Przejdź do treści

Tak blisko, a jednak tak daleko. Łuna 7

 

Kolejny start statku kosmicznego typu E-6 został zaplanowany na 4 września 1965 roku. Mnóstwo porażek, jakie trapiły poprzednio wystrzelone misje, spowodowały wzmożoną czujność inżynierów w trakcie przygotowań do startu. Czujność ta opłaciła się – w czasie instalacji rakiety na wyrzutni kosmodromu w Bajkonurze wykryto awarię jednego z systemów kontroli lotu rakiety, co umożliwiło „uratowanie” jej poprzez prędkie przełożenie terminu startu. Usterkę udało się naprawić w ciągu miesiąca – 4 października Ziemię z sukcesem opuściła sonda Łuna 7 (indeks COSPAR: 1965-077A).

 

Tak, jak poprzednie misje statków kosmicznych typu E-6, tak i ten miał za zadanie miękko wylądować na powierzchni Księżyca i przeprowadzić na jego powierzchni m. in. rozpoznanie zdjęciowe przy pomocy wyposażonego w obrotowe zwierciadła, umieszczonego na szczycie sondy aparatu fotograficznego. Łuna 7 była kontrolowana częściowo przez kontrolerów ziemskich, częściowo przez samą siebie – była wyposażona w układy uruchamiające się automatycznie. Podobnie, jak w przypadku Łuny 4, Krymskie Obserwatorium Astronomiczne zdołało sfotografować udający się na Księżyc statek kosmiczny.

 

Tym razem manewr korekcji kursu pośrodku drogi Ziemia-Księżyc udało się przeprowadzić wzorowo. 7 października sonda znalazła się już na tyle blisko Srebrnego Globu, by rozpocząć wykonywanie procedur związanych z miękkim lądowaniem; strachu kontrolerom lotu napędziło przerwanie na 16 minut transmisji sygnałów radiowych ze statku. Wszystko szło dobrze do momentu podejścia do lądowania – wtedy nieszczęsna sonda, na skutek niewłaściwego kąta ustawienia jednego z optycznych czujników położenia, utraciła kontrolę nawigacyjną i o godzinie 22.08 UTC rozbiła się na zachód od krateru Kepler w Oceanus Procellarum. Mimo poprawnego przeprowadzenia większości ważnych manewrów w czasie lotu, katastrofa Łuny 7 była dosyć gorzką pigułką do przełknięcia dla Związku Radzieckiego – była to już dziesiąta z kolei porażka misji programu Łuna…

 

Tomasz A. Miś