Przejdź do treści

Elipson von Wygasch

Ilustracja „Astronom” (Izery, Poland) autorstwa Matyldy Koneckiej.

 

Elipson von Wygasch (1835-1913?) – astronom, przyrodnik, wynalazca, prekursor skotobiologii


Elipson von Wygasch pochodził ze starej górnołużyckiej szlachty, której przodkowie pamiętali jeszcze drogę do kryjówki posągu Flinsa. Ojciec, freiherr Gustav von Wygasch, był posiadaczem dobrze prosperującego majątku ziemskiego w Schadewalde (gm. Leśna), na górnołużycko-śląskim pograniczu. Matka Elipsona była półkrwi Polką. Pochodziła z równie starego hrabiowskiego rodu, spod śląskiego Winzig (Wińsko).

 

Jego narodziny w 1835 r. zwiastowała „gwiazda z warkoczem” – kometa Halleya. Zaś jako malec, prawdopodobnie w 1838 lub 1839 r., Elipson ujrzał Aurorę borealis (zorzę polarną). Zjawisko wywarło na chłopcu ogromne wrażenie. Będąc już dorosłym człowiekiem wspominał: „(...) żadne teatry, żadne fajerwerki, żadne kuglarstwa i czasze szampana nie oszołomiły mnie tak, jak wówczas węże, kurtyny, malowidła i duchy pełzające po niebieskim dachu wszechświata”.

 

Podobne zjawisko, po raz drugi, obserwował w 1859 r. Ukierunkowało to ostatecznie jego zainteresowania i pracę naukową. Zajął się badaniem wpływu zjawisk astronomicznych na ziemskie życie, i odwrotnie – ludzkiej ingerencji w środowisko naturalne.

 

Nic zatem dziwnego, skoro niebieskie widowiska towarzyszyły mu od narodzin, że został astronomem.

 

Wygaschowie nie należeli do wysokiej szlachty. Matka jednak uważała, że dzieciom należy się jak najprzykładniejsze wykształcenie. Wychowywany wraz z siostrami przez francuskie guwernantki, prędko objawił dobrą pamięć i dociekliwość. Nauka obejmowała ówczesny kanon: poza językami i grą na fortepianie, Wygaschątka uczyły się algebry, geometrii i podstaw botaniki.

 

Ojciec – miłośnik nowoczesności – starał się u dzieci zaszczepić bakcyla wynalazczości. Matka zaś, poświęcała wiele uwagi ich dobremu wychowaniu oraz zamiłowaniu do literatury i sztuki. Dzięki niej Elipson poznał wielkie dzieła oświecenia. Nie tylko poezję, ale też pierwsze wydania Wielkiej Encyklopedii, traktaty filozoficzne (m. in. Woltera) oraz dzieła religijne.

 

Młodego Elipsona rozdzierały wątpliwości. Z jednej strony kochał wiedzę i naukę, z drugiej nie mógł się pogodzić z oświeceniowymi ideami. Wyznawał bowiem starą prawdę, przekazaną przez babkę, że nie wszystko złoto co się świeci. Chłopak, eksplorując ostępy Riesengebirge (ówczesne Karkonosze i Góry Izerskie), wielokrotnie się o tym przekonał. Znajdowany w lesie ołów, podrzucany przez złośliwe koboldy, brał za srebro. Przynosząc owe skarby do domu, wzbudzał tylko łagodny uśmiech ojca. Aby nie rozczarowywać wrażliwego chłopca, odkupował grudy szarego metalu za kilka grajcarów. Po przetopieniu służyły do mordowania kaczek lub jeleni.

 

Myśl oświecenia drażniła młodego von Wygascha swą nachalnością. A on miłował ciemność. W swoich późnych publikacjach wyznawał: „Czarny odmęt, w którym od dzieciństwa uwielbiałem się zatopić, był miękki, ciepły i dawał poczucie wielkości. Upstrzony kryształkami, zdradzał swą nieskończoność. Wciągał niczym wir roztopowej Izery i pozwalał na zatracanie się we wyobraźni.”

 

Wygasch powszechnie znany był z zaglądania do kieliszka, kufla bądź innych naczyń szklanych. To dziwne upodobanie bynajmniej nie świadczyło o alkoholizmie. Najprawdopodobniej Elipson von Wygasch w ten prosty sposób wyostrzał sobie wzrok, z którym przez całe życie miał kłopoty. Zachowały się świadectwa, że zdradzał objawy fotofobii. Wygasch opowiadał przyjaciołom, iż w dzieciństwie przeszedł jakąś „straszną chorobę, która niemal pozbawiła mnie okna na świat”. Niewykluczone, że mógł zatruć się pokrzykiem wilczą jagodą. Roślina zawiera atropinę, niekiedy trwale uszkadzającą narząd wzroku. Choroba objawia się widzeniem czarno-białym i światłowstrętem.

 

Dorosłego Wygascha posądzano o wampiryzm. Tymczasem baron spędzał noce w wybudowanej przez siebie glorietcie, na szczycie dworu, aby obserwować nocne niebo.

 

Elipson von Wygasch z poważną astronomią zetknął się jako młodzieniec. Ojciec zabrał do go majątku grafa von Scherr-Thoss w Meffersdorf (Pobiednej). Tamże dzieci właściciela zaprowadziły go do wieży Mon Plaisir (Moja Przyjemność). Pozostawił ją po sobie najwybitniejszy mieszkaniec okolicy – graf Traugott von Gersdorff. Elipson opuścił szlacheckie obserwatorium zafascynowany starymi instrumentami naukowymi. W niespełna dwa lata później, posłany do gimnazjum w Görlitz, poznał życiorys górnołużyckiego naukowca i rozpoczął wnikliwe studia jego dorobku naukowego.

 

Postanowił całkowicie poświęcić się nauce. Najbardziej pociągały go przedmioty ścisłe i przyrodnicze: fizyka i geometria, a także geografia i biologia. Po ukończeniu szkoły na Górnych Łużycach wyjechał do stolicy Śląska. W Breslau (dziś Wrocław) podjął studia astronomiczne. Poznawał Kosmos pod okiem Johanna Galle – wybitego dyrektora obserwatorium astronomicznego wrocławskiego uniwersytetu w latach 1851-1897, odkrywcy Neptuna.

 

Elipson zainteresował się także elektrycznością oraz optyką. Zdradzał zamiłowanie do futurologii. W ocalałych listach do przyjaciół widzimy podniecenie przestrzenią kosmiczną: „Kiedyś nastąpi taki dzień, że człek uzbrojony w potężne maszyny, pokona okowy grawitacji i wzniesie się w przestworza, skąd ujrzy cały nasz glob, niczym piłkę. (...) To będzie wielki krok w dziejach ludzkości.”

 

Najpewniej pod wpływem swych doznań związanych z fotofobią dostrzegał negatywny wpływ nadużywania przez ludzkość sztucznego światła: „Spalanie drewna, węgla i oleju skalnego oraz wosku, wprowadza do powietrza nie tylko sadzę i inne trucizny, ale daje nam złudzenie, iż dzień trwa dłużej. To prowadzi do pomieszania dnia z nocą i skutek przynosi dla oka, nerwów i snu – jak najgorszy.”

 

Jeszcze w Breslau studiował u Gustava Roberta Kirchhoffa, a w trakcie podróży naukowej do Jeny i Heidelbergu zetknął się inną sławą fizyki – Robertem Wilhelmem Bunsenem. Znał również doskonale prace Hermanna Ludwiga Ferdinanda von Helmholtza. Naukowcy ci zajmowali się problemami elektryczności i promieniowania, co wpłynęło zapewne na dalsze studia Górnołużyczanina.

 

W tamtym czasie spotkał pewnego francuskiego naukowca o imieniu Jean. To nie kto inny jak Jean Bernard Léon Foucault – późniejszy pomysłodawca słynnego wahadła. Nie przypadli sobie do gustu. Wygasch zepsuł nastrój Francuza opowieścią o von Gersdorfie – swym naukowym idolu. Bowiem ten wybitny szlachcic dokonał pomiaru prędkości światła niemal 50 lat przed Foucaultem.

 

Po powrocie w rodzinne strony, Elipson chciał podjąć pracę naukową na Uniwersytecie w Breslau. Świetnie zapowiadającą się karierę naukowca, doktor nauk astronomicznych i fizycznych przerwał po prośbach ojca. Wygasch musiał zająć się rodzinnym majątkiem, który przeżywał kryzys. Zmiany w gospodarce – coraz większa rola przemysłu – doprowadziły do zubożenia dotychczasowych producentów rolnych.

 

Młody von Wygasch na kilka lat zaniechał dociekań naukowych. Niewiele wiemy o tym okresie jego życia. Nie zachowały się żadne listy, ani notatki szlachcica, co pozwala przypuszczać, że całkowicie pochłonęła go poprawa bytu rodziny. Nie kwapił się jednak do założenia własnej. Choć, jak później zdawkowo wspominał, ulegał pokusom... Niewykluczone, że w tym okresie przeżył jakiś zawód miłosny, który skłonił go do kontemplowania przyrody górskiej.

 

Z ksiąg gospodarczych wynika, że wprowadził do ojcowskiego majątku wiele nowoczesnych urządzeń, m. in. maszynę parową, pierwsze urządzenia elektryczne napędzane turbinami wodnymi oraz usprawnił system zarządzania. Wydatnie także powiększył gospodarstwo przejmując także część dóbr po rodzinie matki, wraz tytułem hrabiowskim.

 

A jednak Wygascha ciągnęło do nauki. W wieku 27 lat wybrał się ponownie do stolicy Śląska. Tutejszy uniwersytet nie przywitał go zbyt przychylnie. Po kilku latach przerwy nie potrafił odnaleźć się w bibliotekach i wykładowych salach. Prędko powrócił na Górne Łużyce, by coraz częściej uciekać w góry. Ciepłą porą roku całymi tygodniami przebywał w Bad Flinsberg (dziś Świeradów-Zdrój) i Neustadt an der Tafetfichte (Nové Město pod Smrkem). Stamtąd wyprawiał się na wielodniowe górskie wędrówki.

 

W kilka kolejnych lat przemierzył właściwie całe dzisiejsze Góry Izerskie. Jego ulubionymi kwaterami były chaty w Klein-Iser (Jizerka) i Kobelhäuser (nieistniejący przysiółek na dzisiejszej Kobylej Łące). Był stałym bywalcem gospody w Gross-Iser (Wielka Izera). W niej właśnie, przy opróżnianiu kolejnej flaszy Iserbitter – miejscowego specjału rozweselającego, pewien stary góral zdradził mu tajemną metodę rozpogadzania. Izerska kapryśna pogoda nie sprzyjała bowiem obserwacjom nieba, a Elipson nieustannie opowiadał o gwiazdach.

 

Ów sposób na chmury polegał na osuszeniu stosownej ilości butelek Iserbitter przy jednoczesnym wypowiadaniu tajemniczych zaklęć. Niestety, receptura nalewki ziołowej przepadła wraz z całą izerską osadą. Nie ma więc dziś sensu mamrotać jakichkolwiek próśb do niebios.

 

Liczni turyści i astronomowie zjeżdżający dziś w Dolinę Izery, starają się ową metodę rozpogadzania wskrzesić. Jak dotąd z różnym skutkiem, lecz poszukiwania wciąż trwają.

 

Przemierzając góry, Elipson skupiał wielką uwagę na ich przyrodzie. Z tamtego okresu jego życia pozostało najwięcej jego przemyśleń dotyczących wpływu człowieka na naturę. Oddalone od cywilizacyjnego zgiełku, na nowo zaczęło go wciągać w swój bezkres izerskie niebo. Skonstruował kilka usprawniających obserwacje udogodnień, m. in. zbudował poręczny, przenośny teleskop.

 

Przez całe dorosłe życie Elipson von Wygasch liczył gwiazdy. Zliczał je po kolei, od jednej do drugiej krawędzi nieboskłonu. Kiedyś chwalił się góralom, że naliczył już 5 miliardów. Żmudne liczenie wszystkich gwiazd gęsto usianych na izerskim niebie skazane było na niepowodzenie, mimo to zabieg ten wciąż powtarzał. To jałowe zajęcie nie służyło nauce, było raczej ucieczką Wygascha od codzienności, ale tylko do czasu…

 

Podczas jednej z wielu izerskich eskapad, z powodzeniem rozpogadzał wieczór w gospodzie Schneidera, leżącej na skraju osady Karlsthal (dziś Stacja Turystyczna ORLE). Po opróżnieniu kolejnego kufla piwa, jak zwykle zajrzał przez denko na bezchmurne już niebo. Policzył gwiazdy, zanotował wynik. Już miał zabierać się za kolejny fragment nieba, kiedy wpadł na pomysł, iż wystarczy policzyć gwiazdy w kilku fragmentach i znać rozmiar kufla, żeby oszacować liczbę gwiazd na całym widzianym nieboskłonie! Elipson odkrył w ten sposób metodę obliczania gwiezdności.

 

Wkrótce u mistrza szklarskiego z huty szkła na Novej louce, zamówił specjalny kufel bez denka. Hutmistrz potraktował to jako dziwactwo zwariowanego hrabiego, lecz wykonał dwa piękne naczynia-instrumenty pomiarowe. Ze specjalnego szkła, barwionego na czarno.

 

Metoda pomiarowa wynaleziona przez Wygascha okazała się niezwykle skuteczna. Do dziś, w nieznacznie zmienionej formie, używając tub kartonowych, stosują ją astronomowie do obliczania gwiezdności nieboskłonu i na tej podstawie jego ciemności.

 

W miarę upływu lat, Wygascha coraz bardziej pochłaniały zamiłowania przyrodniczo-astronomiczne. Po śmierci rodziców sprzedał majątek, a za uzyskane środki założył własną fundację, która wykupiła niewielki pensjonat w Bad Flinsberg. Miejsce stało się bardziej składnicą różności i notatek niż domem, bowiem szlachcic-naukowiec większość czasu spędzał w górach.

 

Dociekał jaki wpływ na dziką przyrodę ma działalność człowieka. Wiele uwagi poświęcał zanieczyszczaniu wody i powietrza, które stawało się coraz bardziej zauważalne. Obserwował zwierzęta zmieniające niekiedy swe zwyczajowe zachowania. Odgadywał, że robią to po zetknięciu się ze sztucznym światłem używanym przez ludzi. Były to badania wyprzedzające współczesność o całą epokę.

 

Podczas licznych pobytów w Breslau hrabia Wygasch zauważył, iż z upływem lat coraz trudniej dostrzec tam gwiazdy. Popadając w zadumę po wyjściu ze Schweidnitzerkeller („Piwnica Świdnicka” – najstarsza gospoda w mieście) widział ich mniej niż za młodu. I nie miało to nic wspólnego z formą spędzania czasu w piwnicy. Niebo w stolicy Śląska zwyczajnie stawało się mniej gwiaździste niż w Górach Izerskich. Sprawa wydała się hrabiemu niezwykle ciekawa. Wygasch brał pod uwagę kilka przyczyn, w tym tak oczywiste jak zanieczyszczenie powietrza oraz zmienne warunki pogodowe podczas obserwacji.

 

Niebo widziane z miejsc oddalonych zaledwie o 150 km (Breslau – Gross-Iser) nie mogło się przecież istotnie różnić. Zanieczyszczenie powietrza w epoce industrialnej było co raz większe – z pewnością wpływało na obserwacje astronomiczne. Lecz nie raz liczył gwiazdy podczas wietrznych dni, kiedy wszelkie zasłony z nieba były przewiewane.

 

Hrabia być może porzuciłby dociekania. Ze ślepej uliczki wywiodło go jednak samo niebo. Przełomem okazało się pewne wydarzenie astronomiczne z 1884 roku. Otóż Wygasch obserwował wówczas stosunkowo częste, a jednak niezwykle ciekawe, zjawisko całkowitego zaćmienia Księżyca. Uzbrojony w instrumenty obserwacyjne, oczekując na zasłonięcie lunarnej tarczy przez cień Ziemi, zabijał czas swą pasją liczenia gwiazd. Kiedy nastąpiło już całkowite zaćmienie, oczom astronoma ukazało się znacznie więcej obiektów kosmicznych niż kiedy Księżyc „świecił” pełnią. Wygasch doznał, jak to potem sam określił, „olśnienia ciemności!” Zrozumiał mechanizm „pojawiania się” i „ukrywania” gwiazd. Było zależne do otoczenia obserwatora: „Ach to tak! Te wszystkie gazowe i naftowe płomyki, te wszystkie latarnie i lampy, którymi mieszczuchy uwielbiają wytyczać sobie nocne ścieżki, te wszystkie kopciuchy plebejskich izb, przesłaniają naturalną jasność nieba. Jasność srebrzyście czystą – gwiezdnego światła z kosmosu. (…) Jaśnie oświeceni w Londynie albo Paryżu przecież nie mogą widzieć nawet ułamka tego, co ja widzę. Oni wszak świecą elektrycznością!”

 

W dalszych badaniach Wygasch starał się precyzyjnie wymierzyć zależność pomiędzy ilością światła emitowanego, a „niedostrzegalnością” gwiazd. Ponieważ jednak był całkowicie osamotniony w swych dociekaniach (żalił się w pamiętnikach, że nawet z niego szydzono) oraz brakowało mu dobrej bazy do badań – niewiele wskórał. Nie porzucił jednak zagadnienia i do końca życia liczył gwiazdy przez kufle bez dna.

 

„Kiedyś piękno nocy jak górski kryształ przejrzystej, zniszczy łuna bijąca z ludzkiej piromani. Oświetlą każdą ulicę, każdy dom, każde podwórko. Bo dzień jest dla współczesnego człowieka triumfem dobra. Ostatecznym zwycięstwem nad złem ciemności. Głupcy. Będą widzieć Wszechświat jak przez okno oświetlonego pokoju. I co zobaczą? Tylko swe karykatury!” Z tej gorzkiej wizji przebija niebywała przenikliwość hrabiego.

 

Planował założenie pracowni na Abendburgu (Wieczorny Zamek) – skale w środku Gór Izerskich, którą miejscowe wierzenia wskazywały jako wejście do podziemi pełnych skarbów.

 

Ostatecznie zrezygnował z planu, obawiając się posądzenia o chciwość. A przecież nie o klejnoty mu chodziło. „Nie wierzę w tę bajkę. Owszem, są tam skarby, ale nie przez Rübezahla (Duch Gór) skryte, a przez geologiczne procesy, które w naszych górach spłodziły kwarc, szafiry, ametysty i złoto” – zapisał Wygasch w swym notatniku z 1883 r. Miejsce to było po prostu doskonałym punktem obserwacyjnym, o czym wiedzieli już Bieżuńczanie uciekający w górskie ostępy przed kolonizatorami z Marchii Wschodniej.

 

Poważniejsze obserwacje prowadził w niedużym obserwatorium astronomicznym w Belkawe (Białków) na północnym Śląsku. Było to prywatne, dobrze wyposażone jak na tamte czasy, obserwatorium astronoma amatora Leo Johanna Erdmanna Wutschichowsky'ego. Obaj panowie poznali się podczas wizyty von Wygascha w rodzinnych stronach matki. Dla urodzonego niemal 20 lat po Wygaschu rosyjskiego lekarza z niemieckimi korzeniami, Górnołużyczanin był mentorem i astronomicznym autorytetem. E. von Wygasch doradzał Wutschichowsky'iemu w doborze instrumentów obserwacyjnych podczas budowy obserwatorium i wprowadzał go w świat naukowej astronomii. Razem prowadzili też dysputy o wpływie elektryczności i sztucznego światła na środowisko naturalne.

 

Obserwatorium, w którym Wygasch chętnie prowadził obserwacje istnieje do dziś jako stacja obserwacyjna Instytutu Astronomicznego Uniwersytetu Wrocławskiego w Białkowie.

 

W ostatnim okresie swej aktywności naukowej, Wygasch podjął pracę nad skonstruowaniem lampy emitującej „czarne światło”. Marzył, by tego rodzaju źródło energii nie zakłócało naturalnej ciemności, a jednocześnie pozwalało ludziom widzieć. Znając odkrycia Williama Herschela, rozpoczął eksperymenty z podczerwienią. Odnawiając dawne kontakty uniwersyteckie, konsultował swoje przemyślenia ze znanymi fizykami.

 

Do swego przyjaciela Leo von Wutschichowsky'ego pisał: „Wyobraź sobie Drogi Leo, że widzisz wszystkie szczegóły, wszystkie detale, lecz gdy patrzysz [na lampę – A.L.] z boku, nie wydaje [ona] żadnego widocznego strumienia. (...) Któż z nas nie marzył by widzieć przez ściany? Mimo chmur? Przewiercać wzrokiem dym i rozmaite przeszkody?”

 

Niestety nie znalazł zrozumienia u kolegów, i powoli zapadał się w ciemną materię izolacji. Dopiero po niemal stu latach naukowcy skierowali swą uwagę na zagadnienia podjęte przez Wygascha i wykorzystali promieniowanie podczerwone do budowy urządzeń termowizyjnych, noktowizorów i komunikacji elektronicznej.

 

Ponieważ wieloletnie doświadczenia oraz niedochodowa praca naukowa pochłaniały znaczne fundusze, Elipson von Wygasch musiał sprzedać podgórski pensjonat i przeniósł się do jednej z górskich chat w Klein-Iser (wówczas nazywającej się Wilhelmshöhe).

 

Jesień życia, niezrozumiany i wyalienowany, spędził samotnie. Pisał do jednej ze swych sióstr: „Tutejszy czas uległ odkształceniu. Jego upływ zdaje się podlegać zupełnie innym prawom grawitacyjnym. Ludzie poruszają się bez pośpiechu, bez cywilizacyjnej nerwowości; rytm nadaje wiatr, deszcz i słońce. (...) Miejscowi nie zachodzą do mnie zbyt często. Przynoszą sprawunki i znikają jak duchy.”

 

Oddając się obserwacjom astronomicznym, kontemplacji i badaniu izerskiej przyrody, wszystkie swoje dociekania i wnioski skrupulatnie notował. W swej modrzewiowej chacie miał zgromadzone kilkadziesiąt tomów zapisków. Większość tej spuścizny nie dotrwała do naszych czasów. Pewnej dosyć pochmurnej zimowej nocy, dorobek Elipsona von Wygascha spłonął. Jako nędzarza i dziwaka przygarnęła go najstarsza z sióstr – Eliza. U niej doczekał końca swoich dni. Umarł w całkowitym zapomnieniu. Nie znamy nawet dokładnej daty jego śmierci. Być może nastąpiło to w 1913 r., bowiem we wrześniu Wutschichowsky pisał do żony przebywającej na Śląsku w Belkawe, że niestety nie może przybyć na pogrzeb mistrza, ponieważ zatrzymują go ważne sprawy w Petersburgu. Wiele wskazuje na to, iż Leo Wutschichowsky miał na myśli właśnie Elipsona von Wygascha.

 

Postać hrabiego Elipsona von Wygascha być może do dziś pozostałaby całkowicie skryta przez izerski mrok, gdyby nie przypadek. Geniusz Górnołużyczanina odkryli astronomowie z Uniwersytetu Wrocławskiego. Na początku drugiej dekady XXI wieku, niemal 100 lat po śmierci astronoma, podczas wyjątkowo smolistej nocy rozchmurzali niebo w zakolu Izery. Nagły powiew wiatru, przepędzającego z nieba zasłonę uniemożliwiającą obserwacje, przyniósł cudownie ocalały niewielki fragment jednego z notesów naukowca. Po nitce do kłębka... Okazało się, że w archiwum ich macierzystej uczelni, na listach studentów sprzed półtora wieku, widnieje nazwisko Wygascha. Od tego momentu postać naukowca-wizjonera jest przybliżana szerszym kręgom. Nie tylko astro-amatorom, ale także wszystkim miłośnikom nauki, Górnych Łużyc i Gór Izerskich.

 

Życiorys hrabiego Elipsona von Wygasch złożył, skrupulatnie zmyślił i ogłosił światu jako ciemnotę Arusch von Linden

 

K O N I E C

 

Więcej informacji dotyczących zjawiska zanieczyszczenia światłem oraz wpływu hrabiego Elipsona von Wygascha na rozwój badań w tej dziedzinie znajduje się w niżej podanych odnośnikach:

 

  • Artykuł pt. „Zanieczyszczenie światłem i ciemność” autorstwa dr S. Kołomańskiego (link),
  • Artykuł pt. „Dawno temu pod łużyckim niebem. Jakob Bartsch i tranzyt Merkurego”, A. Lipin i S. Kołomański, Urania-Postępy Astronomii 93 (1/2022), str. 46-49,
  • Informacje o zakończonym projekcie „Wygasz” realizowanym w województwie dolnośląskim w ramach przedsięwzięcia „Ścieżki Kopernika” (link),
  • Informacje o Izerskim Parku Ciemnego Nieba (link)