Przejdź do treści

Słowo wstępne do numeru 6/2020

 

Kilkanaście lat temu, razem z Tomą Tomovem, próbowaliśmy rozgryźć tajemnicę jednej z niedawno odkrytych gwiazd nowych. To nieżyjący od roku, bułgarski astronom, przez dwie dekady pracujący w Toruniu, mój współpracownik i przyjaciel. Gwiazda nie poddawała się żadnym rozumnym interpretacjom. Być może więc istnieje jakiś niewidoczny towarzysz? Raczej trzeci, bo wszystkie nowe to ciasne układy podwójne. Poszukajmy go więc w ultrafiolecie. Bardzo szybko jeden z bułgarskich kolegów Tomy, chyba gdzieś w Meksyku wykonał dużym teleskopem serię zdjęć w filtrze „U”. Już następnej nocy publikowaliśmy z radością „odkrycie” drugiego wizualnie składnika! Zaszumiało, zawrzało! Znani obserwatorzy na całym świecie zaczęli podejrzewać, że po prostu oprócz zwykłego obrazu gwiazdy widzimy tzw. „przeciek podczerwony” tego samego obiektu, przesunięty przez refrakcję astronomiczną – zależne od długości fali ugięcie światła w atmosferze. Ten „przeciek” to niewytłumiona do zera przepuszczalność filtra w zakresie podczerwonym, nieistotna dopóki obserwowano „ślepymi” w tym zakresie fotopowielaczami, podczas gdy czułość detektorów CCD rośnie właśnie w stronę długofalową. W dodatku nasza gwiazda w przeciwieństwie do zwykłych nowych była bardzo czerwona, co uwydatniło „fałszywego” towarzysza. Pamiętam, jak wziąłem wtedy zwykłą obrotową mapkę nieba i ustawiłem niebo na lokalny moment obserwacji. Zimny pot spływający po plecach, to bardzo nieprzyjemne uczucie w życiu naukowca! Przesunięcie obrazów było dokładnie wertykalne! Wartość też okazała się dokładnie przewidziana w tablicach refrakcji. Chyba nie minęła doba, kiedy „odkrycie” musieliśmy odwoływać. Dalej nic nie rozumieliśmy w V 838 Monocerotis – bo to o tę słynną gwiazdę chodziło – o czym „nieopatrznie” zwierzyłem się na seminarium. Usłyszał ten, co zrozumiał, Romuald Tylenda. I tak powstała zdumiewająca koncepcja zderzających się gwiazd: czerwona nowa! Dziś takie zderzenia stały się niemal codziennością. Wtedy przyjęto to bardzo sceptycznie.

 

Chcąc uprawiać naukę, trzeba mieć odwagę poddać się weryfikacji całego środowiska. Po tamtej historii, pozostały „czerwone nowe” w astrofizyce, artykuł odkrywcy w Uranii (1/2012) oraz „Zderzenia gwiazd” (Astronarium odc. 20) w internecie i telewizji. Pozostała też marna kopia obserwacji V 838 Mon, wykonanej dziesięciometrowym teleskopem HET. Nigdy nie opublikowanej. Zaszumione widmo echa jest takie samo jak widmo gwiazdy kilka miesięcy wcześniej, podczas maksimum blasku. Po przygodzie z „przeciekiem” sparaliżowała nas obawa przed kolejną kompromitacją.

 

Publikacja o możliwości istnienia prymitywnego życia ukrytego w chmurach, kilkadziesiąt kilometrów nad powierzchnią Wenus, była aktem naukowej odwagi. Z odkrycia fosforowodoru w atmosferze Wenus prawdopodobnie nic nie pozostanie. Przykład radosnego usuwania szumu przy pomocy wielomianu 12. stopnia od dwóch miesięcy pokazuję studentom jako przestrogę na wszystkich kursach. To, co po tej pracy pozostanie, to dość definitywne przypisanie fosfinie cech biosygnatury, przynajmniej na planetach skalistych. I akurat w tych badaniach Polak pełnił chyba wiodąca rolę. Podobne przesłanie prezentujemy również w filmie „Życie na Wenus?” o tym odkryciu (Astronarium odc. 108). Jakież było moje zdziwienie, kiedy pod odcinkiem na YouTube zaczął pojawiać hejt. Co oni tam wiedzą na tym MIT, debile? Granty biorą na wygodne życie i konferencje prasowe! Głupki, oszuści, humbug, etc. Te personalne i z wulgaryzmami musiałem usuwać. Dopiero się jednak zdziwiłem, gdy jeden z komentatorów ujawnił prawdopodobne źródło tych wpisów, felieton Łukasza Lamży na kanale „Czytamy Nature” na YouTube. Świetny kanał! Znakomity popularyzator w swoim programie po prostu wyśmiał pracę. Ale nie za wielomian 12. stopnia, nie za obserwacje podczerwone, które nie potwierdziły obecności PH3, czy identyfikację pojedynczej linii, która zresztą może równie dobrze należeć do dwutlenku siarki. Łukasz wyśmiewa publikację głównie za autocytowanie i rozdmuchane przygotowania do ogłoszenia wyniku. Tymczasem autorzy podeszli do sprawy bardzo systemowo. Znaleźli linię, którą przypisali fosfinie. Jej biopochodny charakter był wcześniej wątpliwy, bo nikt tego nie sprawdzał. Poświęcili na to bodaj dwa lata. Konferencje prasowe i embargo na informacje przekazywane dziennikarzom to dziś normalna praktyka, nie tylko przy okazji fal grawitacyjnych, ale też spektakularnych wyników OGLE. Podobnie jak „gotowce” przygotowywane dla dziennikarzy na całym świecie. W dobie współczesnych mediów to jest wyścig z czasem. Mamy z tym do czynienia na portalu Uranii. Jak się jednak okazuje, dziennikarska krytyka nie zawsze dobrze nauce służy. Nauka obroni się sama. Łukasz radośnie zaleca dziennikarzom „czytajcie oryginalne prace!”, choć sam wyszydza imponderabilia, a nie rachunki i obserwacje. Nożyce odezwały się same. Na oryginalne prace, weryfikujące ten wynik, trzeba było kilka tygodni poczekać!

 

Maciej Mikołajewski

 

Toruń, 4 grudnia 2020 r.