Przejdź do treści

Kosmiczne wyzwania Eweliny Zambrzyckiej-Kościelnickiej
 

W ramach „Wywiadów portalu Uranii" dziś rozmowa z Eweliną Zambrzycką-Kościelnicką, która niedawno wydała książkę wspólnie z Arturem B. Chmielewskim pt. „Kosmiczne wyzwania. Jak budować statki kosmiczne, dogonić kometę i rozwiązywać galaktyczne problemy”.

 

Ewelina Zarzycka-Kościelnicka

 


Jesteś dziennikarką popularnonaukową związana m.in. z Focusem oraz z magazynami reporterskimi Wp.pl i Weekend.Gazeta.pl. Ponadto współautorką dwóch książek: „Człowiek istota kosmiczna” oraz „Kosmiczne wyzwania. Jak budować statki kosmiczne, dogonić kometę i rozwiązywać galaktyczne problemy”. A dodatkowo rzeczniczką Centrum Badań Kosmicznych PAN. Czy nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że jesteś zadurzona w kosmosie?  
 

Nie tyle w kosmosie, ile w nauce, w racjonalności. Uwielbiam, gdy wszystko „klika”, klocki wpadają we właściwe miejsca, tworząc przejrzystą strukturę obnażającą mechanizm natury. Z wypiekami na twarzy czytam o detektorach fal grawitacyjnych, bo mój umysł nie pojmuje, jak można zarejestrować coś, co wywołuje przesunięcie wielkości jądra atomu i że w dodatku są ludzie, którzy z tego przesunięcia potrafią wyczytać historię zderzenia się czarnych dziur. Z fascynacją przyglądam się bajecznemu rozwojowi robotyki i ogólnemu skokowi technologicznemu, jaki jest naszym udziałem. To samo tyczy się medycyny i możliwości drukowania organów z biotuszu oraz wielu innych dziedzin nauki. A badania i eksploracja kosmosu łączą wszystkie te tematy, są w absolutnej awangardzie nauki.
 

Jestem po lekturze twojej najnowszej książki pt. „Kosmiczne wyzwania. Jak budować statki kosmiczne, dogonić kometę i rozwiązywać galaktyczne problemy”. Jest to ciekawa lektura, którą czyta się niemal jak książę dla dzieci. Ale o ile Artur B. Chmielewski jest niemal na każdej stronie, to ciebie nie widać? Gdzie ukrywa się Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka?
 

W każdym jednym słowie. „Kosmiczne wyzwania” miały być książką dla dzieci, co wymagało przyjęcia narracji odpowiedniej dla młodych czytelników. Moje ego nie ucierpiało na tym, iż książka nie zaczyna się od słów: oto ja Ewelina opowiem wam historię Artura Chmielewskiego. To czytelnik jest ważny, nie ja. Dlatego uznałam, że forma gawędziarska, w której bohater zwraca się bezpośrednio do czytelnika, będzie w tym wypadku najbardziej trafna, najlżejsza i najbardziej naturalna. Można powiedzieć, że Artur dał mi swoją historię, a ja jemu swoje słowa.
 

Skąd się wziął pomysł na książkę?
 

Robiłam wywiad z Arturem i fajnie nam się rozmawiało. Pomyślałam, że to człowiek ze wszech miar godny książki, że jego historia jest fascynująca i należy ją spisać. Wydawnictwo Znak, które wówczas właśnie wydało książkę „Człowiek istota kosmiczna”, jaką napisaliśmy wraz z Grzegorzem Broną, zapytało, czy mam pomysł na coś jeszcze. Opowiedziałam o Arturze, co spotkało się z dużym zainteresowaniem. I to redaktorzy Znaku uznali, iż powinna to być książka dla dzieci, co – przyznaję – przeraziło mnie totalnie. Dziecko to najbardziej wymagający czytelnik – te słowa obijały mi się w głowie tygodniami. Dużo rozmawiałam z Arturem i w pewnej chwili jego historie zaczęły układać mi się w jedną całość, aż któregoś dnia po prostu zaczęłam pisać.
 

Ile czasu zajęło Ci napisanie książki?
 

To zależy jak na to spojrzeć. Gdybym dodała do siebie wszystkie chwile, które poświęciłam pisaniu, pewnie wyszedłby z tego standardowy tydzień pracy. Ale pisanie to tylko wierzchołek góry lodowej. Musiałam dużo przeczytać, znaleźć sporo informacji no i oczywiście rozmawiać z moim bohaterem. To wszystko trwało pewnie około pół roku, a konkretniej to pół roku weekendów poświęconych pracy a nie odpoczynkowi.
 

Książkę czyta się bardzo dobrze, lekko jak dobrą opowieść, czy rozmowę dwojga zaprzyjaźnionych osób, ale brakuje interlokutora, osoby, która zadaje pytania. Skąd pomysł na taki sposób zapisu tej rozmowy?
 

Stąd, że nie chciałam wprowadzać do książki kolejnej osoby. Przyglądałam się relacjom, jakie moja córka nawiązuje z bohaterami swoich książek i zafascynowało mnie, jak bliscy się jej stają tylko dzięki temu, że opowiadając o sobie zwracają się bezpośrednio do niej. I raptem przestają być tymi wielkimi artystami, ważnymi naukowcami czy sportowcami, tylko Einstein zmienia się w Alberta, a Skłodowska-Curie w Manię. Ta forma ściąga ludzi z pomników i sprawia, że można identyfikować się z ich historią. A tego właśnie chciałam: dać dzieciom bohatera, z którym mogą się identyfikować, którego ścieżką mogą podążać.
 

Jak rozumiem, z Arturem B. Chmielewskim przeprowadziłaś mnóstwo rozmów? Czy były na żywo, czy  korzystałaś z dobrodziejstw współczesnej technologii?
 

Lockdown pokazał wielu ludziom to, co garstka wiedziała od dawna – można pracować z każdego miejsca świata i z każdym, byleby mieć dostęp do dobrych łączy. Także praca nad książką odbywała się na łączach między Krakowem a Pasadeną w Kalifornii. Utrudnieniem są strefy czasowe. Różnica czasu między nami wynosi 9 godzin, dlatego zwykle „spotykaliśmy się”, kiedy Artur jadł wczesne śniadanie, za to ja zabierałam się za późny obiad.
 

Praktycznie całe twoje życie zawodowe związane jest z dziennikarstwem. Ale pisanie o kosmosie to raczej nowy rozdział w twojej karierze. Kiedy się rozpoczął?
 

Zainteresowanie kosmosem jest nierozerwalnie związane z moją ośmioletnią córką. Aby przyszła na świat zdrowa, musiałam spędzić niemal osiem miesięcy na sofie lub w łóżku. Miałam mnóstwo wolnego czasu i szukając nowych rozrywek, zaczęłam oglądać pierwsze poważniejsze programy o kosmosie i czytać książki o tej tematyce. I to był strzał w dziesiątkę. Zawsze kochałam science fiction, ale fiction to dla mnie za mało. Mark Twain powiedział niegdyś, że życie jest dziwniejsze od fikcji i jest to absolutna prawda, co widać po coraz bardziej zaawansowanych technologiach, które stają się dla nas codziennością. Jeszcze kilka lat temu, pisząc dla Weekend.Gazeta.pl cykl „Archeologia przyszłości”, nie przypuszczałam, że wiele urządzeń, technologii tam opisanych, tak szybko stanie się dla nas oczywistością. Dzisiaj mój domowy system SI nie tylko włącza mi wiadomości ze świata czy muzykę, ale wydaje komendy odkurzaczowi, ekspresowi do kawy, czy lodówce, przypomina bym podłączyła telefon do prądu, a gdy pytam, jak najszybciej dojechać do Warszawy, w kilka sekund przedstawia mi trzy alternatywne wersje dojazdu. A że zmieniałam tematykę, którą się zajmowałam na tę bardziej kosmiczną? Wiesz, uczono mnie, że dobry dziennikarz musi umieć napisać o wszystkim i dla każdego czytelnika. I to jest świetne, bo działa też w drugą stronę: jeśli coś mnie ciekawi, fascynuje, mogę o tym pisać.
 

Jesteś fanką filmów i literatury science fiction, co widać zwłaszcza w twojej pierwszej książce pt. „Człowiek istota kosmiczna”. Czy twoje zainteresowanie literaturą i filmami SF pomaga ci w pisaniu o kosmosie?
 

Pomaga wytłumaczyć pewne skomplikowane kwestie w bardziej obrazowy, bo odwołujący się do kultury popularnej, sposób. To również podkreślenie rangi wyobraźni, bez której nie dojdzie do żadnego przełomu naukowego. Bo czy ktokolwiek wiedziałby, czym jest teleportacja, gdyby nie twórca „Star Treka” Gene Roddenberry, który musiał wynaleźć sposób transportowania swoich bohaterów w różne miejsca bez konieczności pokazywania ich podróży, co – przy ówczesnej technice telewizyjnej – było szalenie kosztowne? I tak dzięki konieczności cięcia kosztów w serialu teraz każdy wie, czym jest teleportacja, a wiadomość o tym, że naukowcom z Uniwersytetu w Jokohamie udało się teleportować informacje kwantowe, znalazła się na czołówkach wszystkich gazet.
 

Znalazłem ciekawą recenzję twojej pierwszej książki na portalu We Need More Space. Pozwól, że ją przytoczę. „Na sam koniec recenzji pokuszę się o stwierdzenie, że „Człowiek – istota kosmiczna” to taki nasz rodzimy odpowiednik „Kosmosu”, bardzo popularnej książki nie mniej popularnego astronoma Carla Sagana. Oferuje ona szeroki przekrój wiedzy o eksploracji i ekspansji gatunku ludzkiego w kosmos. Książka, którą podsunąłbym każdemu do przeczytania i umieścił w każdej szkolnej bibliotece. Michał Michałowski”. Co sądzisz o takim spojrzeniu na wasze dzieło?
 

Otrzymanie takiej recenzji jest szczytem marzeń każdej piszącej osoby, każdego człowieka, który wkłada w swoją pracę serce i duszę! Tym bardziej, że wymyślenie tej książki i napisanie jej było jak rzucenie się z motyką na Słońce. Po pierwsze ja i Grzegorz Brona mamy absolutnie odmienne temperamenty. Ja jestem personifikacją chaosu, Grzegorz to siła spokoju; gdy ja się do czegoś szybko zapalam, on to rozkłada na czynniki pierwsze i poddaje wnikliwej analizie. Na pierwszy rzut oka – jesteśmy kompletnie niekompatybilni. Ale w trakcie pracy okazało się, że właśnie to połączenie daje najlepsze efekty, że w książce jest sporo całkiem poważnej nauki, ale możemy o niej mówić bez zbędnego zadęcia. Kolejną kwestią problematyczną była założona oś czasu. Przecież zaczęliśmy od XIX wieku, a skończyliśmy na absolutnie hipotetycznej chwili, gdy staniemy się gatunkiem międzygalaktycznym! Prawdę powiedziawszy to wciąż nie wiem, jak się nam to udało, ale jestem niezmiernie wdzięczna Grzegorzowi, że nie tylko zgodził się ze mną pracować i był bardzo zaangażowany w książkę, ale też pozwolił pokazać się nie tylko jako naukowiec czy biznesmen, ale człowiek, który wciąż z radością ogląda kolejne serie ulubionych klasyków SF.
 

Czy będzie część druga rozmów z Grzegorzem Broną?  
 

Tak świetny odbiór książki sprawił, że bardzo chcieliśmy napisać razem coś jeszcze. Właśnie kończymy ostatni rozdział książki zatytułowanej „Wszystkie wersje końca świata”, która opowiada o... wszystkich wersjach końca świata. No niemal wszystkich, bo pewnie coś pominęliśmy. Ale rozmawiamy i o eksplozji superwulkanów, i zderzeniu z ogromną asteroidą, śmierci Słońca, a co za tym idzie Ziemi, zderzeniu z inna galaktyką, buncie maszyn, przejęciu świata przez sztuczną inteligencję i wielu, wielu innych tematach. Sama struktura książki nie uległa zmianie, nadal jest to rozmowa dopełniona ciekawostkami.
 

A kiedy będzie można ją kupić?
 

Robimy co w naszej mocy, by pojawiła się na rynku przed końcem roku.
 

Czy swobodna rozmowa z druga osobą, zamiast prowadzenia z nią wywiadu jest twoim sposobem na pisanie ciekawych książek?
 

Swobodna rozmowa jest sposobem niemal na wszystko. Pozwala ludziom opuścić bariery ochronne, zbliżyć się do siebie, zrozumieć wzajemnie i współpracować. Rozmawiając przestajemy być anonimowi, wychodzimy poza ramy wyznaczone nam przez zawód, płeć, narodowość czy cokolwiek innego, czym lubimy szufladkować ludzi. Powinniśmy jak najwięcej ze sobą rozmawiać i to nie tylko po to, by pisać fajne artykuły czy inspirujące książki.
 

Czy masz w planach kolejne książki o kosmosie?
 

Tak, nad dwoma nawet już pracuję. Wraz z dr Natalią Zalewską, planetolożką związaną z Centrum Badań Kosmicznych, chcemy napisać książkę o Marsie, skierowaną do najmłodszych czytelników, dzieci z pierwszych klas podstawówki. Tytuł powinien pojawić się w księgarniach w przyszłym roku. Piszę też pierwszą w swoim życiu powieść naukowo-detektywistyczną, opowiadającą o poszukiwaniach życia na innych planetach. Tutaj też mam znakomitego eksperta, którym jest dr Janusz Pętkowski, astrobiolog związany z MIT. Została jeszcze kolejna część „Kosmicznych wyzwań”. Wraz z Arturem Chmielewskim otrzymujemy wiele próśb o kontynuację książki i właśnie rozważamy, czym nowym moglibyśmy zaskoczyć czytelników. W końcu „wystarczy pokombinować”.
 

Jestem pod sporym wrażeniem. Trzy książki pisane na raz. Kiedy znajdujesz na to czas?
 

Richard Feynman, człowiek, którego absolutnie ubóstwiam, powiedział kiedyś coś, co w wolnym tłumaczeniu brzmi: zakochaj się w jakiejś aktywności i po prostu się nią zajmij. Eksploruj świat, niemal wszystko na nim jest bardzo ciekawe, jeśli tylko pogrzebie się w temacie dostatecznie głęboko. Pracuj ciężko i nie zadawaj sobie pytań, kim chcesz być, myśl o tym, co chcesz robić. A ja wiele lat temu, w dniu w którym obroniłam pracę magisterską, odpowiedziałam sobie na to pytanie. Siedziałam sobie i myślałam, co dalej. Przez myśli przelatywały mi wszystkie rzeczy, jakie lubię, od sportowych samochodów po sonety Szekspira i tak sobie redukowałam te aktywności i zamiłowania, aż wreszcie została mi jedna: ja kocham pisać, a pisząc mogę spełniać wszystkie inne swoje pragnienia. Do dziś nic się nie zmieniło. Dlatego znajduję czas, czasami w weekendy, czasami w nocy, a czasami siedząc na urlopie w jakimś miłym zakątku świata. Bo dla mnie to frajda, nie praca.
 

Jak to się stało, że zostałaś rzecznikiem Centrum Badań Kosmicznych PAN?
 

Jak w przypadku wszystkich najlepszych rzeczy na świecie – był to zbieg okoliczności. W pewnej chwili miałam ochotę spróbować czegoś, poza pisaniem, ale pozostać w kręgu naukowo-kosmicznym. Rozmawiałam o tym z dr. Tomaszem Barcińskim, szefem Laboratorium Mechatroniki i Robotyki Kosmicznej CBK PAN. To była bardzo luźna, koleżeńska rozmowa. Ale Tomasz stwierdził, że w Instytucie potrzebny jest ktoś, kto zajmie się mediami. Za to ja pomyślałam, że możliwość reprezentowania takiej instytucji jak CBK PAN, to więcej niż spełnienie marzeń. I tak jedna potrzeba spotkała się z drugą potrzebą, wypełniając się wzajemnie. Nigdy nie przypuszczałam, że trafię do takiej instytucji, tym bardziej, że zaczynając karierę zawodową było mi znacznie bliżej do Instytutu Badań Literackich PAN niż tego, w którym tworzone są rozwiązania na najbardziej przełomowe i brawurowe misje Europejskiej Agencji Kosmicznej i NASA.
 

Dziękuję za ciekawą rozmowę. I już się zastanawiam, czym jeszcze zaskoczy nas Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka.   
 

Rozmowę przeprowadził: Paweł Z. Grochowalski

25.08.2021

 

Ewelina z córką