Weryfikacja proceduralna
Autor zdjęcia: Robby McCullough / Unsplash.
W dniu 31 grudnia 2024 zakończyliśmy konkurs literacki Nowe Dzienniki Gwiazdowe. Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Weryfikacja proceduralna” nadesłane na ten konkurs przez Jerzego Trzcińskiego:
Jerzy Trzciński
WERYFIKACJA PROCEDURALNA
Generalnie był zadowolony z przydzielonej mu kwatery MCL1216 i tak w ogóle z życia. W pracy nie przemęczał się, chociaż to, co tam wykonywał, nie ekscytowało go. Posiłki też mu odpowiadały. Tak właściwie nie pamiętał innych, lepszych smaków. Rano wypijał kubek białej, odrobinę glutowatej, gęstej cieczy. Jej słodkawy smak był przyjemny, chociaż czasami stawał się jakby odrobinę mdły. Ktoś mówił, że kiedyś smak tego posiłku był orzeźwiający. Gdy się nad tym zastanawiał, nie wiedział, co to właściwie znaczyło. W środku dnia po pracy, otrzymywał dwa kubki. Pierwszy z czerwoną, rzadką, a drugi z żółtą, gęstą cieczą. Smak pierwszego płynu był słonawy, a druga, żółta breja miała posmak goryczy. Razem komponowały się wyśmienicie. Wieczorem zawsze ten sam czarny płyn. Jego ostrawy smak był dziwnie uspakajający. Po tym ostatnim posiłku dobrze mu się spało. Nie przywiązywał wagi do drobiazgów, lecz cieszył się pozytywnymi zmianami. Poprawiały komfort życia, a zarazem dawały nadzieję na przyszłość.
Jeżeli coś go czasami martwiło, to jedynie brak wspomnień, skąd i dlaczego znalazł się w Wieży. Nie znał odpowiedzi na ten chwilami dręczący go temat, toteż za każdym razem przyrzekał sobie, nie podejmować go więcej. Wolał myśleć pozytywnie. Chociażby o tym, że przy identyfikacji na rogatkach, a nawet na bezpośrednie żądanie Przezroczystych, zniesiono obowiązek pamiętania całego numeru. Wystarczyło wyrecytować jedynie główną część, czyli w jego przypadku to MCLM236. Wcześniej obowiązywała kombinacja siedmiu liter oraz dwunastu cyfr i to wygłoszonej bez pomyłki, a nawet zająknięcia. Pomyłka lub niepewność wiązały się z dotkliwymi sankcjami. Można się było wyratować potwierdzając tożsamość przy użyciu Certyfikadła. To tym bardziej nie było proste. Trzeba było posłużyć się tajnym, indywidualnym Hasłem Prawdy. Każdy obawiał się ujawniania tego hasła przy Przezroczystych.
Różnie o nich mówiono. Chociaż jeżeli źle, to nigdy głośno. Toteż, gdy w ostatnim Nakazie „Twoje prawa”, potocznie nazywanym „kagańcem”, wprowadzono te uproszczenia, wszyscy byli zadowoleni, a nawet wdzięczni Zbawcom. Oni najlepiej wiedzieli, co potrzebują mieszkańcy Wieży. Zbawcy powtarzali, że „Twoje prawa” pomagają wszystkim, a chociaż czasami niektóre obowiązujące lub wprowadzane regulacje mogły wydawać się trudne, a może nawet dokuczliwe, dopóki nie zostały zniesione to obowiązywały. Zbawcy najlepiej wiedzieli, co, od i do kiedy obowiązywało. Gdy było zasadne, wtedy niepotrzebne prawo było przez nich znoszone lub zmieniane. Dla zwykłego Numeru ten proces mógł wydawać się niejasny. Na dobrą sprawę nikt do końca nie był pewny, który Nakaz obowiązuje lub którą nową regulację należy stosować. Tak też Przezroczyści po zmianach powinni zadowolić się skróconym numerem, lecz gdyby zażądali pełnej identyfikacji, to lepiej było ją wyrecytować. Po co robić innym kłopot. Zbawcy w swej mądrości zawsze celnie tłumaczyli - nie rób innym kłopotu, stosuj prawo. On dziwił się wszystkim, którzy okazywali jakieś szemrane niezadowolenie. Zbawcy najlepiej wiedzieli, co i kiedy jest dla wszystkich najlepsze. Zwykłe Numery w Wieży nie musiały zaprzątać sobie głowy trudnymi sprawami. Za nich myśleli Zbawcy.
Mieszkał bardzo wygodnie. Jego kwatera była wyposażona w łóżko, stolik, krzesło, wieszak. W ścianie po lewej stronie znajdowały się dwa duże otwory. W pierwszym mniejszym rano i wieczorem pojawiały się posiłki. Posiłek w środku dnia konsumował w pracy. Drugi otwór służył do odbierania czystych ubrań oraz oddawania okryć do utylizacji. W centralnym miejscu największej ściany wbudowany był ekran, a na środku pomieszczenia stała poręczna podstawa, na której spoczywał osobisty kontraktor ze Zbawcami. Przy jego pomocy mógł przez niego przekazać do Zbawców swoje uwagi lub informacje. Dla sprawności działania systemu, połączenie było jednostronne. Czyli to, co on, przekazywał było rejestrowane, a Zbawcy w odpowiednim czasie zapoznawali się z przekazem. Nie było potrzeby, potwierdzania odbioru informacji.
Przebieg takiego kontaktu precyzyjnie opisywał któryś z Nakazów. A te znali wszyscy. Kontraktor służył również do wybrania interesującego kanałów TV. Tym sposobem mógł się zrelaksować lub dowiedzieć o tym, czego jeszcze nie wiedział. Dla wygody, a zarazem bezpieczeństwa, programy informacyjne ze znakiem Q nadawane były równocześnie na wszystkich kanałach. Dodatkowym udogodnieniem było samoistne uaktywnianie się emitera TV, gdy rozpoczynały się wiadomości ze znakiem Q. Tym sposobem ważne informacje docierały jednocześnie do wszystkich. Dla Zbawców ciągły kontakt z każdym Numerem, był bardzo istotny. Tak mogli dbać o każdego mieszkańca Wieży, a dzięki TV wszyscy mogli o tym się dowiedzieć. Jednocześnie każdy Numer brał udział w stałej loterii. Wygrywali ci, u których oglądalność kanału Q była największa. Dlatego najlepiej było oglądać wyłącznie ten kanał. Nawet sen przy lekko ściszonym audio z kanałem Q, był w dobrym tonie. Ale nikogo, podobnie jak i jego, nie trzeba było do tego przekonywać. Po prostu Q był najlepszy.
Poza wiadomościami największą popularność miała piłka próżniowa. Była to bardzo emocjonująca i barwna gra, której zasady wymyślili Zbawcy. Znali je wszyscy. Rywalizacja odbywała się w pomieszczeniu, w którym z obniżoną grawitacją, dwa piętnastoosobowe zespoły, przynajmniej w momencie rozpoczęcia, ubrane w stroje ochronne dążyły do umieszczenia stalowej kuli w otworze w kształcie litery Q. Kula miała średnicę 25 cm, a tzw. Złota Dziura Q 100 na 60 cm. Uczestnicy, a tym bardziej kula, dzięki zredukowanej grawitacji poruszali się ze zwielokrotnioną prędkością. Zawodnicy rozpędzali siebie lub partnera, co przy zastosowaniu różnych technicznych układów umożliwiało wystrzeliwanie kuli z dużą siłą i prędkością w kierunku Złotej Dziury. Zdarzało się, że kula celowo była wystrzeliwana w kierunku zawodnika drużyny przeciwnej, co w efekcie czasami powodowało ich eliminację z gry.
Wszystko było bardzo widowiskowe i ekscytujące. Najciekawszy moment to, gdy kula z brzękiem lądowała w Złotej Dziurze. Nie mniej emocjonujące było upolowanie kulą gracza drużyny przeciwnej. Nie było to łatwe, lecz zdarzało się, że ten czy ów nie zdążył zastosować odpowiedniego uniku albo nie zakrył się tarczą ochronną. Gdy dochodziło do przejęcia przez gracza znacznej energii uderzenia, często tracił przytomność, a na kombinezonie pojawiały się czerwone plamy. Czasami dochodziło do pęknięcia maski lub hełmu, co mogło doprowadzić do krwawych urazów twarzy lub głowy. Takie były twarde reguły gry. Próżniacy, bo tak wszyscy nazywali dzielnych zawodników, byli powszechnie uwielbiani. Mieszkali na poziomie Q3, w sąsiedztwie poziomu Q, a tam żyli Zbawcy.
Drugim, popularnym programem była tzw. Transmisja. Część Numerów uważała, że to Transmisja była najlepsza, lecz statystyki mówiły, co innego. Tu oglądalność wynosiła 89%, podczas gdy Próżniaków oglądało 95%. Transmisja była programem z głębokim przesłaniem. Wskazany ze swego grona przez Zbawców tak zwany Wyznaczony, wygłaszał w programie uduchowionym głosem zapewnienia i deklaracje o lojalności mieszkańców Wieży dla Zaświatów. Potem telepatycznie łączył się z Zaświatami i uzyskiwał odpowiedzi na pytania dręczące mieszkańców Wieży. Pytania były wcześniej kierowane przez Numery do Wyznaczonego za pośrednictwem kontraktorów. Transmisje były codziennie wieczorem, więc każdy kiedyś doczekiwał się odpowiedzi na swoje pytanie. Nie wszyscy wierzyli w Zaświaty, ale na wszelki wypadek lepiej było oglądać Transmisję.
Nie mniejszą popularnością cieszył się program o życiu Zbawców. Ci niesamowicie mądrzy, skromni i przyzwoici ludzie, często przez mieszkańców Wieży postrzegani, jako nadludzie, opowiadali o bieżących trudach i problemach z życia wszystkich Numerów. Snuli wizje dotyczące przyszłości. Wieża, a dokładniej pobyt w niej, to stan przejściowy. Chociaż Numery przebywały tu od zawsze, wszyscy wiedzieli, że kiedyś ją opuszczą, jak mieszkańcy innych Wież, na tak zwanym całym świecie. Zbawcy twierdzili, że naturalnym stanem dla ludzi było życie na wolnej przestrzeni, pod gołym niebem. Poza Zbawcami, którzy wiedzieli wszystko, pozostałe Numery, w tym on, nie wiedzieli, co znaczyło, żyć poza Wieżą. Tym bardziej pod gołym niebem. Nikt nigdy nie widział nieba. Lecz z tym, co mówili zbawcy nie dyskutowano. Jeżeli Zbawcy tak mówili, to zapewne mieli rację. On był o tym przekonany.
Gdy oczekiwał na pojawienie się na ekranie wiadomości, nagle jakby zapadł się w czarną dziurę. Nie rozumiał tego. Stracił orientację, tak właściwie nie istniał. Jedyne, co gdzieś w oddali majaczyło, to przekonanie, że nie był to sen. Gdy człowiek śni, zdaje sobie z tego sprawę, a w tym momencie było inaczej. Pomyślał, o Zaświatach. Zmartwił się tym, że czasami wątpił w ich istnienie. Gdy po trudnym do określenia czasie, mógł wreszcie otworzyć oczy, oślepiło go nieprzyjemne w swej ostrości światło. Przemknęło mu przez myśl, że taka jasność może być tylko w Zaświatach.
– No, wreszcie. Witamy – usłyszał – gdzie tak długo pan błądził. Proszę wracać, za pół godziny ma pan spotkanie z panem Docentem.
Nie wiedział, o co chodzi, gdzie się znajduje, kto i co do niego mówi. Kim jest i czy w ogóle jest. Przeraził się, że zapomniał swojego numeru. Powoli, jedna po drugiej, kiełkowały nieuporządkowane myśli. Zaczynał rozpoznawać kształty. Ludzie krzątający się wokół niego przypominali roboty lub żołnierzy. Ich ruchy były krótkie, precyzyjne i do przesady oszczędne. Gdy zdjęto mu z głowy masywny hełm, zrozumiał, że żyje. Po chwili usłyszał pytanie: – Jak się pan nazywa?
Pomyślał – Ja? Jan Popendowski? Tak właśnie, a nie numer. Odpowiedział chrapliwym głosem – Jan Popendowski.
– Dobrze panie Janie – usłyszał potwierdzenie, które go uspokoiło.
Obserwował, co się wokół niego działo. Kilka osób w szarych uniformach odpinało zatrzaski na jego tułowiu, rękach i nogach. Był w pozycji półsiedzącej. Jeszcze przez chwilę tkwił w twardej kapsule. Po wyswobodzeniu z pancerza, personel odpinał z jego ciała setki czujników. Poczuł ból, gdy usuwano z ramion i dłoni wkłucia do żył. Potem zapach potu oraz substancji chemicznych. Zaprowadzili go do kabiny, gdzie poczuł przyjemny tusz, który przywrócił jego funkcje życiowe. Ciągle jeszcze pozbawiony był normalnej świadomości ciała. Zaprowadzono go do gabinetu i posadzono na skórzanym fotelu. Odnotował zapach konserwowanej skóry, a zaraz potem kawy. W tym momencie przyjemna blondynka z ciepłym uśmiechem postawiła przed nim filiżankę z czarnym płynem i powiedziała:
– Jak pamiętam, pije pan czarną.
– Tak – potwierdził. Delektował się kawą, chociaż drażnił go nieprzyjemny posmak.
– Ciekawe jak wyszło badanie – pomyślał, bo wszystko już pamiętał.
Dwa tygodnie wcześniej stawił się w Instytucie badającym przydatność do objęcia wysokich stanowisk w administracji państwowej. Badanie było dobrowolne, ale jego brak praktycznie eliminował z procesu rekrutacji.
Do gabinetu wszedł elegancko ubrany i uśmiechnięty mężczyzna o miłej, budzącej zaufanie aparycji.
– I jak pan się czuje? – spytał, potrząsając jego dłonią.
Syknął z bólu, uścisk Docenta uraził jego rany. Mimo tego bez zwłoki odpowiedział równie dziarsko – bardzo dobrze.
– O przepraszam – Docent zreflektował się – jestem zadowolony z pana wyników. Zaadoptował się pan do zupełnie skrajnych warunków i to z pełną wewnętrzną akceptacją. Może pan liczyć na wysoką notę. Takich ludzi w administracji potrzebują. Zrobi pan karierę.
– Dziękuję panie Docencie – powiedział z przekonaniem, a potem zapytał – ale właściwie, to gdzie ja byłem?
– Już wszystko opowiem – odpowiedział Docent – nasi VR-owcy wygenerowali taką złożoną i niekonwencjonalną rzeczywistość – opowiadał z zadowoleniem – gdyby pan przykładowo, był kandydatem na dowódcę misji kosmicznej, to znalazłby się pan w Polis na Marsie, po totalnej katastrofie na Ziemi. W pana przypadku najważniejsze było sprawdzenie lojalności, dlatego pan trafił do Wieży. Wykreowaliśmy kilkanaście podstawowych i kilkaset pochodnych, różniących się VR-rzeczywistości. W ten sposób otrzymaliśmy super twardą procedura HR.
– To ciekawe. Gdy wyraziłem zgodę na poddanie się tej procedurze powiedziano mi, że na chwilę znajdę się w innym świecie. Nie przypuszczałem, że tak właściwie, poza tym innym światem niczego innego nie będzie – powiedział refleksyjnie.
– No i właśnie, o to chodziło – ucieszył się Docent – zbudowaliśmy te różne wirtualne światy, żeby badany był całkowicie przekonany o realności tego, co odbierają jego zmysły.
– Fascynujące – potwierdził – nie ruszając się z miejsca człowiek, a właściwie jego świadomość zostaje przeniesiona, do innego świata. To magia.
– Rzeczywiście, kiedyś może ktoś użyłby takiego określenia – potwierdził Docent – a to jedynie najzwyklejsza totalna biostymulacja. Po prostu w hełmie i na całym ciele Stymulanta znajdują się liczone w dziesiątki tysięcy mikro elektrody i przekaźniki, ale nie będę wchodził w techniczne szczegóły procesu. Tym nie mniej, to one pozwalają na formatowanie i programowanie pracy całego układu nerwowego Stymulanta. W trakcie przebiegu procesu wszystko wydaje się prawdziwe, a na pewno całkiem realne.
– To niesamowite – odpowiedział z emocją w głosie – aż strach pomyśleć, jak można by to wykorzystać, gdyby proces mógł być zaimplementowany do konkretnej osoby, albo i wielu osób jednocześnie w sposób zdalny, bez kapsuły i tych wszystkich elektrod.
– Proszę pana, czy ma mnie pan za kogoś bez wyobraźni – z pewną dumą w głosie odpowiedział naukowiec, a potem z wyższością dodał – od dłuższego czasu już nad tym pracujemy – uśmiechną się i kontynuował – może niezbyt prędko to się stanie, ale tak czy inaczej, to jedynie kwestia czasu. Wie pan – z pewną rezerwą w głosie powiedział Docent – tak się zastanawiam, a może chciałby pan wejść w nasz projekt. Potrzebuję ludzi o pana predyspozycjach. Niezbędną wiedzę szybko pan nabędzie, dam panu wszystko, co do tego będzie potrzebne. Analizując pana osobowość, niezależnie dokonaliśmy też oceny potencjału w obszarze chłonności umysłu i gotowości na zmiany. Nie bez znaczenia jest również nieskrępowana wyobraźnia. Bo żadne dotychczasowe standardy nie przystają do naszego wybitnego projektu.
– Pan Docent mnie zaskakuje. Ja naiwny myślałem, że są jakieś granice magii – powiedział ciągle jeszcze oszołomiony, a może i trochę przerażony zaprezentowaną mu nie wprost, wizją przyszłości.
– Ciekawy jest pana sposób myślenia. Widzę, że nie myliłem się, co do pana – Docent uśmiechnął się i dodał – porównywanie naszych działań do magii, to taki zabawny, nieskrępowany anachronizm. Jak pan zauważył nadprzyrodzona rzeczywistość miała pewne, z góry ustalone granice. Natomiast tak naprawdę ograniczenia dla nas mogą wynikać jedynie z złożoności zlecenia lub dokładniej, naszej kreatywności – Docent chwile się zastanowił – chociaż może i ta niegdysiejsza magia ograniczona była jedynie przez wyobraźnię jej animatorów lub, co bardziej prawdopodobne, sponsorów. Bo jakby nie patrzeć, wszystko sprowadza się do władzy i pieniędzy.
Dotarło do niego, że Docent był, człowiekiem nietuzinkowym, a tak właściwie nie do końca normalnym. Ta myśl przeraziła go, a jeszcze bardziej przestraszyły wypowiedziane, od niechcenia, słowa przez Docenta.
– Wie pan to wszystko jest względne – stwierdził Docent, a widząc brak zrozumienia w oczach rozmówcy, dodał – no to czy, ktoś jest normalny. Bo ważne są inne sprawy, a przede wszystkim kreatywność.
– Ale ja wolę myśleć o sobie, tak standardowo – odpowiedział z naciskiem.
– Panie Janie – uświadomił sobie, że Docent po raz pierwszy użył jego imienia – To niechże pan tak o sobie myśli, któż tego broni – naukowiec dziwnie nerwowo kontynuował – wszyscy będą tak o sobie myśleć. Ale tylko wtedy, gdy ja na to pozwolę. Już niedługo będę mógł zapanować nad waszymi myślami – na moment Docent stracił nad sobą kontrolę. Jego ciało zaczęło dygotać, twarz wykrzywiał grymas, a z ust popłynęło lekkie rzężenie. Wszystko trwało krótką chwilę. Naukowiec opanował się.
Jan zupełnie nie wiedział, jak to interpretować. Zaniemówił. A Docent znowu przemówił – Nic się nie stało – beznamiętnie wyjaśnił. – To stresy i nerwy. Dziękuję panu. – Docent wstał, podając Janowi rękę już opanowany, przypominał tego człowieka, którego poznał na początku. Na koniec naukowiec powiedział – jeszcze raz gratuluję. Wyniki prześlemy do pańskiego pracodawcy.
Jan Popendowski, dobrze zapowiadający się młody człowiek, wstał odczuwając wyraźną ulgę, że ta dziwna rozmowa dobiegła końca.
Gdy wyszedł z budynku, postanowił więcej nie myśleć o tym, co tam widział i słyszał. Zdecydował również, że nikomu o tym nie opowie. Ostatecznie miał zamiar zrobić karierę, a gdy zacznie rozwodzić się nad tym wszystkim, to może być uznany za mitomana lub wariata. Niespodziewanie przez jego świadomość przemknęła nieśmiała myśl, że w Wieży wszystko było prostsze. Pomyślał też, że Docent może zrobić większą karierę od niego. Tak się dziwnie składa, że na świecie 99% ludzi jest normalnych, a najczęściej rządzą nimi wariaci.
Dedykuję Żonie.
Konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe