z tej okazji, w numerze 3/2021 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki na teksty w języku polskim pisane prozą, inspirowane polskimi badaniami naukowymi. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Różowy Księżyc w kwietniu”, które zostało nadesłane na konkurs przez Grzegorza Blinowskiego:

 


 

Grzegorz Blinowski

 

RÓŻOWY KSIĘŻYC W KWIETNIU

 


„Opowiedz mi o różowym Księżycu w kwietniu!” – poprosił. Westchnęłam. No bo niby co miałam powiedzieć? Od czego zacząć? Kiedyś lubiłam mówić o tych sprawach, powiedziałabym nawet nieskromnie, że z pewną pasją – obalać mity, wyjaśniać, że: Nie – Księżyc nie będzie w tym tygodniu dwa razy większy niż normalnie; że ustawienie się pięciu planet w jednej linii nie spowoduje katastrofalnych trzęsień ziemi i wielkich fal tsunami; że astronomia ma tyle wspólnego z astrologią co gastronomia z gastroskopią, przy czym gastroskopia, choć przykra i bolesna, czemuś – w przeciwieństwie do astrologii – służy.


„Różowy Księżyc w kwietniu”, czy można wyobrazić sobie coś równie tajemniczego i romantycznego zarazem? Szkoda tylko, że niczego takiego nie ma. Znów westchnęłam – trzeba będzie wyjaśnić i uporządkować te wszystkie księżyce: niebieskie, czerwone, krwawe, różowe, podwójne, albo takie niby zwykle, ale pojawiające się na niebie równocześnie z Marsem, który będzie – no, jakżeby inaczej! – wielkości pomarańczy. A jeszcze przecież mamy księżyce: myśliwych, żeńców (czy może zbieraczy?). Jeszcze mamy ciemną stronę Księżyca (która nie jest wcale ciemna). Wylosujcie mi dowolny przymiotnik – ktoś, kiedyś, w przypływie inwencji na pewno wymyślił właśnie nim określony księżyc.


Od czego by tu zacząć? Może od czerwonego czy bardziej poetycko i mrocznie – „krwawego Księżyca”? Ten przynajmniej jest prawdziwy. W czasie zaćmienia cień Ziemi zasłania Księżyc, ale nie całkowicie, promienie słoneczne przechodząc przez atmosferę załamują się, ulegają rozproszeniu i filtracji … dużo by mówić. W każdym razie przesłonięty cieniem Ziemi Księżyc, zroszony tym szczątkowym światłem przybiera barwę pomarańczową, czerwoną, czy czerwono-brązową – coś jak zakrzepłej krwi. A żeby było zabawniej, tak zwany „Księżyc Myśliwych”, nazywany także „Krwawym Księżycem”, w kulturze północno-amerykańskiej oznacza po prostu październikową pełnię – dość banalne wyjaśnienie tego określenia jest następujące – w tym miesiącu myśliwi ruszali na łowy, by zgromadzić zapasy mięsa na zimę. Tak czy siak „Krwawy Księżyc” nie będzie ani specjalnie większy, ani groźniejszy (czy Księżyc w ogóle może być „groźny”?) ani bardziej tajemniczy niż zwykle, bo wiesz – to jest ciągle ten sam poczciwy Księżyc zrobiony z żółtego sera, co miesiąc zjadany przez myszy i odrastający samoistnie. Oczywiście, że żartuję. Ale zacząć powinnam chyba od „Super Księżyca” – pierwszego na liście nieporozumień. Rzeczywiście Księżyc porusza się, jak prawie wszystkie ciała niebieskie, po orbicie nie tyle kołowej, ile eliptycznej, więc jego odległość od Ziemi zmienia się regularnie, jeśli pełnia wypadnie w momencie takiego zbliżenia, będzie faktycznie wydawał się nieco większy. Żeby było zabawniej, Ziemia też porusza się dookoła Słońca po elipsie, więc gdy jest bliżej Słońca, Księżyc otrzymuje i odbija nieco więcej światła słonecznego. W efekcie niektóre pełnie są większe i jaśniejsze niż inne. Szkopuł w tym, że różnica między takim „Super Księżycem” w powiększonej pełni a pełnią zwykłą, to zaledwie kilka procent, góra siedem (niektórzy podają, że trzynaście, ale to nieprawda, ta liczba dotyczy zmian odległości, a nie jasności). W każdym razie – różnica kilku procent w przypadku tak powolnego zjawiska, jak fazy Księżyca jest dla ludzkiej percepcji niedostrzegalna, a cały „Super Księżyc” to po prostu lipa.


Przeciągnęłam się i podniosłam głowę, niebo nad ażurowym świetlikiem w suficie już pociemniało, wydawało mi się, że jeszcze przed chwilą było lazurowe, ale teraz wpadało już w ciemny granat i tylko strzępki pojedynczych wysokich chmur łapały resztki promieni Słońca, które musiało być już od jakiegoś czasu pod horyzontem. Ciszę wieczoru przerwał cichy syk i stłumione pyknięcie. To oświetlenie gazowe w gabinecie włączyło się automatycznie – jego instalacja, to była czysta rozrzutność, ale światło gazowych lamp było o tyle łagodniejsze i milsze dla oka w stosunku do elektrycznego, że nie mogłam się oprzeć tej małej ekstrawagancji. Ale … o czym to ja myślałam? A tak, księżyce...


Mamy też Niebieski Księżyc – „Blue Moon”, ten co to tak rzadko się zdarza. Brytyjczycy i Amerykanie mówią – „Once ina blue moon”, śpiewali o nim przecież i Ella Fitzgerald i Billie Holiday i sam Frank Sinatra (żeby wymienić tylko te i tych najbardziej znanych). Wikipedia chyba trochę ironicznie podaje definicję „Once in a blue moon” jako 1,16x10^-8 Hertza, czyli bardziej po ludzku epizod, który zdarza się raz na: 85 690 493 sekundy, czyli raz na: 1 428 174 minuty, a więc co 23 803,9 godzin, a więc co 992 dób. Jak sama nazwa wskazuje, niebieski księżyc bynajmniej nie opisuje zjawiska, które miałoby polegać na przybraniu niebieskiej barwy przez naszego naturalnego satelitę, a jedynie występujące raz na trzy lata dwie pełnie w ciągu tego samego miesiąca kalendarzowego, albo jeśli ktoś woli mniej precyzyjne określenie – cztery pełnie w ciągu jednego sezonu, ot – na przykład cztery pełnie w okresie astronomicznej wiosny. Czy raz na „niebieski miesiąc” to faktycznie tak rzadko? Dla zakochanych pewno tak, dla astronomów trzy lata to zaledwie mgnienie oka. Warto na zakończenie wywodu o niebieskim księżycu dodać, że Urszula Le Guin, ta jak to się teraz brzydko mówi „ikona” literatury SF i fantasy, która wymyśliła między innymi zjednoczone światy, czyli „Ekumenę”, szybszy niż światło Ansibl i chyba pierwsza analizowała psychologiczne konsekwencje międzygwiezdnych podróży, wydała też książkę-album pod tytułem: „Blue Moon over Thurman Street” (rarytas – nie szukajcie jej w swojej ulubionej księgarni). Na czwartej stronie ciemno-niebieskiej okładki znajduje się faksymile napisanego odręcznie krótkiego wiersza (chyba nawet jest to jak gdyby haiku):


„Niebieski Księżyc
Niebieski Księżyc nad Thurman Street
W miesiącu niedziel”


No i tak, a my wrócimy do pomalowanych księżyców. No bo popatrzmy na to inaczej – jakże giętka jest wyobraźnia ludzka, która temu – umówmy się – trochę nudnemu świecącemu na niebie odbitym blaskiem słonecznym kawałkowi skał, pyłu i zastygłej lawy nadaje tak wymyślne barwy i nazwy! Weźmy inne księżyce: Tytan – największy satelita Saturna spowity pomarańczowymi oparami gęstej węglowodorowej atmosfery z rzekami, jeziorami i morzami płynnych węglowodorów, Io – jeden z czterech galileańskich księżyców Jowisza, obiegający gazowego olbrzyma po orbicie tak ciasnej, że deformujące go nieustannie potężne siły pływowe zmieniły jego powierzchnię w wulkaniczne piekło, wskutek czego biedny satelita wygląda jak niezbyt udana pizza, albo Enceladus – księżyc Saturna – o największym w układzie słonecznym albedo – jak śnieżna kula pocięta na biegunie delikatnymi błękitnymi żyłkami, które zdradzają spoczywający pod lodową powierzchnią płynny ocean słonej wody, tajemniczy i odległy Tryton – jakże adekwatnie do swojej nazwy wyrzucający w próżnię gejzery ciekłego azotu, żółto-różowy Charon – wielki księżyc Plutona, którego główna struktura geologiczna wygląda prawie dokładnie tak samo, jak kraina Mordor malowana tuszem na autorskich mapach J.R.R. Tolkiena. Te wszystkie kolorowe, szalone i jakże odmienne pod każdym względem księżyce mogą tylko zazdrościć naszemu ziemskiemu protoplaście różnorodności wymyślonych kolorów i określeń.


Wyrwałam się z zamyślenia, a on ciągle czekał. Uśmiechnęłam się – „dobrze, opowiem ci o różowym Księżycu w kwietniu. Przejdźmy się kawałek, zaczerpnijmy trochę świeżego powietrza”. Wstałam z fotela, kolana trzasnęły głośno, gdy się prostowałam, i jak zwykle przy tej okazji poczułam lekki zawrót głowy. Robiąc dobrą minę do złej gry, stanęłam pewniej, dla niepoznaki przytrzymując się niby nonszalancko rzeźbionego oparcia fotela. Wyszliśmy razem z gabinetu i przeszliśmy przez bibliotekę do salonu. Na zewnątrz było już całkiem ciemno, dwuskrzydłowe przeszklone drzwi na balkon były otwarte i muślinowe firanki powiewały lekko muskane wieczornym powiewem. Rzeczywiście, oddychało się tu lepiej, powietrze było chłodniejsze niż we wnętrzu, pachniało wilgocią, jakimiś kwiatami i ulicą. Stanęliśmy obok siebie na balkonie oparci o kamienną balustradę. Widok na rozpościerające się przed nami miasto zawsze był nagrodą. Nasz dom stał na wzgórzach, od zachodu tylko wąski pas ogrodu pozbawionego w tym miejscu wysokich drzew oddzielał go od najbliższej uliczki, która okrążając posesję i wesoło zygzakując zbiegała w dół, w stronę starego centrum, niknąc w plątaninie podobnych starych gmachów i zaułków. Mokry bruk lśnił w świetle latarni zawieszanych tutejszym zwyczajem nad nadprożami. Mimo późnej pory sporo mieszkańców miasta wciąż kręciło się po zaułkach i ulicach, część zapewne śpieszyła się na niedawno otwarte nocne targi, część wracała do domów, niektórzy po prostu spacerowali, ciesząc się odmianą pogody i wilgotnym wiosennym powietrzem, tak miłym po chłodnej i suchej zimie. Na skwerkach i placykach jak zawsze bawiły się dzieci, ale bardziej można było domyślić się ich obecności po wesołych okrzykach niż dostrzec je w cieniu niskich murków i wysokich drzew. Przeniosłam wzrok dalej – nad główną aleją Miasta rozwinięto już kolorowe baldachimy, miały chronić przechodniów przed nadchodzącymi upałami. Nie wszystkie jeszcze dobrze przytwierdzono i napięto, powiewały więc teraz, wzdymając się i opadając w rytmie podmuchów wieczornej bryzy, tak, że cała lekko zygzakująca aleja wyglądała jak chiński karnawałowy smok, niecierpliwie oczekujący, aż uczestnicy zabawy uniosą go wreszcie i poniosą przez miasto w wesołym pochodzie. Jeszcze dalej, nad pokrytymi czerwoną i brązową dachówką dachami niezliczonych domów, pałacyków i pałaców majaczyła zatoka z portem, a za nią było już tylko spokojne nocne morze – czarny, nieodgadniony szafir.


No i księżyc – dziś był w pełni i właśnie wschodził nad skalistym cyplem portowej zatoki. Schodzący do morza górski grzbiet porośnięty był rzadkim piniowym lasem z wyraźnie odcinającymi się sylwetkami pojedynczych drzew, z tej odległości nie większymi niż przelatujące nam przed nosem od czasu do czasu puszki dmuchawców. Cienkie pnie i kuliste korony podświetlone żółto-srebrnym światłem wyglądały jak dekoracje z orientalnego teatru cieni.


„Jaki piękny!” – powiedział – „ale nie jest taki olbrzymi jak na tych zdjęciach, które widziałem, na nich wydawał się zajmować pół horyzontu, no nich był taki ładniejszy … różowy”. – „Z tymi zdjęciami wielkiego księżyca to tylko kwestia zastosowania odpowiednio silnego teleobiektywu, takiego z bardzo długą ogniskową, mówiąc potocznie – z dużym zoomem”. Złożyłam palce obydwu dłoni w prostokącik i przyłożyłem je do oczu w złośliwym naśladownictwie znanego gestu zmanierowanych reżyserów filmowych. – „Spróbuj sobie tak to wykadrować, a zrozumiesz, jak się uzyskuje podobne efekty!”. Ale chyba mnie nie słyszał, a może puścił mimo uszu moje wywody? „Ten nasz nie jest różowy!” – „Z jego kolorami, to też jest nieporozumienie” – zaczęłam i wytłumaczyłam pobieżnie, jakie kolory faktycznie może przybierać tarcza Księżyca – „… a jeśli chodzi o twój Różowy Księżyc, to nazwa wzięła się od floksów, gdy w kwietniu w Ameryce Północnej pełnia księżyca zbiegała się z kwitnieniem łanów dzikich różowych floksów, jakiś astronom amator, czy nie daj Bóg – astrolog, wymyślił sobie taką nazwę i najwyraźniej przylgnęła”. Starałam się unikać mentorskiego tonu, ale cóż, cała ta wypowiedź była mentorska w treści, a więc i w formie, racjonalna – a więc do bólu pozbawiona polotu.


„Wiesz co...” – zaczął – „różowy byłby jednak dużo ładniejszy, zwłaszcza tutaj, nad tym spokojnym morzem, sosnami i górą”. Wyciągnął rękę w kierunku powoli wznoszącego się żółto-srebrnego okrągłego lampionu, otwarł dłoń i wymierzył kciuk i palec wskazujący dokładnie w jasną tarczę – „Więc zrobimy tak, żeby trochę ...”. – „Zaczekaj! Nie możesz przecież ot tak sobie ...” – „Dlaczego nie?” – uśmiechnął się przekornie – „a komu to zaszkodzi?” – „Nie o to chodzi, ale po prostu … jeśli zaczniesz od tego, to na czym skończymy? Na latających drzewach? Odwróconej grawitacji? Przeskokach czasu?” – „Nie..., po co mi te rzeczy” – teraz nadąsał się – „Chciałem tylko, żeby był różowy!”. Zatoczyliśmy więc koło i dalsza dyskusja stała się bezcelowa. Oczywiście, zrobiło mi się przykro i oczywiście wiedziałam, co teraz nastąpi – „Dobrze już, ale proszę Cię – tylko z umiarem!”. Od razu odzyskał humor i znów wyciągnął rękę. Wycelował i powoli rozsunął nieco wyciągnięte palce.


Księżyc, wielki jak naprawdę dorodny grejpfrut trzymany na wyciągnięcie ręki, pokryty tak dobrze znanym wzorem mórz i kraterów, tak wielki, że na skraju jego tarczy gołym okiem dostrzec można było nierówności gór – dziś był w pełni i właśnie wschodził nad skalistym cyplem portowej zatoki. Schodzący do morza górski grzbiet porośnięty był rzadkim piniowym lasem, z wyraźnie odcinającymi się sylwetkami pojedynczych drzew. Cienkie pnie i kuliste korony podświetlone różowym światłem wyglądały jak dekoracje z orientalnego teatru cieni.


Dawno, bardzo dawno temu zostawiliśmy za sobą stary zmurszały srebrny glob, gnijącą niebieską planetę i naszą gwiazdę centralną – żółtego karła typu widmowego G2V ciągu głównego. Nie możemy powiedzieć teraz, w tym urojonym czasie, czy świat, który zostawiliśmy za sobą, nadal istnieje, pojęcie czasu funkcjonuje tu inaczej i takie uszeregowanie zdarzeń po prostu nie ma sensu. Holograficzna wytworzona symulacja rzeczywistości, projekcja generowana do wnętrza przez horyzont zdarzeń tak zwanej czarnej dziury, zapewnia nam praktycznie nieśmiertelność... a słowo „praktycznie” jest jak groszek uwierający księżniczkę przez siedem warstw puchowych pierzyn.

 

 

Inspiracją do napisania pracy konkursowej były następujące artykuły:

 


Opowiadanie ukazało się także drukiem w Uranii nr 1/2023


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Lema 2021

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Lema 2021? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.