Przejdź do treści
Marek Biliński

Dokładnie dwa lata temu na łamach „Uranii–PA” wspomniałem o obejrzanym na żywo koncercie Marka Bilińskiego podczas Festiwalu „A Day Of Electronic Music” w Cekcynie. Napisałem, że pomimo zagrania swego przebojowego utworu „Kosmiczne opowieści” oraz całej suity „E ≠ mc2 mój apetyt na „kosmiczne” granie nie został zaspokojony, a winnego braku odpowiedniej aury upatrywałem w padającym deszczu. W tym roku również gościłem na festiwalu w Cekcynie, gdyż miejsce, ludzie i atmosfera dobrze tam sprzyja miłemu pobytowi. Podobnie, jak 2 lata wcześniej, na koniec w roli gwiazdy zagrał Marek Biliński i chociaż tym razem zbyt ulewnego deszczu nie było, a na niebie pobłyskiwały gwiazdy, nie dane mi było cieszyć się występem, gdyż obowiązki rodzinne i towarzyskie zawiodły mnie w inne rejony. Nie byłem tym specjalnie zmartwiony, wiedziałem, że parę tygodni później muzyk zawita w bliższe mi strony, do Olsztyna.

Na olsztyński koncert z cyklu „Elektroniczne Pejzaże Muzyczne” wybrałem się z gronem przyjaciół. Aura była bardzo łaskawa — zarówno ta atmosferyczna, jak i ta mentalna, wytworzona na styku wykonawców i słuchaczy. Niemała w tym zasługa sympatycznego prowadzenia, dobrego nagłośnienia i samego miejsca akcji, czyli rok wcześniej oddanego do użytku nowoczesnego amfiteatru im. Czesława Niemena pod murami olsztyńskiego zamku, na ścianie którego zachował się jedyny oryginalny przyrząd astronomiczny Mikołaja Kopernika!

Dobremu, czystemu brzmieniu wykonawców towarzyszyły efekty świetlne (m.in. generowane laserem wypożyczonym na tę okazję z Olsztyńskiego Planetarium) oraz cała masa atrakcji w postaci występów Teatru Ognia „Exodus” z Ostródy. Żałuję jedynie, iż w tym wszystkim powiązań z domeną Uranii było jak na lekarstwo: konferansjer w stroju kosmity, fotomontaże ze zdjęciami Księżyca, szklane kule żonglera przywodzące na myśl hasło „muzyka sfer” to trochę mało, ale przecież nikt tu nie czynił założeń wpisania imprezy w kalendarz obchodów MRA!

No i wreszcie przyszedł czas na występ Marka Bilińskigo. Nazwany kiedyś polskim Jean-Michael Jarre'em muzyk miał na starcie pecha — odmówiły posłuszeństwa syntezatory, zanikł dźwięk, ale profesjonalista nie rozłożył bezradnie rąk, pomanipulował coś przy aparaturze, zagrał. Gdy sytuacja powtórzyła się i na widowni odczuło się wyraźne zaniepokojenie o dalszy los występu, muzyk się nie poddawał. W efekcie zagrał swój koncert z takim nerwem, że nawet najbardziej wymagający miłośnicy syntezatorowych brzmień powinni być usatysfakcjonowani. „Kosmiczne opowieści” brzmiały kosmicznie, przewrotnie zatytułowana suita „E ≠ mc2” epatowała imponującą potęgą brzmienia, a na koniec znalazł się czas na rozmowy i autografy, czego efekt widać również obok.

Panie Marku, dziękujemy!

(Źródło: „Urania — PA” nr 5/2009)