Przejdź do treści
Podróże kształcą, zwłaszcza w mądrym towarzystwie! Z dumą więc odpowiedziałem dziennikarzowi, który dzwonił, wypytując o Zosię Kaczmarek i moją rolę w jej sukcesach — ja jestem wyłącznie jej... kierowcą! W ten sposób, rok w rok wiozę ją do naszego wspólnego Torunia, razem z wygranymi na Olimpiadzie Astronomicznej teleskopami. W Chorzowie kręciliśmy część kolejnego odcinka Astronarium, o astronomii w szkole. Miało być o tym jak to poprzez astronomię młodzież pcha się na politechniki, a Zosia tylko niebo i niebo... i że przez dziesięciocalową Synthę „to już naprawdę wszystko widać”. No i wygrała 10” Synthę, ale na Ogólnopolskim Młodzieżowym Seminarium Astronomicznym w Grudziądzu. Ponieważ jest w drugiej klasie, organizatorzy już sobie zanotowali, że w przyszłym roku ma być 12 cali! Zosia, zamiast odebrać wymarzoną nagrodę, pojechała na finał Olimpiady Lingwistyki Matematycznej (IV miejsce), a więc po zwycięstwach w Chorzowie i Grudziądzu w jednym miesiącu prawie że złapała hat-tricka. Jak nasz fotograf, który na grudziądzkim tarasie złapał w jednym kadrze troje zwycięzców Olimpiad: Zosię (LIX), Damiana Puchalskiego (LIII) i... niżej podpisanego (XVI). Towarzystwo miałbym jeszcze bardziej doborowe, gdyby się gdzieś nie zawieruszył tryumfator IV Olimpiady, Henryk Brancewicz — 27 lat jurorowania na OMSie, prawie jak... pontyfikat!

Innym razem wiozłem do domu w Lidzbarku Warmińskim nieco starszą od Zosi, córkę naszego redaktora Jacka Drążkowskiego, Julię. Ta sama co u Zosi pasja i zaangażowanie, tyle że nie w astronomię, ale biotechnologię i inżynierię genetyczną. W moich szkolnych czasach uczono astronomii z podręcznika Konrada Rudnickiego, ale jeszcze nie uczono genetyki, bo jej prawie nie było. Wydawało się, że jakoś kumam, kiedy Julia opowiadała o fascynujących podmianach genów, których jako studentka dokonywała na moim uniwersytecie. Dzięki niej może lepiej pojąłem problemy genetycznego dzielenia na czworo rzekomego włosa Kopernika przy okazji identyfikacji jego czaszki. Kiedy więc koledzy biolodzy, uczeni i nauczyciele podnieśli larum, że do szkół dotarła — prywatnym sumptem autora — książka kwestionująca teorię ewolucji, ze zdziwieniem przeczytałem na skrzydełku okładki, że sędziwy profesor wykładał przez kilkanaście lat właśnie genetykę na moim UMK. Aby sprawdzić, na ile groźnego mamy przeciwnika, trzeba zobaczyć tzw. podstawę programową. Zajrzałem więc do podręcznika biologii z pierwszej klasy liceum. A tam wszystko, co najciekawsze, czyli DNA, chromosomy i geny, opisane po… chińsku i w żaden sposób nie sposób zrozumieć, jak się to przekłada na kolorowe paski po elektroforezie? Społeczno-etyczna, druga część podręcznika zdaje się wyjaśniać, skąd się później biorą ekoterroryści.

50 lat temu Zonn przetłumaczył, PWN wydało, a ja pokochałem sławną „Pseudonaukę i pseudouczonych” Martina Gardnera. Idealnym demaskatorem zwyczajnych oszustw (różdżkarstwa, lewitacji, homeopatii etc.) okazał się kumpel Gardnera, oszust zawodowy, czyli iluzjonista, James Randi. Trudniej sobie poradzić z „teoretykami”, zwłaszcza jeśli mają akademickie przygotowanie w swojej dziedzinie. Jako redaktor „Uranii” otrzymuję od czasu do czasu różniste „ogólne teorie wszystkiego”. Nawet pomyślałem, aby dwóm takim autorom posłać ich niedorzeczności nawzajem do… recenzji! Czy byłoby jednak ładnie naigrawać się z kogoś, kto prosi o podanie numeru konta bankowego, na które przeleje stosowny procent Nagrody Nobla po publikacji „dzieła”? Prawdziwa gratka dla badacza i tępiciela pseudonauki zdarza się wtedy, kiedy autor sam wydaje dzieło pod swoim nazwiskiem. Pieczołowicie je zbieram. Marzę kiedyś przygotować o tym wykład, napisać artykuł, a może nawet książkę. „Ewolucja, dewolucja, nauka” to klasyczny przykład kreacjonizmu „naukowego”. Nie mieści się w podstawie programowej, ale tak w „dewolucji”, jak i w nieszczęsnym podręczniku, mamy do czynienia prawie wyłącznie z przedmiotem przemyśleń. Nie ważne, dobrych czy złych? W obydwu przypadkach biologia — jako nauka — zatraciła swój podstawowy, empiryczny charakter.

A z teorią ewolucji jest chyba tak jak z nukleosyntezą w gwiazdach. Nikt w nią nie zwątpił, nawet wtedy, gdy słonecznych neutrin było 3 razy za mało. Po prostu nie było nic lepszego! Ale astronomii w podstawie programowej nie ma...


9 kwietnia, Planetarium w Grudziądzu

Maciej Mikołajewski


Zobacz spis treści numeru 2/2016