Autoportret Kopernika
Autor zdjęcia: Dyaa Eldin / Unsplash
Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Kopernika. Z tej okazji, w numerze 1/2023 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki pt. Fantasia Copernicana na teksty z dziedziny science-fiction w języku polskim, pisane prozą, inspirowane życiem Mikołaja Kopernika.
Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Autoportret Kopernika” autorstwa Izabeli Skrzypkowskiej:
Izabela Skrzypkowska
AUTOPORTRET KOPERNIKA
– Co tam widzisz? – spytała mnie, szturchając delikatnie w ramię. Pytała już któryś raz, ale dopiero lekki kuksaniec wybił mnie z maksymalnego skupienia. Kiedy o czymś intensywnie myślę, nie widzę ani nie słyszę niczego. Tym razem również nie usłyszałem żadnego pytania.
To, co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W czaszce pulsowało mi jedno pytanie, które od lat mnie prześladowało, śniło mi się, wyskakiwało nawet z lodówki, kiedy ją otwierałem, gdy w końcu przypominałem sobie, że powinienem coś zjeść. Nie dawało mi spokoju... Czyżby znalazł się ten brakujący chromosom? Kombinacje aminokwasów zawsze były te same. Rutynowo mógłbym pominąć te anomalie. Jak w fizyce mechanicznej: naukowcom do początku XX wieku wydawało się, że już nic nowego odkryć nie można. A rzeczywistość okazała się dalece bardziej niezbadana, wychylając się poza znane naukowe ramy. Einstein chylił czoła przed nowymi odkryciami w kwantowości, której sam był nestorem. Tak, tu jest brakujący element tej przemiany, której potrzebowałem. Patrzy na mnie ze szkiełka mikroskopowego, nie wiedząc, że jest podglądany przez oko uzbrojone w mikroskop elektronowy.
– Wiesz, chyba mam to, czego szukamy – odruchowo ściszyłem głos. – Pamiętasz, jak prasa w Anglii w latach 90-tych XX wieku rozpisywała się na temat śmierci pacjenta chorego na glikogenozę, poddanego terapii genowej?
– Tak, oczywiście, że pamiętam. W następstwie zakazano tych terapii. Czekaj. Nie mów, że ty... pracujesz nad genisteiną? Przecież nas zamkną!
Badania nad izoflawonoidami prowadzi po cichu kilka ośrodków na świecie. Oficjalnie nikt się o nich nie wypowiada, ale w każdej chwili mogą dojść do tych samych odkryć. To wyścig z czasem, jak wyścig zbrojeń. Kto opracuje mechanizm terapii genowej jako pierwszy, wejdzie w posiadanie kamienia filozoficznego otwierającego możliwości leczenia chorób nowotworowych, genetycznych, neurodegeneracyjnych. Weźmy taką chorobę Alzheimera. Wystarczy recepta i pacjent po kilku tygodniach kuracji zapomni (nomen omen), że miał pamięć złotej rybki. Co ważniejsze, kuracje te są najtańszymi z obecnie możliwych.
– Mów ciszej, wiesz, że ściany mają uszy.
– Wiem. Chodźmy do bistro, pewnie nic nie jadłeś od rana. Tam mi wszystko opowiesz.
– Dobrze. Tylko jeszcze dokończę spisywać wnioski. Przed tobą nic się nie ukryje. Dasz mi chwilkę?
Magda klepnęła mnie po ramieniu, po czym zniknęła w ciemności długiego korytarza, który prowadził do drugiego laboratorium. Zawsze mnie zastanawiało, jak ona to robi. Nie przeszkadzała jej ciemność, wręcz sprzyjała. Ja bym się potknął o własne nogi, wpadł na stojącą tam witrynę z odczynnikami, ba! nawet za dnia mi się to zdarza. Dlatego pamiętamy o jej zamykaniu. Jak chce mi wbić wesołą szpileczkę, to wypomina mi mój taniec ratujący wypadające fiolki. To, z czym się borykam, nosi naukową nazwę dyspraksji. Lubię wiedzieć, z czym mam do czynienia, wówczas zgłębiam temat aż do wyczerpania danych. Poza tym przywiązuję się do znaczeń słów. Łatwiej wówczas funkcjonuję. Podobno mam spore zadatki na występ w Tańcu z gwiazdami. Kiedy już doprowadzę do końca te badania nad genisteiną, wymyślę nowy taniec: dyspraksaniec. Cały zespół bardzo dobrze zna mój pęd do wymyślania nowych nazw. Coś mi mówi, że to już blisko. Kiedy kończyłem prace nad doktoratem - badania nad fukoksantyną - było podobnie.
Spojrzałem w przelocie na portret Mikołaja Kopernika, który wisi w mojej pracowni od samego początku. Ponad 15 lat kierowania badaniami. Westchnąłem w myślach: daj mi jakąś wskazówkę, cokolwiek. Zawsze mi pomagałeś w takich sytuacjach. Kopernik mnie fascynował od czasów szkoły podstawowej. Kiedy koledzy szli na boisko, kierowałem kroki do biblioteki. Już wówczas zacząłem uczyć się łaciny, żeby w oryginale zgłębić dzieło mistrza: "De revolutionibus orbium coelestium".
Kończyłem właśnie spisywać wnioski na laptopie, gdy Magda spojrzała na mnie wymownie.
– Możemy iść.
Była 19:40. Młoda godzina jak na lunch. Ile razy zdarzało mi się pomijać śniadania, lunche, obiady, kolacje.
– Pozamykałaś wszystko?
– Wiesz, że tak robię, zwłaszcza od czasu twojego tańca z fiolkami – uśmiechnęła się szelmowsko.
– Ech, ty mi nie odpuścisz tego tańca. – Zaśmialiśmy się oboje. Dodałem: – Poczekaj, sprawdzę jeszcze zabezpieczenia i zamknięcia.
Wróciłem i pociągnąłem za klamkę metalowych drzwi do laboratorium, równocześnie naciągając rękaw płaszcza.
– Nigdy tak nie sprawdzasz.
– Wiem, dziś jestem niespokojny.
– Widzę. Dlatego idziemy coś zjeść. Od rana nic nie jadłeś.
Znała mnie od 15 lat, odkąd przejąłem pracownię. Dobrze mieć zaufaną asystentkę.
– Chodź szybciej, zielone na przejściu, potem będziemy czekać w deszczu, a nie wzięliśmy parasoli – poganiała mnie, zakrywając głowę kapturem kurtki.
Gdy zebrałem się w sobie, żeby podbiec, poczułem jak prawą ręką zawadziłem o coś niezwykle zimnego, ołowianego i nieprzyjemnego. Mam na co dzień do czynienia z różnymi substancjami chemicznymi, ale miałem wrażenie, że nie jest to żadna znana mi materia. Intuicja mnie nie myliła. Tym bardziej, że to coś szarpnęło mnie za rękaw płaszcza. Wyjątkowo nie lubię, gdy ktoś obcy mnie dotyka.
– Przepraszam pana, na jakiej ulicy mieszkał Kopernik? – wyrecytował.
Spojrzałem zaskoczony. Pod ciemnym kapturem mignęła mroczna metalowa twarz z niepokojącym błyskiem w oku. Wyglądał jak... obcy. Nie czekając na odpowiedź, rozpuścił się w deszczowej przestrzeni. Gdyby nie ból ręki i dźwięczące w moich uszach metaliczne pytanie, pomyślałbym, że coś mi się przywidziało.
– Dobry wieczór, dziś rutynowo gulasz i pomidorówka, czy może skuszą się państwo na danie dnia? – zapytała właścicielka bistro retorycznie, nabijając na kasę dwa razy gulasz i dwie pomidorówki. Przy pomidorówce myślało mi się najlepiej. Wyobrażałem sobie jak potas, magnez i inne składniki przemierzają arterie w organizmie, pokonują błony komórkowe, otrzymują pozwolenie wejścia i zasilają wygłodniałe organelle. O, i jeszcze mózg dostał paliwo. Uff. Ciągle o nim zapominam, a bez niego przecież nie mógłbym wymyślać nowych terapii. Dobrze, że jest dla mnie taki wyrozumiały.
– Magda, widziałaś tego metalowego gościa, który mnie pytał, gdzie mieszkał Kopernik?
– Nie, jakiego gościa? Zjedz spokojnie.
– Kiedy biegłaś przez przejście, wpadł na mnie jakiś facet i pytał, gdzie mieszkał Kopernik. Mówiłem ci, że od jakiegoś czasu mam wrażenie, jakby ktoś mnie śledził. A jestem coraz bliżej rozwiązania. Tylko błagam, nie mów o tym nikomu. Ostatnio pojawiają się wiadomości o dziwnych osobnikach, których nie widzą kamery, przynajmniej nie te przemysłowe.
– Spokojnie, wróć do domu i się wyśpij. To polecenie służbowe. Ostatnio nieregularnie jesz i mało śpisz. Wiesz, jakie figle potrafi płatać umysł. Może weź sobie jutro wolne? Nauka jeden dzień poczeka.
– Dziękuję, na ciebie zawsze mogę liczyć. Może masz rację. Jutro zostanę w domu.
Potrafiła mnie uspokoić nawet w takim momencie.
*
10:50. Zerknąłem na godzinę w telefonie, przeciągając się. Ależ mi się przyjemnie spało. Nawet śniło mi się, że dodanie 3 mg do... może spowodować... W wolnej chwili poeksperymentuję. Magda miała rację, mówiąc, żebym odpoczął. Zerknąłem raz jeszcze na telefon. Co? 17 nieodebranych połączeń? Dyrektor, Magda, Magda, Dyrektor, Naczelnik Policji, Magda, Ministerstwo?!
Oddzwaniam do Dyrektora. – Cześć, Marek! Coś się stało? Wiesz, bo ja...
– Profesorze, pytasz, czy coś się stało? Włącz wiadomości, człowieku, cały świat o tym gada!
Włączam telewizor. Miła pani uprzejmie, bez emocji recytuje, iż doszło do włamania do laboratoriów przy Uniwersytecie na Wydziale Chemii. Wykradziono dokumentację oraz laptop z opracowanymi wynikami badań. Dotarło do mnie, że wykradziono mój laptop z moimi wynikami. Nie wiedzą, kto to był, wiedzą jedynie, że posługiwał się najwyższą technologią. Są nagrania lecących korytarzami dronów. Na filmie widać, jak jeden z nich potrącił witrynę z odczynnikami i fiolkami, którą sam często zahaczam. Żadnych śladów ludzkiej działalności. Czyżby Sztuczna Inteligencja?
– Marek, wszystko wczoraj zamykałem osobiście z Magdą. Własnym oczom nie wierzę. Myślisz, że to dywersja konkurencji z Melbourne albo Yale?
– Coś ty. Nie odważyliby się, zresztą już wydali oświadczenie, że się z nami solidaryzują. Wyobraź sobie, że ze wstępnych danych wynika, że nie uczestniczyli w tym ludzie!
– Już jadę do labu!
W pośpiechu próbowałem założyć koszulę, kiedy bolące ramię przypomniało mi o wczorajszym spotkaniu z cyberczłowiekiem. Więc to nie był przypadek. Ciekawe, od jak dawna mnie śledzili. Chyba nie tylko mnie.
– Marek, co z Magdą!? – wychodząc z mieszkania, krzyknąłem zaniepokojony do telefonu.
– Jest w szpitalu z synem. Mały Benedykt dostał w nocy ataku duszności. Dzwoniła rano, zanim rozpętała się ta cała afera. Powiedziała mi też o tym, że dziś wziąłeś wolne, co mnie wcale nie zdziwiło. Wyobraź sobie, że kiedy rozmawiałem z nią o kradzieży w laboratorium, powiedziała, żebym się nie martwił, tylko poczekał, aż ona dojedzie z bratem.
– Tym z policji?
– Tak. Inaczej nie dostaniemy się do budynku Uniwersytetu.
– A co z Benedyktem? – na myśl, że mojemu imiennikowi mogła stać się jakaś krzywda, przeszyła mnie lodowata fala przykrych emocji. Zupełnie jak po dotknięciu zimnych palców cyberczłowieka. – Oby nic mu nie było.
– Na razie robią mu badania. Czekamy na wyniki. Wygląda na to, że miał kontakt z jakąś nieznaną substancją. Magda dzwoniła do ciebie, ale musiałeś mieć wyciszony telefon.
– Tak, wyłączam zawsze dźwięk przed snem, a komórkę włączam pierwszym świadomym strumieniem myśli - to była taka zabawa z nowymi technologiami.
– Wszyscy wiemy, że po godzinach eksperymentujesz z neurokomunikacją między człowiekiem a maszynami.
Marek nawet nie złościł się na mnie. Już widziałem w myślach, jak macha ręką w akcie poddania się. Pomyślałem, że mamy tak wspaniały zespół i jesteśmy tak blisko patentu naukowego, który może ocalić ludzkość. Nic złego nie może się stać. Nie teraz. Marek nie wiedział, że prócz neurokomunikacji eksperymentowałem z substancjami ze swoich snów. Od najmłodszych lat śniły mi się połączenia tlenków, nadtlenków, wodorków czy wodorotlenków. Motywem przewodnim było antidotum na wszelkie nowoczesne trucizny. Zawsze, gdy miało wydarzyć się coś ważnego, śnił mi się sam Mikołaj Kopernik.
– Marek, pojadę do Magdy do szpitala i razem przyjedziemy do laboratorium.
Do obu kieszeni płaszcza wrzuciłem kilka fiolek. Wszystko wskazywało na to, że czynne substancje w nich zawarte są w stanie poradzić sobie z bardzo nietypowymi zatruciami. Takie miałem wyniki analiz, co prawda jeszcze niekompletnych. Nie sądziłem, że tak szybko będą potrzebne. Sny mnie ostrzegały, że mam je przygotować na wypadek kontaktu z nietypowymi substancjami. I oto teraz trzeba będzie ich użyć. Czy jest ryzyko? Jest, ale trzeba ratować Benedykta.
– Magda? Jadę do was, do szpitala, gdzie dokładnie jesteście? … Jak Benedykt? … Słabo? Lekarze nie mogą znaleźć wzoru chemicznego tej substancji? Spokojnie, mam coś. Pamiętasz fiolki z witryny? Kilka lat opracowywałem antidotum. Tak, wiem, że nie mówiłem. Nikomu nie mówiłem.
Biegnąc długim korytarzem szpitala, potrącam pacjentów, rozganiam przechodzące pielęgniarki, w końcu widzę zapłakaną Magdę, chodzącą nerwowo pod salą. Krzyknęła do mnie: – Nareszcie jesteś! Benedykt by się ucieszył, ale nie możesz do niego wejść. Tylko mi pozwalają.
Przytuliłem ją mocno, tłumacząc szeptem, że zaraz podam jej dwie fiolki, których zawartość ma dodać Benedyktowi do kroplówki w odstępie 15 minut. Sprawdzałem na sobie i wiem, że odstęp czasu ma znaczenie. Wiedziałem, że mi zaufa. Pozostanie tylko czekać na reakcję chłopca. Kochałem go jak syna. Przejawiał zainteresowanie nauką i techniką. Jego marzeniem było kontynuowanie moich badań.
Kiedy Magda wychodziła z sali, na jej zmęczonej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Powiedziała tylko, że Benek uścisnął jej dłoń i delikatnie się uśmiechnął, co świadczyło o tym, że wracały jego pełne funkcje życiowe.
O, dzięki ci, Koperniku, mój Mistrzu.
– Benedykt jest już bezpieczny. Nie wiem jak ci dziękować. Wiedziałam, że coś wymyślisz. Czasem zaglądałam do twojej witrynki z tajemniczymi fiolkami. Pojedźmy do laboratorium. Muszę ci coś ważnego powiedzieć.
Zadzwoniłem po taksówkę, zawsze jeżdżę z tym samym kierowcą. Rutyny są dla mnie bardzo istotne. Pan Marian tylko pyta, dokąd jedziemy i na tym konwersacja się kończy.
– Magda, daj spokój, wiesz dobrze, że życie Benedykta jest najważniejsze. Myślę teraz o wynikach naszej pracy, tyle lat odtworzyć z pamięci? Coś mógłbym, ale w jakim czasie?
– Nie musisz.
– Muszę i powinienem. Jestem kierownikiem zespołu. Jak nie ja, to kto? Poza tym ci obcy mają dostęp do naszej technologii. A gdyby im tak odukraść to, co nam zabrali?
– I to w tobie uwielbiam. Zawsze szukasz wyjścia z sytuacji, ale teraz już wchodzisz w fantastykę naukową. Poza tym nie musisz tego robić. Próbuję ci to od jakichś 1.200 sekund powiedzieć.
Pan Marian, łamiąc rutynę milczenia, taktownie przerwał nam rozmowę, informując, że jesteśmy na miejscu. Zapłaciłem za kurs. Samochód nie mógł przejechać dalej, gdyż budynek otaczał tłum ludzi, kordony policji, media, samochody na sygnale, krążyły drony, śmigłowce. Próbowaliśmy się przebić przez ten rozedrgany tłum, aż doskoczył do nas Piotr, brat Magdy, i jego świta. W mig przetransportowali nas za oznaczenia policyjne. Dyrektor patrzył na nas wymownie, a reszta ekipy zaczęła zadawać milion pytań.
W końcu Magda krzyknęła: – Dacie mi coś pvowiedzieć? Badania są bezpieczne!
Marek powtórzył jak echo: – Badania są bezpieczne. Ale jak?
– Powiem, ale nie wyrzucisz mnie z pracy?
– Jak nie powiesz, to cię zwolnię. – Nigdy nie braliśmy deklaracji Marka na poważnie.
– Codziennie zabieram laptop profesora do domu, a w laboratorium zostawiam fałszywe pliki. Tak, wiem, łamię klauzulę bezpieczeństwa. Oddaję się sprawiedliwości, ale teraz jesteśmy uratowani – powiedziała i wyciągnęła dłonie, czekając na kajdanki.
– Magda, profesorze – Marek nigdy nie mówił do mnie po imieniu, w końcu się za to obrażę – ja was kiedyś za te wasze niesubordynacje ozłocę.
Objął nas, płacząc jak bóbr. Reszta zespołu zaczęła równocześnie śmiać się i płakać. Mam kolejny temat do badań. Dlaczego ludzie płaczą ze szczęścia.
Magda uniosła ku górze oswobodzone z wyimaginowanych kajdanek dłonie. Palec wskazujący zatrzymała przy swoich ustach. Wszyscy zamilkli.
– Korzystając z okazji, chciałabym wszystkim uroczyście oznajmić, że portret Mikołaja Kopernika, który wisi u profesora w pracowni, jest według naszych najnowszych analiz oryginałem namalowanym przez samego Mistrza Copernicusa.
– Chodź na słówko – zwróciła się do mnie. – Przez to całe zamieszanie nie zdążyłam ci powiedzieć. Wiesz dobrze, jakim Kopernik był geniuszem. Sam się inspirowałeś jego osiągnięciami. To teraz słuchaj uważnie. Prześwietliłam obraz spektroskopowo i zobacz, co znalazłam pod warstwą farby, tuż przy płótnie.
Spojrzałem na ciąg znaków na zdjęciu, które mi Magda pokazała. To była dokładnie sekwencja, której tyle lat szukałem.
K O N I E C
Tekst nawiązuje do faktu, że Mikołaj Kopernik był lekarzem, oraz ciekawostki o prawdopodobieństwie istnienia autoportretu Mistrza. „Autoportret, o którym wspomina Pierre Gassendi, Kopernik miał podobno namalować w 1503 roku, po powrocie do Polski. Jeśli rzeczywiście namalował swój autoportret, to mogło to mieć miejsce między 1503 a 1509 rokiem, kiedy przebywał u wuja w zamku biskupim w Heilsbergu (dzisiejszy Lidzbark Warmiński). Popularne jest przekonanie, że portret rzeczywiście istniał, ale został zagubiony.” (na podstawie artykułu „Kopernik: znane i nieznane fakty o człowieku epoki Odrodzenia” na stronie culture.pl)
Konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe
Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Zapraszamy do przysyłania prac na konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe.
Aby dowiedzieć się więcej o konkursie Nowe Dzienniki Gwiazdowe, wejdź tutaj.