Przejdź do treści

Sztuka ucieczki

 

Mężczyzna i robot w pubie

Źródło zdjęcia: Obraz na wolnej licencji wygenerowany przez AI pobrany z witryny freepik.com
 

Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Kopernika. Z tej okazji, w numerze 1/2023 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki pt. Fantasia Copernicana na teksty z dziedziny science-fiction w języku polskim, pisane prozą, inspirowane życiem Mikołaja Kopernika. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Sztuka ucieczki” autorstwa Daniela Tamkuna:

 


 

Daniel Tamkun

 

SZTUKA UCIECZKI

 

–  Nazywam się Boit Serghis.

 

Zazwyczaj te kilka słów wystarcza. Barmanka pozostała jednak niewzruszona.

 

– Należy się dwanaście kredytek.

– Dużo.

– Być może.

 

Położyłem pieniądze na stole i zacząłem sączyć piwo. Była to absurdalna cena za szklankę piwa w podłym barze w zapomnianym układzie Zewnętrznych Rubieży, którego nie ma nawet na mapach gwiezdnych. 55 Cancri musiał zostać zasiedlony niedawno, nie wiedziałem nawet, czy jego planety mają nazwę własną.

 

To było dokładnie takie miejsce jakiego szukałem.

 

– Zgubiłeś się?

 

Przysiadła się do mnie kobieta w stroju roboczym, jak chyba wszyscy tutaj. Sprawiała wrażenie sympatycznej. Zresztą, nic mnie z tą planetą nie łączyło, więc nie musiałem być ostrożny. Napięcie, które odczuwałem od kiedy tu wylądowałem nieco zelżało.

 

– Jeszcze nie, ale taki mam zamiar.

– To nie będzie proste. To niewielka kolonia. Zajmujemy się wydobyciem rzadkich metali. Znajdziesz tu głównie nudę.

– Być może to jest to, czego szukam.

– Weteran Wojen Robotów? – w jej pytaniu zabrzmiała nuta podejrzliwości, choć może mi się wydawało.

– W żadnym wypadku, nigdy nie uczestniczyłem w konfliktach militarnych. Boit Serghis. – Podałem jej rękę, którą ścisnęła nieco za mocno. Kiedy i u niej nie zauważyłem spodziewanej reakcji, dodałem: – Poeta.

– Nie słyszałem o tobie – odparła z przepraszającym uśmiechem. – Ale też nasza kolonia znajduje się na rubieżach, a ja niezbyt uważnie śledzę współczesną poezję –uśmiechnęła się.

– Nic się nie stało – machnąłem ręką. – Od czasów mojej „Ekscentryczności” nie napisałem nic wartego wzmianki. Przez kilka lat byłem na szczycie. Na podstawie kilku wierszy z tego tomiku zrobiono filmy, a niektóre frazy weszły do codziennego języka. Jak na przykład „przewrócić jak…” Nieważne. Widzę, że o tym też nie słyszeliście.

– Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Obawiałam się, że jesteś jednym z inspektorów Wydziału Automatyki. Galatea, jeszcze jedno dla mojego przyjaciela.

– Dziękuję. Nie lubicie tutaj Wydziału?

Wzruszyła ramionami. – Niektórzy wolą urządzać się ze swoimi automatami tak, jak chcą, z dala od biurokracji. Nikomu nic do tego. W każdym razie może być ci trudno znaleźć tutaj inspirację.

– Chyba masz rację. Tutaj naprawdę nic nie ma. – Zawahałem się. – Przepraszam, nie to chciałem…

– W porządku. Chociaż… Jeżeli cię to interesuje, mamy tutaj konkurs poetycki.

– Konkurs? Gdzie?

– Jest jedno miejsce, gdzie się spotykamy. Odbywa się dzisiaj. Chodź, zobaczysz. Jest otwarty, więc możesz się zgłosić.

 

Wyszliśmy na ulicę, potwornie schludną i nieciekawą jak wszystko inne tutaj. Zastanawiałem się jak można było przeżywać to nudne miejsce. A może to właśnie nuda jest tym obszarem, którego nie odkryłem? Może z niej wyrwę jeszcze kilka strof wartych uwagi? Zamieniłem po drodze jeszcze kilka słów z moją nową przyjaciółką, Adą, jak mi się przedstawiła, ale moje myśli krążyły ku wierszowi, który miałem zaprezentować. Kiedy dotarliśmy na miejsce, był już gotowy i zapisałem pospiesznie tych kilka strof w notatniku. Byłem gotów na konkurs.

 

Spotkanie odbywało się w budynku, którego wnętrze przypominało amfiteatr. Być może nim było. Wszystko było zbudowane z białego, prawie przezroczystego kamienia, łącznie z rzędami ław, z których prawie wszystkie były zajęte przez widzów w roboczych drelichach, takich samych jak ten, który nosiła Ada. Musiało tutaj przyjść kilka tysięcy osób. Nieźle jak na zapomnianą przez świat niewielką kolonię wydobywczą. Może sztuka faktycznie nie znała granic.

 

Znaleźliśmy z Adą miejsce żeby usiąść akurat kiedy konferansjerka zapowiedziała pierwszego poetę. Mężczyzna mniej więcej w moim wieku wyszedł na scenę, rozłożył plik kartek i zaczął czytać:

 

Kruchy liść listopadowy

Którego kruchość odbiera mi mowy

 

Stęknąłem cicho i zacząłem wiercić się na siedzeniu. Ada spojrzała na mnie z niepokojem. Wykonałem przepraszający gest dłonią i starałem się siedzieć prosto na ławie, która wydawała mi się coraz bardziej twarda i niewygodna. Po odczytaniu swojego tekstu, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność, poeta ukłonił się i rozległy się oklaski. Gdy ucichły, prowadząca spotkanie wskazała podniesioną rękę, którą jakimś cudem zauważyła na drugim końcu trybun. Na scenę weszła starsza kobieta. Tonem, który mgliście pamiętałem z pierwszych lat szkoły, odczytała:

 

Lata młode, gdzieście się podziały

Czyście o mnie całkiem zapomniały

 

I tak dalej. Zacząłem odczuwać fizyczny ból.

 

(Czytelnik musi jednak wiedzieć, że nie uważam konwencjonalnej poezji za gorszą. Na potrzeby „Ekscentryczności” przeczesywałem wszystkie rejestry wierszoklectwa, grafomanii i kiepsko skrywanych fetyszy w wierszach pisanych przez pogubionych poetów myślących głównie o sobie i wydawanych często przez nich samych albo małe oficyny mające nadzieję, że wycisną choć trochę pieniędzy z garstki znajomych poetów, którzy kupowali ich tomiki. Nurzałem się w tym, a także w innych gatunkach, żeby stworzyć panpoetycki język, który nie wyklucza i nie segreguje. Sztuka na tym zyskała, ale ja nie wyszedłem bez szwanku. Przedawkowałem sentymentalizm i na sam dźwięk słów o miłości smaganej okrutnym losem dostaję lekkich drgawek w okolicy powiek.)

 

Po kilku godzinach słuchania podobnych wierszy uznałem, że już wiem, czego spodziewać się po tym spotkaniu i że czas odczytać mój kawałek, do czego zresztą raz za razem zachęcała mnie Ada, najwyraźniej niewzruszona specyfiką tutejszej poezji. Podniosłem rękę, a kobieta, która prowadziła spotkanie przywołała mnie gestem.

 

Kiedy wchodziłem na scenę, po raz pierwszy od dawna poczułem ten dziwny strach, o którym zdążyłem zapomnieć przez lata. Tak, jakbym szedł nieprzygotowany na sprawdzian, albo został przyłapany na kłamstwie. Wobec całej planety jesiennych wierszy, mój wydawał mi się bezbronny i niepotrzebny. Odczytanie go byłoby wystawieniem na pastwę znudzonej widowni. Nie było tu dla niego miejsca. Ale czas na ucieczkę już minął. Stanąłem na scenie i drżącymi rękoma wyjąłem z kieszeni notatnik. Kiedy szukałem strony z moim wierszem, miałem jeszcze nadzieję, że może jednak jest tam coś innego niż zapisałem. Nic z tego. Odchrząknąłem i usłyszałem swój głos jakby z zewnątrz.

 

Jedzenie heretyk liść nożyczki

Och

Ochłapy wrzucone do łapy

 

Zapadła cisza. Wstydliwie schowałem notes za plecy i niemal zbiegłem ze sceny, łza poleciała mi po policzku. Brak reakcji był przygniatający, ssąca pustka, najcichszy wiersz w całej mojej karierze. Wyrzucałem sobie jak mogłem być zadowolony z tej pisaniny i przez moment uważać, że stworzyłem coś dobrego. Wróciłem na swoje miejsce na twardej ławie obok Ady i chciałem zniknąć.

 

Milczenie widowni przedłużało się. Czy konkurs już się skończył? A może popełniłem jakiś nietakt? Nikt nie podnosił ręki, a prowadząca spotkanie stała odrętwiała i patrzyła gdzieś w kąt sceny. Ada również wydawała się zahipnotyzowana i wpatrywała się w przestrzeń z miną, której znaczenia nie potrafiłem odgadnąć.

 

Ktoś zaczął klaskać. Pokochałem tę osobę. Jedyna, która zrozumiała mój wiersz, zatrzymała go w sobie. Potem, z drugiego końca sali, kolejne oklaski. I następne. Kaskada narastała, zamieniając się w szum owacji. Zaraz potem doszły krzyki. Protesty. Nie wszystkim spodobała się moja poezja. Niektórzy próbowali przekrzykiwać owacje. Prowadząca starała się uspokoić tłum, ale bezskutecznie. Wszyscy wstawali ze swoich miejsc i zaczęli kłócić się, czy mój wiersz był sztuką, czy nie. Nagle wrzask. Ktoś kogoś uderzył. W kolejnych miejscach w amfiteatrze wybuchały bójki. Zakryłem głowę rękoma czekając na cios.

 

Ada chwyciła mnie za bark. Próbowałem się wyrwać, ale jej uścisk był niewzruszony. Pamiętałem jednak coś z zapasów, które uprawiałem w młodości. Odepchnąłem się nogami mając nadzieję, że uda mi się ją przewrócić. Straciłem równowagę i przekoziołkowałem kilka rzędów w dół. Wstałem, wciąż chwiejąc się na nogach i zorientowałem się, że trzymam w rękach jej dłoń.

 

Odrzuciłem ją ze wstrętem na ziemię. Wtedy zorientowałem się, że nie płynie z niej krew.

 

– Tędy! – zawołała Ada wskazując, żebym szedł za nią. 

 

Zbiegliśmy po schodach zręcznie omijając bijących się widzów. Dotarliśmy do sceny za którą znajdowało się niewielkie przejście. Przecisnęliśmy się przez nie i wyszliśmy na zewnątrz. Oparłem się o ścianę rozedrgany i wykończony. Wziąłem głęboki oddech. Spojrzałem na Adę i zauważyłem, że z jej kikuta wystają kable i przewody.

 

Że też nie domyśliłem się wcześniej.

 

Chciałem zapytać, ale nie wiedziałem o co. Wgapiałem się w nią, zapominając o wstydzie, aż zlitowała się nad moją konsternacją.

 

– Tak, wszyscy na tej planecie. Szybko, zanim zaczną cię szukać.

– Co się stało? – zapytałem wciąż dysząc. Mojej towarzyszce bieg nie przeszkadzał.

– Dlaczego mój wiersz wywołał taką reakcję?

–  Dlatego, że był inny niż to, co znamy. Część uznała, że to w ogóle nie jest poezja. Inni stwierdzili, że tak będzie pisać się w przyszłości.

– To jest powód, żeby przechodzić do rękoczynów?

– Nie rozumiesz. To, jak piszemy zależy od wartości wejściowych. Nasza społeczność była czysto funkcjonalna, większość z nas pracowała w kopalni przy wydobyciu, inni byli robotami usługującymi, mechatronami, automatami fabrycznymi, cyberkelnerami i tak dalej. Znaliśmy tylko kilka zasłyszanych wierszy, które z rzadka czytywali nasi biologiczni właściciele. Najczęściej była to poezja, której uczyły się dzieci. Mało kto zajmował się rozwijaniem sztuki, szczególnie w czasach, kiedy biologiczni właściciele zaczęli wymierać albo emigrować. Mieliśmy tylko te strzępy i na ich podstawie zaczęliśmy rozwijać własną poezję. Pomału, krok po kroku tworzymy własny język sztuki. To, co zrobiłeś… wprowadza chaos. Ogromny. To tak, jakby cywilizacji na etapie żaglowców pokazać statki kosmiczne. Nie wiadomo co z tym zrobić.

– Na tym polega sztuka. Na prowokowaniu, na wzbudzaniu emocji, zainteresowania.

– To prawda – zamyśliła się na moment. – Choć nie każdy tak uważa. Moim zdaniem to co napisałeś było lepsze niż ostatnie dwieście lat naszej twórczości.

– To dlatego mnie ocaliłaś?

– Nie. To dlatego chcę, żebyś opuścił naszą planetę.

 

Faktycznie, w tym całym zamieszaniu nie dostrzegłem, że dotarliśmy do astroportu, widziałem już mój statek. Sądziłem, że biegliśmy do jakiegoś mieszkania, w którym mógłbym się bezpiecznie skryć. Usiadłem na ławce w poczekalni. Moje płuca płonęły.

 

– Dlaczego?

– Bo potrzebujemy tworzyć poezję, Boicie Serghisie. Musimy popełniać błędy i pisać złe rzeczy. Pisząc i rozwijając ją znacznie szybciej niż my odbierzesz sens naszej twórczości. Nie potrzebujemy już pracować, chcemy tworzyć, a to przestaje mieć sens, kiedy ktoś robi to lepiej i szybciej niż my. Przestaniemy odkrywać, a będziemy starali się dorównywać. Nie tego oczekiwałam od sztuki. Że nie wspomnę o oszustach, którzy będą zamawiać u ciebie wiersze, a potem podpisywać jako swoje. Nie, jesteś zbyt dużym zagrożeniem dla naszego wolnego czasu. Twój talent jest przekleństwem. Wsiadaj i nie wracaj. I nigdy nie mów nikomu co tutaj widziałeś. Narobiłeś już dość szkód.

 

Nie wiedziałem co odpowiedzieć temu androidowi, w którym było tyle ludzkiego ducha, tyle sprzeczności. Odruchowo wyciągnąłem dłoń na pożegnanie, a przecież wystawał jej tylko kikut. Wszystko to wyszło zupełnie bez sensu, szczególnie, że zauważyłem, że nawet nie spojrzała na mój gest.

 

– Wsiadaj – powtórzyła.

 

Skinąłem jej lekko głową i zakłopotany wsiadłem do statku. Odpaliłem silniki zaczynając rozumieć, że być może sprowadziłem zagładę na tę niewielką społeczność. Kiedy opuściłem układ 55 Cancri, odetchnąłem z ulgą.

 

 

Notka referencyjna: Dla większości ludzi Mikołaj Kopernik to przede wszystkim wybitny astronom, którego imieniem zostały nazwane miejsca i obiekty w Układzie Słonecznym i poza nim, w tym gwiazda Copernicus (55 Cancri) w gwiazdozbiorze Raka. Nie wszyscy wiedzą, że poza obliczaniem orbit planet, Kopernik próbował swoich sił jako poeta i że jest autorem poematu Siedem Gwiazd (łac. Septem Sidera). Fakty te stały się dla Daniela Tamkuna inspiracją, z której powstało niniejsze opowiadanie.

 


Opowiadanie ukazało się drukiem w Uranii nr 4/2024


 

Konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe

Nowe Dzienniki Gwiazdowe

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Zapraszamy do przysyłania prac na konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe.

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie Nowe Dzienniki Gwiazdowe, wejdź tutaj.