Przejdź do treści
W górach Szwajcarskiej Jury znajduje się wznoszący na niepozorne 1399 m nad poziomem morza szczyt Wandflue dominujący nad położonym kilkaset metrów niżej miasteczkiem Grenchen. Jest to malownicze miejsce, szczególnie jesienną porą, gdy w ciepłym słońcu mienią się różnobarwne lasy, porozcinane lśniąco białymi wapiennymi urwiskami i zieleniejącymi od trawy polanami. Miejsce jest szczególne — patrząc na południowy zachód dostrzeżemy odległy Mont Blanc, który łączy się błyszczącą falą alpejskich szczytów z położonym na wschodzie masywem Alpsteinu. Wędrowiec ma przed oczami niemal całą Szwajcarię. Najwyższy szczyt Europy jest już we Francji, kraju kilkunastokrotnie większym od Konfederacji, za Alpsteinem zaś skrywa się maleńki Liechtenstein, wciśnięty między Ren a górskie szczyty Austrii. Odwracając głowę, ujrzymy za zalesionymi szczytami płaską Nizinę Górnoreńską, nadspodziewanie lekko rozdzielającą ciemne wierzchołki niemieckiego Schwarzwaldu od francuskich Wogezów. Przyroda jest wyśmienitym architektem tej teatralnej scenerii!

Rozległa panorama uświadamia nam paradoksy skal spotykanych na naszej planecie. Ot, Liechtenstein można przejść w najszerszym jego miejscu w kilka godzin. Podobny czas jest potrzebny na przejechanie samochodem z Vaduz do Genewy, a superszybkim TGV — całej Francji. Dwustumetrowe urwiska Jury dominują w krajobrazie łagodnych wzniesień, gdy w położonych w zasięgu wzroku Alpach ginęłyby w potoku jeszcze większych formacji skalnych. Rozległe miasta zaś wydają się z tej odległości niewiele większymi od pobliskiego mrowiska.

Moja opowieść o różnych skalach spotykanych na Ziemi jest ulokowana nieprzypadkowo na jurajskim szczycie. Na Wandflue bowiem kończy się (lub — patrząc z innej perspektywy — zaczyna) Planetenweg, szlak planet, zresztą nie jedyny w tym kraju czy w Europie. Jest to ponad 7,3-kilometrowa trasa turystyczna, zaczynająca się na Weissensteinie, położona wśród pięknych krajobrazów, gdzie są rozlokowane miniatury ciał niebieskich tworzących Układ Słoneczny. Jest to model zachowujący zarówno skalę odległości, jak i rozmiarów, tak więc Pluton jest wielkości główki od szpilki, zaś Słońce, położone kilka wzniesień dalej, kulą o promieniu niecałych 70 centymetrów. Każdy pokonany kilometr jest równoważny ich miliardowi w przestrzeni międzyplanetarnej. Taki model Układu Słonecznego uświadamia nam jego skalę. Uświadamia także, jak niezwykłymi osiągnięciami nauki i techniki są nasze sondy kosmiczne, które potrafią przebyć tak olbrzymie odległości z wyjątkową precyzją. Rosetta, której misja osiągnęła swój kres z końcem września, dostarczyła nam wyjątkowych doznań w ostatnich dwóch latach. Sonda dotarła na kometę, która w skali jurajskiego szlaku planet miałaby ledwie kilkadziesiąt mikrometrów w odległości kilkuset metrów od maleńkiej, mającej 1,2 cm średnicy, Ziemi. Próbnik misji Nowe Horyzonty, zanim przysłał zachwycające zdjęcia serca na Plutonie, przez osiem lat pokonywał odległość, która w górskim modelu zajmuje dwie godziny marszu.

A przecież nasz Układ Słoneczny jest ledwie kroplą w bezkresie oceanu Wszechświata. W skali wspomnianego szlaku planet, aby dotrzeć do najbliższej gwiazdy, należałoby obejść Ziemię dokoła, a do centrum Drogi Mlecznej jest dwa razy dalej niż z Ziemi do Słońca. Jakże wiele tajemnic skrywa przed nami ten bezkres, jakże ekscytujące jest jego poznawanie! Pasja i podziw dla Kosmosu łączą nas wszystkich, naukowców i miłośników astronomii, niezależnie od poglądów i sytuacji życiowej. By realizować swoje marzenia, niekiedy wcale nie potrzeba nam tak wiele. Ot, wystarczy wyjść w pogodną noc poza dom i spojrzeć w niebo. Lub otworzyć nowy numer „Uranii” i zagłębić się w lekturę, do czego serdecznie wszystkich Czytelników zapraszam!


Wieńczysław Bykowski

Zobacz spis treści numeru 5/2016