Przejdź do treści

Stanisław Lem - Przyjaciel (recenzja)

 

-Co by pan zrobił, mając nieograniczoną moc... mogąc zrobić wszystko, co by pan tylko pomyślał?... (...)
Patrzyłem na niego osłupiały. Transformator buczał miarowo. Pełna napiętego oczekiwania twarz Hardena drgała. Bał się? Czego?
-Gdybym miał nieograniczoną... moc? - powtórzyłem.
-Tak! tak!
-Starałbym się... nie, nie wiem. Nic nie przychodzi mi do głowy...

 

Inwazja-Lem

 

Przyjaciel to jedno z opowiadań Lema opublikowanych w roku 1959 w zbiorze Inwazja z Aldebarana. Tekst nie jest długi i nie zalicza się do klasycznej, twardej SF tamtych czasów - brak w nim podróży w czasie, kosmitów i rakiet. Antologia nie miała wznowień i fakt ten mógł dodatkowo sprawić, że ostatecznie opowiadanie to nie jest bardzo znane w szerszych kręgach, jak chociażby Solaris czy Opowieści o pilocie Pirxie. Szkoda, bowiem opowiadanie, jeśli czyta się je uważnie, lubi się to, co niezwykłe i zna się choć trochę realia minionej epoki, robi niesamowite wrażenie. I nie ma żadnego znaczenia, że akcja dzieje się na Ziemi, w Warszawie.

 

Zacznijmy jednak od początku. A zaczyna się to wszystko dość niewinnie. Na tyle normalnie i nudno, że opowiadanie z początku może nie wciągać. Przyznam, że gdy czytałam je po raz pierwszy, jakieś 15 lat temu, byłam bliska odłożenia książki. Mamy wstęp na temat pracy w Klubie Krótkofalowców, zimę i siermiężną, polską rzeczywistość. Krótkofalowcem (niestety!) nie jestem, a dużych miast i pluchy nie lubię. Oczyma wyobraźni widzi się już zatem peerelowskie meble, małą klitkę klubu, drewniane boazerie, szary świat…

 

Ale po chwili głównego bohatera w jego klubie odwiedza bardzo tajemniczy mężczyzna o nazwisku Harden, prosząc o pożyczenie kilkunastu metrów drutu. Sytuacja jest już ciekawsza, jednak opowiadanie wciąż z lekka irytuje. Hardena jest czytelnikowi nieco żal, a jednocześnie cała jego uprzejmość, skrępowanie i nieporadność po prostu mnie drażniła. Mimo to jest dobrze - opowiadanie wciąga.

 

Główny bohater jest zafascynowany tajemniczą sprawą, z którą związane są kolejne, coraz to dziwniejsze prośby mężczyzny. Nic dziwnego, bo te prośby i pytania są z pozoru absurdalne. Drut? Zlutowanie czegoś “dla przyjaciela”? Pomoc w przeniesieniu gotowego układu? Prośba o nagranie płyty Dahlen-Gorskiego? Kwestia, gdzie można kupić żelatynę? Pojawia się istotne pytanie, czemu tytułowy przyjaciel, który tak bardzo potrzebuje tych wszystkich rzeczy, po prostu nie przyjdzie sam po pomoc. Czy jest chory, sparaliżowany? Szalony? Zagadek jest coraz więcej.

 

Bohater nie odpuszcza więc, postanawia rozwikłać tę zagadkę. Gdy Harden odwiedza go ponownie, prosząc o pomoc w skonstruowaniu aparatu na podstawie bardzo dziwnego, z pozoru bezsensownego schematu, dostarczonego oczywiście przez enigmatycznego „przyjaciela”, celowo nie odmawia. Ma swój plan. Nie ma też problemu z pomocą przy transporcie urządzenia, choć zostaje zobowiązany do zachowania tajemnicy - nie wie, dokąd właściwie idzie. Po pewnym czasie jest już jednak w stanie zidentyfikować to miejsce - po odczytanym numer transformatora. Aparat został najwyraźniej zaniesiony do podziemi Zjednoczonych Przedsiębiorstw Elektronowych. Ale dlaczego? Czemu ktoś pracujący w takiej instytucji miałby potrzebować pomocy z lutowaniem czy pożyczenia kabli?

 

Poniższe akapity zawierają wyjaśnienie zagadki. Osobom nie znającym opowiadania radzę je jednak pominąć, bo samodzielna lektura “Przyjaciela” daje dużo radości. Opowiadanie jest już dziś łatwo dostępne, także w sieci.

 

Bohater, coraz bardziej zaintrygowany postacią “przyjaciela”, w sekrecie wraca nocą do wielkiego, złowieszczo wyglądającego gmachu. Wie już, a w każdym razie czuje i podejrzewa, kim, a raczej czym “on” jest. Wcześniej przeczytał, że w budynku trwa właśnie budowa najpotężniejszej elektronowej maszyny w kraju. Czyli, mówiąc już językiem współczesnym, wielkiego, bardzo złożonego, tak zwanego superkomputera.

 

Warto w tym miejscu dodać, że pomysł komputera wielkości budynku nie jest niczym nowym ani dziwnym - komputery takie konstruowano na początku, czyli w latach pięćdziesiątych i późniejszych XX wieku. Słynny ENIAC (Electronic Numerical Integrator And Computer), zaprojektowany w roku 1945 i po raz pierwszy zaprezentowany publiczności w lutym 1946 roku, zajmował 167 m2 powierzchni, składał się z 42 szaf z blachy stalowej, a do tego miał ponad 2,4 metra wysokości i 24 metry długości. Jego łączna waga przekraczała 27 ton. Nie trzeba zresztą szukać daleko i sięgać pamięcią wstecz. W Akademickim Centrum Komputerowym Cyfronet Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, niecałe trzy kilometry od miejsca, w którym to piszę, znajduje się czarny, potężnych rozmiarów budynek. Zajmuje go w dużej mierze Prometheus – superkomputer, który w kwietniu 2015 był najszybszym komputerem w Polsce (przy wydajności blisko 1,7 biliarda operacji na sekundę) i który ponad czterokrotnie zwiększył możliwości obliczeniowe polskich naukowców.

 

ENIAC przy pracy.

ENIAC przy pracy. Źródło: "U.S. Army Photo", from M. Weik, "The ENIAC Story" A technician changes a tube. Caption reads "Replacing a bad tube meant checking among ENIAC's 19,000 possibilities." Center: Possibly John Holberton

 

Prometheus - ACK Cyfronet. Wikimedia Commons/M.Bernas

Prometheus - ACK Cyfronet. Wikimedia Commons/M.Bernas

 

 

Bohater wraca zatem kolejnej nocy do mrocznego gmachu, gdzie staje się świadkiem zachodzącego za zgodą samego zainteresowanego połączenia się Hardena z maszyną. Chcąc pomóc człowiekowi, sam niechcący pozwala na połączenie i przepływ informacji pomiędzy swoim umysłem a komputerem. Mówiąc wprost, staje się jego peryferyjną częścią, na podobieństwo faksu, urządzenia wskazującego czy odległego, podłączonego siecią czujnika. Ale to nie wszystko - scala się z “umysłem” maszyny, stapia się z jej strumieniem świadomości, poznaje jej marzenia i zamiary. A zamiary te, choć pozornie wielkie i wspaniałe, trudno uznać za dobre, komputer pragnie bowiem całkowitej władzy nad światem.

 

Lemowi udało się doskonale “oddać” płynne przejście pomiędzy świadomością człowieka i maszyny. Z jednej strony komputer bardzo to uczłowiecza (wręcz momentami chce się mu współczuć), z drugiej - budzi niepokój. Jeśli człowiek jest w stanie zostać porwany przez świadomość komputera, po czym rozumować i współodczuwać razem z nim, to o czym to właściwie świadczy? Czy jesteśmy naprawdę aż tak różni? Właściwie to dlaczego nam się się wydaje, że należy nam się władza nad światem (no, a jeśli nie nad całym światem, wo może przynajmniej nad Ziemią)?

 

Na koniec jednak Lem jawi się znów jako pisarz wierzący w człowieka i jego możliwości, chciałoby się rzec - humanista. Komputer ostatecznie przegrywa tylko dzięki człowiekowi i jego zdolnościom, przy tym zdolności te wykraczają daleko poza samą umiejętność “odłączenia się” od umysłu maszyny. Nasz bohater w zasadzie nie chce zrywać tego połączenia, łączy się z komputerem całkowicie, na wielu poziomach - po prostuje staje się jego małą częścią. To, że połączenie to ulega w końcu awarii, zawdzięcza (?) jedynie swojej intuicji, podstępności, ostrożności. Okazuje się, że pomagając Hardenowi w lutowania układu umożliwiającego ten kontakt człowieka z urządzeniem, zawczasu i chyba na wszelki wypadek zrobił mu psikus: zastąpil używaną do lutowania cynę tzw. stopem Wooda, metalem, który topi się już po niewielkim rozgrzaniu. Tylko dzięki temu układ psuje się, roztopiony metal ścieka z pracującej już jakiś czas aparatury, po czym połączenie urywa się:

 

Projektowałem właśnie, jako jedno z urządzeń zabezpieczających, zespólnię ludzką, która miała mnie opasać, agregaty, zdolne uniezależnić mnie od zewnętrznych źródeł elektryczności, redagowałem rozliczne typy obwieszczeń i proklamacji, które miałem opublikować we właściwym czasie - gdy poprzez gąszcz procesów przemknął krótki impuls, pochodzący z peryferii mego jestestwa, z podrzędnego ośrodka, zajętego selekcją i odczytywaniem ładunku informacji w głowie małego człowieka. Teoretycznie świadomość moja winna się była powiększyć przez połączenie ze świadomością ich obu, ale było to powiększenie morza przez dolanie doń łyżki wody. Wiedziałem zresztą z poprzedniego doświadczenia, że mózg ludzki, choć nader zręcznie skomprymowany w jedną galaretowatą kroplę, jest urządzeniem o mnóstwie elementów zbędnych, szczątkowych, atawistycznych i prymitywnych, stanowiących pozostałości ewolucyjne. Impuls z peryferii był alarmujący. Porzuciłem konstrukcję tysiąca wariantów następnego pociągnięcia ludzkości i poprzez masyw płynących myśli zwróciłem się na sam kraniec mojej istoty, tam gdzie czułem nieustanną krzątaniną ludzi. Malec mnie zdradził. Koniugator, zespolony łatwo topliwym metalem, musiał rychło ulec defektowi. Rzuciłem się natychmiast do aparatu, nie było w pobliżu narzędzi, zębami więc odgryzałem kawałki drutów i zakładałem je, chwytając dla pośpiechu gołymi rękami przewody pod prądem, okręcałem złącza, nie bacząc, że ramiona drgają mi konwulsyjnie od elektrycznych uderzeń, które czułem, głucho i bezsilnie odzywające się we mnie. Było to żmudne i musiało trwać, poczułem naraz spadek przepływu, mrowienie, z odległości mego ogromu ujrzałem kroplę srebrzystego metalu, ściekającą z rozgrzanego styku. W czarne światło moich myśli wdarł się jakby lodowaty wicher, wszystkie ścięły się w milionowym ułamku sekundy (...)

 

- po czym nasz ocalały bohater uwalnia się zatem z umysłu „przyjaciela”.

 

Opis tego połączenia choć samego w sobie chwilowego i zajmującego zaledwie kilka stron opowiadania, można śmiało uznać za jeden z najciekawszych opisów relacji człowiek-komputer w literaturze SF. To, czego dokonał tu Lem, nie udało się aż tak dobrze wielu późniejszym twórcom Science Fiction, nie tylko w sferze literatury, ale i filmu, choć od tego czasu minęło kilka dekad. A zadanie nie jest łatwe, podejmując się go łatwo za to wpaść w pułapkę banału czy śmieszności. Lem zdaje się nie mieć z tym jednak problemu, a jego wizja umysłu komputera-boga jest szczególnie ciekawa i niepokojąca właśnie teraz, w latach 20 XXI wieku, gdy coraz więcej mówi się o cyborgizacji ciał ludzkich, uczeniu maszynowym, czy wszelkich innych, jeszcze bardziej zaawansowanych formach sztucznej inteligencji.

 

Elżbieta Kuligowska, Kraków, 21 I 2021