Wenusjańskie chmury były zagadką przez dekady. Ostatnie próby ich zrozumienia przyniosły jednak wiele obiecujących perspektyw.
Podobno Wenus jako obiekt nocnego nieba nieco rozczarowuje. Choć jest jasna, poza jej zmieniającymi się fazami i wszechobecnym pokładem chmur nie widać zbyt wielu szczegółów. Słynny angielski badacz William F. Denning pisał w 1891 roku: Kiedy teleskop jest skierowany na Wenus, trzeba przyznać, że rezultat z trudem usprawiedliwia oczekiwania. Obserwatorzy są skłonni sądzić, na podstawie jej piękna widzianego nieuzbrojonym okiem, że moc instrumentu znacznie poprawi obraz. [...] Ale nadzieja jest złudna. Jednak dziś, dzięki obserwacjom prowadzonym przy pomocy czułych instrumentów i w najbardziej sprzyjających warunkach, planeta ta stopniowo staje się bardziej dostępna.
Nawiasem mówiąc, Wenus zaczyna właśnie znikać z wieczornego nieba. Jest na nim widoczna tylko przez pierwszy tydzień stycznia 2022 roku. Widać za to wciąż inne planety.
Na zdjęciu: Gęste chmury Wenus są dobrze widoczne na zdjęciu wykonanym w ultrafiolecie przez sondę Pioneer Venus Orbiter 5 lutego 1979 roku. Od dawna wiadomo, że chmury wenusjańskie pochłaniają promieniowanie ultrafioletowe, ale pozostaje zagadką, jak dokładnie to się dzieje i dlaczego. Źródło: NASA.
Zdaniem wielu obserwatorów dzienne obserwacje Wenus przynoszą najlepsze rezultaty. Dokładne obserwacje prowadzone z pomocą sprzętu optycznego zaczynają ujawniać kilka charakterystycznych cech planety. Należą do nich jasne plamy i graniczące z nimi ciemne obrzeża, które po raz pierwszy dostrzegł w 1813 roku wnikliwy bawarski astronom Franz von Paula Gruithuisen, posługujący się jedynie 2-calowym refraktorem. Obecnie astronomowie wiedzą, że te rejony to polarne wiry chmur — gigantyczne układy burzowe podobne do huraganów na Ziemi.
Wenus nie ma plam ani pasów o wyraźnych konturach, takich jak te widoczne na Jowiszu. Ale większość uważnych obserwatorów dostrzeże kilka rozproszonych, mglistych smug. Rzadko są one wystarczająco zarysowane, by dobrze oddać je na rysunkach, i nie wydają się zasługiwać na szczególną uwagę. Jednak ich natura pozostaje wciąż niewyjaśniona, nawet w dobie lotów kosmicznych. Co więcej, są one źródłem jednych z najbardziej nurtujących pytań związanych z Układem Słonecznym, włączając w to nawet możliwość, że życie mogło niegdyś powstać na obecnie niegościnnej powierzchni Wenus i z czasem wyewoluować tak, by mogło przetrwać w jej chmurach.
Pierwsze godne uwagi badania chmur Wenus przeprowadził prawdopodobnie ksiądz Francesco Bianchini, szambelan papieża Aleksandra VIII, człowiek o szerokich zainteresowaniach i spostrzegawczy astronom, zaangażowany w reformę kalendarza. W 1726 roku obserwował Wenus jako Gwiazdę Wieczorną. W tym celu ustawiał teleskopy w różnych miejscach w Rzymie, w tym na Wzgórzu Palatyńskim. Najlepsze widoki uzyskał za pomocą teleskopów rzymskiego producenta Giuseppe Campaniego, które prawdopodobnie dawały powiększenie rzędu x112. Zaczynając około pół godziny po zachodzie Słońca i kontynuując obserwacje tak długo, jak było to możliwe, Bianchini odkrył na Wenus serię ciemnych plam, nieco podobnych do mórz księżycowych, ale mniej wyraźnych. Prowadząc dalsze obserwacje Wenus, stworzył następnie fragmenty jej pierwszego... globusa. Zaobserwowane miejsca nazywał imionami katolickich odkrywców, takich jak Kolumb, Vespucci i Galileusz, oraz monarchów, w tym portugalskiego króla Jana V.
Na ilustracji: Szkice chmur oparte na obserwacjach, które Bianchini wykonał we Włoszech podczas wieczornej elongacji Wenus w lutym 1726 roku. Źródło: Francesco Bianchini/Hesperi et Phosphori nova phaenomena (1728).
Na zdjęciu: Globus Wenus znajdujący się w oksfordzkiej bibliotece Christ Church Library, oparty na mapie opublikowanej przez Bianchiniego w Hesperi et Phosphori Nova Phaenomena. Źródło: William Sheehan.
I choć porównanie zaobserwowanych cech do „mórz” księżycowych i wydedukowany przez Bianchiniego okres obrotu planety mający wynosić 24,3 ziemskiego dnia okazały się z czasem błędne, jego obserwacje plam lub smug wydają się prawdziwe. Wielu dziewiętnastowiecznych astronomów widziało podobne struktury na Wenus, o kształcie zbliżonym do koła i przylegające do jej terminatora. Żadna z nich nie była jednak wystarczająco wyraźna, aby umożliwić im oszacowanie okresu jej obrotu, który, jak dziś wiemy, wynosi mniej więcej 243 (a nie 24!) ziemskie dni.
Przez ponad wiek uważano, że mgliste ślady na Wenus, takie jak te, które dostrzegł Bianchini, dobrze oddają podstawowy wygląd planety. Jednak pod koniec XIX wieku amerykański astronom Percival Lowell zaszokował ówczesne środowisko naukowe odmiennym sposobem, w jaki postrzegał te cechy. Przy użyciu tzw. refraktora Clarka zauważył, że pewne cechy widoczne na Wenus przypominają szprychy koła. Opisał te właściwości w wielu artykułach w renomowanych czasopismach naukowych, ale także w popularnych gazetach, a nawet w czasopismach literackich, takich jak „The Atlantic Monthly”. Lowell pisał, że tak zwane szprychy były zaskakująco wyraźne; w kwestii kontrastu tak uwypuklone, tak dobrze widoczne, jak cechy powierzchni na Księżycu [...], doskonale zdefiniowane na całej długości. Uznał je za elementy powierzchni widziane przez przezroczystą atmosferę Wenus i wierzył, że ich ruch jednoznacznie potwierdza jej (rzekomo) 224,7-dniowy okres obrotu.
Obserwacje Lowella i wnioski, jakie z nich wyciągnął, były, jak zauważył francuski astronom i pisarz Camille Flammarion, całkowicie sprzeczne ze wszystkim, co znano wcześniej. Jednak większość ówczesnych astronomów była jednomyślna w krytyce. Reakcja środowiska była niezwykle ostra i przyczyniła się do załamania nerwowego Lowella. Mimo to wciąż nie zaprzeczał prawdziwości swoich oznaczeń. Jego pierwszym zadaniem było nabycie spektrografu Brasheara i oddanie go w ręce swojego asystenta, Vesto Melvina Sliphera, aby mógł on potwierdzić dłuższy okres rotacji i poprzeć oryginalne obserwacje z Flagstaff. Lowell nigdy nie wyparł się zaobserwowanych cech w kształcie szprychy, a on i jego asystenci nadal rysowali liniowe rysy podczas szkicowania Wenus, choć te późniejsze cechy nie były już tak regularne, jak początkowo podawano. Wszystko to sprawiło to, że z czasem zaczęto wątpić w sensowność i celowość obserwacji wizualnych planet.
Nawiasem mówiąc, dr Bill Sheehan i Tom Dobbins, astronomowie i redaktorzy naczelni czasopisma „Sky & Telescope”, zaintrygowani zagadką szprych Lowella, opublikowali w numerze pisma z roku 2003 artykuł zatytułowany Lowell i szprychy Wenus (ang. Lowell and the Spokes of Venus). Omówiono w nim pewien mało znany fakt: aby zredukować blask Wenus, najjaśniejszego obiektu na nocnym niebie poza Księżycem, i ustabilizować jej obraz, Lowell zmniejszył aperturę swojego 24-calowego teleskopu do zaledwie 3 cali lub mniej. Dzięki tej informacji autorzy nieświadomie dostarczyli klucz do rozwikłania zagadki szprych. Po przeczytaniu artykułu kilku optometrystów i okulistów natychmiast zrozumiało znaczenie tej rewelacji. Wielki refraktor Lowella, ustawiony na 144-krotne powiększenie i z silnie zmniejszoną aperturą, odpowiadał umieszczeniu przed okiem Lowella kartki z dziurką od szpilki i świecenia przez nią jasnym światłem. Taki teleskop naśladował zatem oftalmoskop, instrument używany do badania wnętrza oka, a to, co Lowell widział jako szprychy, mogło być w rzeczywistości cieniami naczyń krwionośnych i innych struktur w jego własnej siatkówce oka.
Początkowo fotografia Wenus nie dawała dużo więcej informacji niż jej obserwacje wizualne. Pierwszą próbę sfotografowania planety podjął w 1911 roku francuski astronom Ferdinand Quénisset w Obserwatorium Camille Flammarion w Juvisy-sur-Orge we Francji, obrazując ją w świetle widzialnym. Obraz pokazał niewiele. Prawdziwy przełom nastąpił, gdy Frank Elmore Ross z Obserwatorium Yerkes sfotografował Marsa i Wenus przy użyciu kolorowych filtrów w latach 1926/27. Przed przybyciem do Yerkes Ross spędził zresztą blisko dekadę w firmie Eastman Kodak, gdzie badał emulsje i filtry fotograficzne, był zatem dobrze zorientowany w najnowszych technologiach.
Podczas wyjątkowo korzystnej elongacji Wenus w czerwcu 1927 roku Ross fotografował ją za pomocą 60- i 100-calowych reflektorów na Mount Wilson przez ponad 25 nocy. Obrazy w świetle widzialnym były pozbawione cech szczególnych. Ross pokładał jednak nadzieję w zdjęciach w podczerwieni, ponieważ takie filtry były używane w naziemnej fotografii lotniczej do przebijania się przez zamglenia. Niestety, nawet zdjęcia w podczerwieni okazały się tak samo nijakie i pozbawione cech charakterystycznych. Za to Ross uzyskał oszałamiające rezultaty, gdy użył dopiero co wprowadzonego na rynek filtru Eastman Kodak Wratten 18A UV (ultrafioletowego). Zdjęcia te ujawniły mnóstwo szczegółów Wenus, w tym ciemne pasy biegnące równolegle do przypuszczalnego równika planety i łączące się pod kątem prostym względem jej terminatora. Ross odkrył więc, że w UV można dostrzec szczegóły niewidoczne w zakresie widzialnym i podczerwieni.
Interpretacja tych nowych cech Wenus była dość niejasna. W artykule opublikowanym w 1927 roku w „Astrophysical Journal” Ross zasugerował, że mogą one reprezentować zmiany w strukturze cienkiej warstwy chmur cirrus, które pokrywają gęstą, żółtą dolną atmosferę, powodowane niewątpliwie gwałtownymi zaburzeniami pochodzącymi z obszarów leżących dużo niżej, być może blisko powierzchni planety. Na podstawie zebranych danych wywnioskował też, że okres obrotu Wenus wynosi... 30 dni. Musiało minąć aż 30 lat, nim ktokolwiek dodał coś znaczącego do spostrzeżeń Rossa. Był to astronom – amator, Charles Boyer, który spędził wiele lat w Afryce równikowej w służbie francuskiego wymiaru sprawiedliwości. Jako entuzjasta krótkofalarstwa nawiązał kontakt z Henri Camichelem, astronomem ze słynnego obserwatorium Pic du Midi we francuskich Pirenejach. Camichel zachęcał Boyera do zainteresowania się planetami. W miejscu, w którym pracował Boyer (4° na południe od równika) planety często zresztą znajdowały się wysoko na niebie. Zdając sobie sprawę z możliwości prowadzenia pierwszorzędnych obserwacji, Boyer zbudował tam swój własny 10-calowy reflektor Newtona wyposażony w technikę prawidłowego śledzenia nieba. Poprosił następnie Camichela o wskazanie ciekawego projektu obserwacyjnego. Camichel, który właśnie wtedy fotografował Wenus w ultrafiolecie z Pic du Midi, zasugerował Boyerowi, by również się nią zainteresował.
W sierpniu i wrześniu 1957 roku Boyer zabrał się do pracy. Nie posiadając odpowiedniego filtra UV, zadowolił się niebiesko-fioletowym filtrem Wratten 34. Obrazy były małe i mało atrakcyjne, ale zarejestrowały coś, co wydawało się ciemnym obszarem w atmosferze Wenus, powracającym do linii terminatora w mniej więcej czterodniowych odstępach. Camichel porównał swoje zdjęcia ze zdjęciami Boyera, znajdując kolejne dowody na poparcie swej tezy. Kampania obserwacyjna trwała aż do 1960 roku, gdy obaj uczeni doszli do wniosku, że czterodniowy obrót górnej atmosfery jest całkowicie niepodważalny.
Wyniki były jednak wciąż przyjmowane sceptycznie. Także przez samego Carla Sagana. Jako ówczesny redaktor czasopisma planetarnego „Icarus” Sagan odrzucił wczesną pracę, którą złożyli Boyer i Camichel. Czterodniowa rotacja górnej atmosfery Wenus została potwierdzona dopiero w 1974 roku, gdy sonda Mariner 10 wykonała obrazowanie jej obłoków w promieniach UV podczas przelotu w kierunku Merkurego.
Na ilustracji: Earl C. Slipher wykonał te szkice Wenus między grudniem 1907 a styczniem 1908 roku. Slipher był wytrwałym obserwatorem wizualnym. Obserwował również kanały na Marsie, rejestrując je w dużej mierze tak, jak widział je jego pracodawca, Percival Lowell. Źródło: Lowell Observatory archives.
Do tego czasu astronomowie korzystający z radaru odkryli już, że rotacja całej planety jest powolna i zachodzi ruchem wstecznym, z okresem 243 dni. Oznaczało to, że atmosfera Wenus doświadcza swoistej super rotacji, obracając się około 60 razy szybciej niż jej powierzchnia. Tylko w jaki sposób atmosfera Wenus może pokonywać tarcie powierzchniowe i nabierać tak dużego momentu pędu, by wirować aż tak szybko? Przez długi czas było to zagadką. Ostatnie obserwacje prowadzone przez sondy kosmiczne sugerują, że źródłem nadmiaru momentu pędu mogą być pływy termiczne generowane przez okresowe podgrzewanie atmosfery Wenus przez Słońce.
Kolejną nierozwiązaną zagadką jest do dziś tożsamość absorberów promieniowania UV, odpowiedzialnych za ciemne pasma widoczne na zdjęciach i odpowiadające mglistym cieniom widzianym niekiedy przez obserwatorów wizualnych Wenus. Co ciekawe, wciąż nie wiemy, co odpowiada za ciemne plamy, które szybko okrążają planetę. To w zasadzie jedna z największych zagadek Wenus.
Wiemy natomiast, że cokolwiek absorbuje tam promienie UV, znajduje się w grubej warstwie chmur z kroplami kwasu siarkowego, która rozciąga się na wysokości od 48 do 70 kilometrów nad powierzchnią. W dolnej części tego zakresu temperatura wynosi około 10 stopni Celsjusza, a ciśnienie jest około dwa razy większe niż na poziomie morza na Ziemi. Na drugim końcu temperatura wynosi 45 C, a ciśnienie to tylko 4 procent ciśnienia na Ziemi na poziomie morza. Naukowcy zidentyfikowali pewne związki w wyższych partiach chmur, które zdają się najlepiej dopasowane do obserwowanego widma absorpcji. Jednak sami uczeni twierdzą, że jeszcze długa droga przed nimi do jednoznacznego zidentyfikowania absorbera (lub absorberów) promieniowania ultrafioletowego na Wenus.
Jest również inna, bardziej egzotyczna możliwość: pewnego rodzaju mikroby, żyjące i unoszące się w chmurach Wenus. Już w 1967 roku, gdy radziecka sonda kosmiczna Venera 4 po raz pierwszy zbadała atmosferę tej planety, Carl Sagan i Howard Morowitz przedstawili swój pomysł żyjących w chmurach wenusjańskich mikroorganizmów. Wiedzieli oczywiście, że życie na powierzchni wydaje się tam niemożliwe. Ciśnienie powierzchniowe atmosfery Wenus, zawierającej prawie czysty dwutlenek węgla, jest około 90 razy większe niż na Ziemi i porównywalne z zabójczym ciśnieniem panującym na głębokości blisko 900 metrów w ziemskim oceanie. Temperatura na powierzchni wynosi około 470 C. Nawet termofilne (ciepłolubne) mikroorganizmy na Ziemi nie byłyby w stanie przetrwać w takich warunkach. Choć niektóre termofile mogą rozwijać się w temperaturach tak wysokich jak 113 C, czyli wyższych niż temperatura wrzenia wody, po jeszcze większym wzroście temperatury cząsteczki, z których zbudowane są te organizmy, rozpadają się w ciągu kilku sekund. Bazując na naszym obecnym rozumieniu życia biologicznego, zakładamy zatem, że współczesna powierzchnia Wenus musi być całkowicie sterylna.
Załóżmy jednak, że w pewnym momencie w odległej przeszłości mikroby, które powstały na dawnej Wenus, uciekły do jej chłodniejszych chmur, czyniąc je swoim domem. Od dawna zresztą niewielka liczba naukowców jest skłonna do przyjęcia tego spekulatywnego pomysłu. W 1975 roku, po wykazaniu, że spadek odbiciowości wenusjańskich chmur w świetle bliskim zakresu UV może być wyjaśniony, jeśli chmury te zawierają cząsteczki siarki i kwasu siarkowego, Bruce Hapke i Robert Nelson z Uniwersytetu w Pittsburghu stwierdzili, że znanych jest wiele przykładów beztlenowych organizmów lądowych, w przypadku których redukcja lub utlenianie różnych form siarki są ważnymi źródłami energii w ich metabolizmie.
Prawie trzy dekady po zakończeniu pracy nad rotacją górnych chmur Wenus, w 1986 roku, Boyer zaproponował we francuskim czasopiśmie popularnonaukowym L'Astronomie, że ciemne cechy jej chmur mogą składać się z ogromnych płatów organizmów fotosyntetyzujących. Te płaty zachowywałyby się podobnie do zakwitów glonów w oceanach, rosłyby w siłę aż do wyczerpania dostępnych składników odżywczych, a następnie wymarły – wszystko to w ciągu kilku ziemskich dni. Kilka lat później amerykański planetolog David Grinspoon spekulował, że nieznanym absorberem ultrafioletu może być pigment fotosyntetyczny. Na początku XXI wieku Dirk Schulze-Makuch i Patrick Irwin wysunęli dość kontrowersyjną sugestię, że takie wenusjańskie organizmy mogą być odpornymi na ciepło archeonami zbudowanymi na bazie siarki, takimi jak te odkryte w gorących źródłach Yellowstone lub w pobliżu głębinowych kominów hydrotermalnych.
Być może wenusjańskie chmury są usiane unoszącymi się w powietrzu mikrobami przypominającymi autotrofy redukujące siarkę na Ziemi, które są w stanie zredukować siarkę atomową do siarkowodoru i rozwijają się przy braku tlenu. A może przypominają one niektóre typy organizmów fotosyntetyzujących, których dominująca absorpcja światła przypada właśnie na barwy niebiesko-fioletowe i ultrafiolet, zamiast optymalne na Ziemi kolory niebieskie, żółte i czerwone tak jak w przypadku roślin i alg. W artykule Sanjay Limaye z University of Wisconsin-Madison (2018) autorzy sugerują, że jest wiele związków, które absorbują te same długości fal światła, jakie znaleziono w pasmach absorpcyjnych widma Wenus. Należą do nich białka zawierające żelazo, takie jak hem (prekursor hemoglobiny), siarczek żelaza (najczęstszy minerał siarczkowy w skorupie ziemskiej, występujący w złożach hydrotermalnych takich jak te obecne w Yellowstone) czy pigmenty fotosyntetyczne, takie jak chlorofile.
Ostatnio pojawiły się również doniesienia o wykryciu fosfiny w chmurach Wenus, co wywołało poważną debatę w środowisku naukowym. Było to ważne, bo właśnie mikroorganizmy produkują ten gaz na Ziemi, a produkcja fosfiny wymaga atmosfery redukującej — takiej, która usuwa tlen. Związki redukujące takie jak metan, amoniak czy aminokwasy nie są przy tym chemicznie stabilne w atmosferze utlenionej, ponieważ łatwo utleniają się w niej. Aby gaz taki jak fosfina mógł znajdować się w chmurach Wenus, musi być w niej w jakiś sposób ciągle uzupełniany. Wciąż nie wiemy, jak dokładnie miałoby to zachodzić. Niedawna analiza (opublikowana w marcu 2021 roku w Geophysical Research Letters) danych uzyskanych dla środkowych warstw chmur Wenus w misji Pioneer Venus z 1978 roku wspiera możliwość istnienia fosfiny i niewielkich ilości kilku innych związków chemicznych zgodnych z obecnością redukującej atmosfery, którą wenusjańskie mikroorganizmy mogłyby wykorzystać do własnych procesów metabolicznych. Z drugiej strony niektórzy badacze twierdzą, że to raczej erupcje wulkaniczne lub uderzenia piorunów w chmurach mogłyby wyjaśnić nadwyżkę fosforu na Wenus.
Wciąż też istnieje szereg trudności związanych z teoriami dotyczącymi mikroorganizmów żyjących w chmurach Wenus. Aby takie życie mogło się tam rozwinąć, na Wenus, musiały kiedyś istnieć oceany lub przynajmniej powierzchniowe jeziora i kałuże. Jednak w ciągu ostatnich kilkuset milionów lat cała powierzchnia planety została silnie przekształcona i ponownie uformowana przez symultaniczne erupcje wulkaniczne, zacierając wcześniejsze cechy powierzchni. Innymi słowy, badanie jej historii jest dość trudne.
Załóżmy jednak, że życie mikrobowe powstało na tym świecie w jakimś momencie w jego przeszłości. Czy życie to mogło następnie dostać się wysoko do atmosfery i wyewoluować tam, po czym przetrwać na ekstremalnych wysokościach? Nie mamy żadnych ziemskich analogów na poparcie tej hipotezy. Dokładniej mówiąc, znamy pewne unoszące się w powietrzu mikroorganizmy na Ziemi, które mogą pozostawać w atmosferze przez wiele dni, ale i one muszą z czasem powrócić na dół, by móc się rozmnażać. Nie można jednak wykluczyć, że mikroorganizmy na Wenus ewoluowały wraz ze zmieniającymi się warunkami w jej atmosferze w zupełnie odmienny sposób. Ekstremalna kwasowość atmosfery Wenus jest kolejnym problemem dla życia, choć istnieją pewne archeony, które przetrwały w tak ekstremalnych środowiskach na Ziemi, gdzie pH wynosi około 1 i jest porównywalne z kwasowością górnych chmur Wenus. Jeśli wenusjańskie mikroby faktycznie istnieją, prawdopodobnie musiałyby wytworzyć pewien rodzaj ochronnej membrany, by przetrwać w środowisku o tak wysokiej kwasowości.
Na ilustracji: Zaplanowana na rok 2029 sonda DAVINCI NASA będzie opadać w atmosferze Wenus, jak pokazano na tym rysunku, dokonując jednocześnie pomiarów składu jej chmur. Dane z tej misji pomogą naukowcom wyjaśnić, w jaki sposób Wenus uformowała się i ewoluowała. Źródło: NASA.
Podsumowując, wciąż po prostu nie wiemy dokładnie, co dzieje się w wenusjańskich chmurach. Tak czy inaczej, ich potencjalna zamieszkiwalność nie jest już tylko dziwacznym pomysłem, a raczej kwestią, jaka skłoniła planistów z NASA do zatwierdzenia wysłania dwóch nowych sond kosmicznych na Wenus. Misje te, znane jako VERITAS (Venus Emissivity, Radio Science, InSAR, Topography and Spectroscopy) i DAVINCI (Deep Atmosphere Venus Investigation of Noble gases, Chemistry, and Imaging), mają rozpocząć się w latach 2028-2030. Sonda DAVINCI ma zbierać profile cząsteczek związków śladowych obecnych w wenusjańskiej atmosferze, w tym możliwych absorberów promieniowania UV. Ponadto rosyjska agencja kosmiczna Roscosmos planuje wystrzelenie (we współpracy z NASA) sondy Venera-D w 2028 lub 2029 roku. Następnie w latach 2030 miałyby odbyć się starty trzech kolejnych misji, których kulminacją byłby powrót na Ziemię sondy z... próbkami pobranymi z powierzchni z Wenus. Tymczasem Europejska Agencja Kosmiczna zatwierdziła niedawno EnVision, misję podobną do VERITAS, której celem jest stworzenie mapy topografii i składu powierzchni planety. Wenus, długo zaniedbywana w porównaniu z drugim bliskim sąsiadem Ziemi – Marsem – wkrótce stanie się dość intensywnie badanym i oglądanym globem.
Czytaj więcej:
Źródło: Astronomy.com/William Sheehan
Opracowanie: Elżbieta Kuligowska
Na zdjęciu: Teleskop Hubble'a uchwycił Wenus w ultrafiolecie z odległości 113,6 miliona km 24 stycznia 1995 roku. Źródło: NASA.