Przejdź do treści
Pociąg repatriacyjny – dla jego pasażerów raczej ekspatriacyjny – z przedwojennymi pracownikami Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie dotarł do Torunia 14 lipca 1945 roku. Czworo spośród ponad 200 przesiedlonych, aż do likwidacji USB w grudniu 1939 r. przez władze niezawisłej jeszcze Litwy, było pracownikami Wileńskiego Obserwatorium Astronomicznego. Byli to: profesor Władysław Dziewulski, docent Wilhelmina Iwanowska, doktor Stanisław Szeligowski i… ogrodnik, pan Hipolit Górski. To oni odegrali zasadniczą rolę, by nowy uniwersytet powstał w miejscu narodzin Mikołaja Kopernika. Wkrótce zajęli się zadaniami stosownymi do swoich tytułów i profesji. Profesor zajął się organizowaniem od zera nowego Uniwersytetu, którego został pierwszym prorektorem, pani docent organizacją nowego obserwatorium w podtoruńskich Piwnicach, w którym wkrótce objęła pierwszą w Polsce katedrę astrofizyki, a pan doktor swoją habilitacją, po czym wkrótce wyemigrował dalej, do Wrocławia. Pan Hipolit zaczął sadzić w szczerym polu pierwsze drzewa. Dziś, gdy ktoś odwiedza park, w którym kryją się kopuły Centrum Astronomii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, trudno mu uwierzyć, że jeszcze niecałe 70 lat temu nie było tu ani krzaczka, a i tak w ciągu tych lat wiele wspieranych przez lobby przyrodnicze drzew musiało ulec sojuszowi obserwatorów i… drwali.

Kiedy ja w 1977 roku zacząłem bywać w obserwatorium, pan Hipolit od niedawna był już na emeryturze (na zdjęciu z wnuczką), ale wciąż mieszkał w otoczonym również własnoręcznie posadzonym sadem ślicznym domku między linią kopuł obserwacyjnych a górką, na której miał stanąć… 2-metrowy teleskop. Za domkiem, który jest dziś straszącą po dużo późniejszym pożarze ruderą, stoi niewielka murowana komórka, która panu Górskiemu służyła za obórkę. Gdy urodziła się córeczka, od rządzącej twardą ręką profesor Iwanowskiej miał pozwolenie na hodowlę jednej krówki. Całymi latami dyrektorka Instytutu wychodziła przeliczyć stado na wspomnianej górce. Profesorski rachunek się zgadzał: na łące pasła się zawsze pojedyncza krasula. Przez te wszystkie lata pani profesor nie zauważyła, że co dzień się zmienia maścią, z górskiej brązowej na czarno-białą łaciatą.

Tę, i wiele, wiele innych anegdot, znam od pana Bogusława (choć wszyscy nazywali go Wojtkiem) Rumińskiego, następcy Hipolita Górskiego w obserwatorium. Po kilku latach pracy razem z żoną Danką, zamieszkali przez lata w innym domku z czerwona dachówką, tuż obok naszego głównego, wybudowanego w 1956 roku budynku przeznaczonego na pracownie i miejsca noclegu dla obserwatorów. Rzadko można było spotkać ludzi tak kochających przyrodę. Dżeki i Czarek, dwa kolejne pieski państwa Rumińskich, wydawało się, że przemawiają do Wojtka ludzkim głosem, tak jak do Danki ludzkim głosem przemawiały wszystkie wyhodowane przez nią kwiatki i roślinki. Żyjąc latami wśród profesorów i studentów, wychowali i wykształcili – z czego byli najbardziej dumni – troje dzieci (na zdjęciu nie ma jeszcze najmłodszego Przemka). Chyba znowu razem z dziećmi pojawiło się obok domku małe stadko kurek. Gdy lis albo myszołów porwał którąś, Wojtek tylko ręką machnął, że dzika bestia też stworzenie Boże i coś jeść musi.

Minęły bezpowrotnie czasy, gdy profesorowie, studenci i ogrodnicy stanowili w obserwatorium jedną rodzinę. Dziś mamy alarmy, kamery, monitoring i dyżury w portierni. Prawdziwych gospodarzy, swoich Górskich i Rumińskich mają pewnie wszystkie starsze obserwatoria. Skromnych i pracowitych, świątek-piątek obecnych na miejscu przez 24 godziny, zawsze czujnych, życzliwych i uśmiechniętych. Cóż mogą o tym wiedzieć jutrzejsi studenci? Pamięć o nich zachowają ich drzewa i nasze kopuły. Póki stoją.


Maciej Mikołajewski

Przejdź do spisu treści