Przejdź do treści

Było to jakieś pół wieku temu. Miałem wtedy chyba 15 lat. Pamiętam jednak to wydarzenie doskonale — specjalna wyprawa do pobliskiego miasta wojewódzkiego w celu zakupu „Astronomii ogólnej” Eugeniusza Rybki. Przedtem tygodnie negocjacji z rodzicami, bo koszt był niebagatelny — 80 zł. A potem miesiące gruntownych studiów, głowienia się nad zawiłościami trygonometrii sferycznej, wówczas dla mnie bardzo trudnej. Ale za to jaka satysfakcja ze zdobytej „wiedzy tajemnej”!

 

Myślę, że większość Czytelników, którzy są w odpowiednio dojrzałym wieku, ma podobne wspomnienia. Dzieło prof. Rybki było zarazem Biblią i elementarzem dla wielu generacji polskich adeptów astronomii. Niestety młodsze pokolenia, nawet dzisiejsi 40-latkowie, tego szczęścia już nie miały. Ostatnie siódme wydanie „Astronomii ogólnej” E. Rybki było w 1983 r. Od tamtej pory na polskim rynku wydawniczym pojawiło się kilka wartościowych tytułów poświęconych podstawom astronomii. Jednak brak było książki, która byłaby kompendium obejmującym całość materiału, służącej jako podręcznik zarówno dla studentów pierwszych lat astronomii, jak i miłośników, chcących pogłębić swą wiedzę (również w wieku licealnym).

 

Wreszcie Wydawnictwo Naukowe PWN zdecydowało się wypełnić tę lukę, wydając tłumaczenie znanego w świecie podręcznika „Fundamental Astronomy”, dzieła zbiorowego grupy fińskich astronomów. Zgodnie z tytułem — w polskiej wersji jest to nie przypadkiem znów „Astronomia ogólna” — książka wprowadza w arkana wiedzy o niebie od astronomii klasycznej po kosmologię. Autorzy nie unikają konkretów. Nie boją się wzorów. Treści bardziej wyrafinowane matematycznie ujmują jednak w osobne ramki, które można pominąć przy pierwszym czytaniu.

 

Gdy więc zaproponowano mi przełożenie połowy tej opasłej książki, zgodziłem się bez chwili wahania. Nie liczyłem na wielki zarobek. I słusznie, bo jak się okazało, pracowałem za stawkę ok. 5 zł/godz. Poza pragnieniem służby Uranii (muzie, nie czasopismu) nęciła mnie chęć zmierzenia się z problemem polskiej terminologii. W tym względzie się nie zawiodłem. Było to wyzwanie jak wjazd rowerem na Rysy.

 

Astronomia rozwija się błyskawicznie. Odpowiednio chyżo pojawiają się nowe pojęcia, nazwy, hasła itp., w oryginale zawsze angielskie. Kto ma tworzyć ich polskie odpowiedniki? Zasadniczo ci, którzy używają ich na co dzień — głównie zawodowi astronomowie. Tyle że… nie bardzo mają po co. Pracując, myślą po angielsku. Personel polskich ośrodków astronomicznych jest międzynarodowy, więc nie tylko seminaria, ale i rozmowy przy herbacie toczą się często po angielsku. Mimo to, czasem ktoś wpada na niezły pomysł. Oto przykład. Poszukiwałem odpowiednika terminu „red clump”. Jeden z moich warszawskich kolegów przypomniał sobie, że kiedyś na jakimś seminarium prelegent nazwał to „czerwoną zgęstką”, przy czym sam się z tego śmiał. Uznałem to za całkiem zgrabne tłumaczenie i użyłem w książce.

 

Najczęstszą praktyką jest jednak proste polonizowanie angielskich wyrazów. Przykładem jest „dżet”, dość dobrze już zadomowiony w astronomicznej polszczyźnie, choć niektórzy wciąż wolą słowo „struga”. I ja do nich należałem, ale właśnie przy okazji tłumaczenia tej książki dałem się przekonać do „dżetu”. „Struga” to pojęcie szerokie, każdy laminarny przepływ płynu, natomiast „dżet” to właśnie to, co wystrzeliwuje z okolic czarnej dziury. Jednak nadal nie znoszę słowa „redszyft”, a tym bardziej „redszift”.

 

Niespodzianką było dla mnie odkrycie odrębności terminologicznych pomiędzy różnymi ośrodkami w Polsce. Np. astronomowie poznańscy, czynnie zajmujący się planetoidami, nie tolerują słowa „asteroida”, pospolitego gdzie indziej, za to lubią termin „planetka”, z którego reszta Polski się śmieje. Mają rację. „Asteroida” to dosłownie „coś jakby gwiazda”. Tymczasem mówimy o czymś, co jest „jakby planetą”, czyli planetoidą lub planetką właśnie.

 

Ten przypadek pokazuje, jak trzeba uważać, kalkując wyrażenia angielskie, które nie zawsze są trafne. Np. komety po angielsku mają „ogon” (tail), ale po polsku „warkocz”. Dawno temu przekonali mnie do tego moi starsi koledzy, opowiadając, jak to uzasadniał prof. Michał Kamieński, guru polskich komeciarzy: „Kometa ma warkocz, a nie ogon” — mawiał Profesor, gładząc się po swej łysinie — „ponieważ ma głowę, a nie…”

 

Praca nad nową „Astronomią ogólną” trwała ponad dwa lata. Tak długo, że w ostatniej fazie musiałem uaktualniać wprowadzone wcześniej uaktualnienia. Ale wreszcie jest. Oficjalna data premiery to 20 sierpnia, ale jest już dostępna w sklepie internetowym „Uranii”.

 

Na zakończenie, zamiast pointy — westchnienie. Ileż to razy, pracując nad tłumaczeniem, tęsknie wspominałem braci Śniadeckich. Dzięki Janowi liczymy dziś całki i różniczki zamiast „integrałów” i „dyferencjałów”. Pomysłowości Jędrzeja zawdzięczamy np. słowa „krzem” i „siarka”. To jak to było z tymi gęsiami pana Reja?

 

Marek Muciek
2 sierpnia 2020 r.