Przejdź do treści

Misja Kopernik

łucznik

Zdjęcie: Paul Alnet@Unsplash
  

Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Kopernika. Z tej okazji, w numerze 1/2023 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki pt. Fantasia Copernicana na teksty z dziedziny science-fiction w języku polskim, pisane prozą, inspirowane życiem Mikołaja Kopernika. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Misja Kopernik” autorstwa Piotra Grzegorza Orłowskiego:

 


 

Piotr Grzegorz Orłowski

 

MISJA KOPERNIK

 

Gdzieś około roku 1510 czasu ziemskiego. 

Siedziba główna Międzygalaktycznej Rady Czasu i Rzeczywistości Alternatywnych.

Sala posiedzeń nadzwyczajnych.   

 

– Jest nie najlepiej – bąknął pod nosem sekretarz Verr Knobloth na pytanie przewodniczącego Rady o postępy prac na alternatywnej ścieżce Ziemia/44/II/83. Z niejasnych przyczyn pytania nie było w agendzie spotkania, ale i tak wszyscy obecni na posiedzeniu wiedzieli, że wcześniej czy później ktoś je zada. Musiał je zadać, choć było niewygodne i paliło niczym trzymany w palcach, rozgrzany do białości meteoryt.   

 

– Jak bardzo nie najlepiej? – wały skórne nad oczami lorda Rengara uniosły się niebezpiecznie wysoko, co, jak powszechnie było wiadome, nie wróżyło niczego dobrego. Wypustki na głowie sekretarza posiniały ze zdenerwowania.  

 

– D…dosyć… – wykrztusił z widocznym strachem urzędnik–  Ale panujemy nad sytuacją – dodał szybko. – W chwili obecnej….  

 

– W chwili obecnej wszystko, co pan zrobi, sekretarzu, może okazać się niewystarczające – wycedził Rengar taksując Verra gadzim wzrokiem. Splótł  trójpalczaste dłonie i bardzo mocno je zacisnął. – I to bardzo, ale to bardzo mnie martwi. Doprawdy, nie muszę chyba panu tłumaczyć, jak dalece niekorzystne konsekwencje dla Wszechświata będzie miał fakt, że nie podjął pan żadnych działań w tej sprawie w przeznaczonym do tego czasie? Mniemam również, że jako sekretarz tej organizacji doskonale zdaje pan sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie za sobą zaniedbanie choćby najdrobniejszego szczegółu na którejkolwiek ze ścieżek czasu?  

 

Knobloth przytaknął skruszony. Przewodniczący Rady starał się mówić spokojnie, ale Verr wiedział że to pozory. Znał Rengara wystarczająco długo i oczywistym był fakt, że ten wewnątrz aż się gotuje.  

 

– Proszę o wybaczenie, czcigodny lordzie. – wyszeptał Verr. – Akurat zajmowałem się pewnymi wydarzeniami z jednej z ziemskich wojen.  

 

– Co z tego? – parsknął Przewodniczący.  

 

– Próbowaliśmy całym zespołem jakoś zaradzić pewnym ważnym wydarzeniom. Jednak inne, alternatywne ścieżki czasu na to nie zezwoliły. Okazało się bowiem, że gdyby, eee…do nich doszło, to na jednej z planet Galaktyki Zachodniej z dużym prawdopodobieństwem wybuchła by rewolta, skutkująca dezintegracją całego regionu. Straty okazałyby się niepowetowane, dlatego też zdecydowałem ...liśmy się wybrać mniejsze zło. Zamierzałem wrócić do sprawy Kopernika tak szybko, jak to tylko możliwe.      

 

– Nie interesują mnie jakieś mało istotne potyczki na tej malutkiej planecie, sekretarzu. – Rengar przechylił głowę na bok, co Knoblothowi natychmiast skojarzyło się z żabą wpatrującą się w muchę. – Nalegam jednak na natychmiastową zmianę ścieżki numer Z/44/II/83. Proszę tylko spojrzeć, co w tej chwili dzieje się na Ziemi. Ta planeta w zasadzie jest martwa. A nie tak miało to wyglądać. Według wytycznych, które przekazałem na ostatnim posiedzeniu, Ziemia powinna pójść ścieżką rozwoju numer Z/43/IV/82. A poszła którą? No właśnie. Jeżeli nie załatwimy tego teraz, a mamy na to naprawdę niewiele czasu, to Z/44 przetnie się z K/18/VII co, jak pana zapewniam, będzie miało o wiele poważniejsze następstwa niż jakaś tam dezintegracja prowincjonalnej galaktyki, która i tak wcześniej czy później zostałaby wchłonięta. Żeby zaś zmienić ten panujący na Ziemi, beznadziejny stan, człowiek nazywany Kopernikiem musi żyć, a według ścieżki… tej, no… 

 

– Z/44/II/83 czcigodny lordzie – podpowiedział z lisem uśmiechem Voldoer, Drugi Sekretarz i największy wazeliniarz w promieniu dziesięciu galaktyk. 

 

– Właśnie tak. Dziękuję. Nie mam już głowy do tych numerów. Swoją drogą gdyby nie ci Rzymianie i ich cyfry, to ten nasz biurokratyczny bałaganik byłby chyba jeszcze większy. He, he. Hmmm… Ale do meritum. Według tej ścieżki Kopernik zginie w całkowicie bezsensowny, ba, głupi wręcz sposób, nie dokonawszy owych wiekopomnych odkryć, do których został przeznaczony. Mam rację? 

 

– W rzeczy samej, czcigodny. A przypomnę tylko, że na to zdecydowanie nie możemy sobie pozwolić. Kopernik to jeden z najniezwyklejszych ludzi, jacy kiedykolwiek chodzili po Ziemi, i jak widzieliśmy na symulacji, jego śmierć poważnie zaburzyłaby kolejne wydarzenia. Człowiek ten w swoim myśleniu znacznie wyprzedzał własne czasy, chociaż nie zawsze znajdował w tym zrozumienie u współczesnych. Był nie tylko astronomem, co w sumie z naszej perspektywy jest najważniejsze, ale także przejawiał inne, liczne talenty, jak chociażby zdolności przywódcze. Ponadto leczył ludzi i jako tak zwany filozof oraz duchowny objaśniał zawiłości sfery duchowej… 

 

– ...Która, jak wszyscy wiemy, nie istnieje – wszedł mu w słowo Przewodniczący. – A przynajmniej nie jest dostępna dla ziemskiej, ubogiej percepcji i ich banalnej trójwymiarowej rzeczywistości. Nieważne zresztą. Lecz widzę, iż osoba tego Kopernika bardzo pana zajmuje, Voldoer? 

 

– Nie zaprzeczę – skłonił się zapytany. – Muszę przyznać, że umysł Ziemian fascynował mnie od zawsze i nigdy nie potrafiłem wytłumaczyć sobie faktu, że wykorzystują tak niewielką część z ogromu jego możliwości. Oczywiście jak zawsze zdarzały i będą zdarzać się wyjątki, lecz tak nietuzinkowych jednostek, jak Kopernik nie mieli i nie będą mieć w swojej historii wielu.  

 

– To prawda – westchnął Przewodniczący. – Z danych Departamentu VII wynika niezbicie, że odkrycia tego człowieka zmienią sposób myślenia Ziemian o fundamentalnych prawach Wszechświata i ukierunkują je na zupełnie nowe tory. Niedopatrzenie pana Knoblotha skutkuje zatem degradacją planety, z którą wiązaliśmy jednak dość duże nadzieje, mam rację? Trzeba zatem działać, i to szybko, zanim czarna dziura z konstelacji Białego Smoka nie zderzy się z tą… jak jej tam?  

 

– M2P38C.  

 

– O to, to – sapnął Przewodniczący. – Co zatem proponujecie, panowie? I pani, rzecz jasna – zapytał zebranych Rengar, skłoniwszy się w kierunku hrabiny Vallsy, jedynej w Radzie przedstawicielki jednopłciowej rasy Amak.   

 

Pierwszy sekretarz chciał jakoś zatrzeć fatalne pierwsze wrażenie i powiedzieć coś, co zrehabilituje go w oczach członków Rady, jednak rażony ciężkim spojrzeniem Rengara umilkł.  

 

– Tuszę, że w sposób wystarczający usiłował się pan wykazać, Knobloth. Z dość mizernym skutkiem, zatem słucham pana, Drugi Sekretarzu.  

 

Poproszony o zabranie głosu Voldoer, gdyby tylko pozwoliły na to jego warunki cielesne, prawdopodobnie pokraśniał by z zadowolenia. Niestety szara i ziemista powłoka istot jego rasy to wykluczała. 

 

– Proponuję najprostsze, a zarazem jedynie słuszne rozwiązanie w celu naprawienia tej… szkody: wysłanie kogoś od nas na nieprawidłową ścieżkę. Kogoś zaufanego rzecz jasna, kto w delikatny i niezakłócający czasoprzestrzeni sposób zapobiegnie śmierci Kopernika i skieruje ścieżkę Z/44/II/83 na właściwe tory... Wiemy z całą pewnością, że w tej rzeczywistości Mikołaj Kopernik poniesie śmierć z ręki pijanego, nieumiejącego obchodzić się z bronią niedorajdy. Posiadamy dość szczegółowe dane na jego temat.  

 

– Doskonale. Czy mamy zatem kandydata do tego zaszczytnego zadania?– zapytał Rengar. – I czy Rada jest za, rzecz jasna?  

 

Odpowiedzią twierdzącą było trzykrotne klepnięcie w blat stołu kończyn wszystkich dwunastu członków zgromadzenia.    

 

– Owszem. – ciągnął tymczasem Voldoer – To niejaki Kortos, potomek Ziemian. Na pierwszy rzut oka jest, poza rzecz jasna niewielkimi różnicami anatomicznymi, praktycznie nie do odróżnienia. Jeżeli chodzi o kwestie techniczne teleportacji, to czekamy jedynie na odpowiednią koniunkcję planet, która to wydarzy się niebawem. Wszystko jest przygotowane, zatem wysłanie naszego agenta jest już tylko kwestią czasu, Ekscelencjo.  

 

– Wybornie, drogi Voldoerze. Wybornie. Życzę zatem powodzenia i informuj mnie, proszę, na bieżąco.  

 

Voldoer skłonił się. Przewodniczący tymczasem zaczął się już dematerializować.  

 

– Acha, jeszcze jedno. – jego głos zabrzmiał, jakby wydobywał się z bardzo głębokiej studni. – Po wszystkim zgłoś się do mnie. Tak utalentowany urzędnik nie może być całe eony drugim sekretarzem.  

 

Mówiąc to zniknął.  

 

Allenstein (Olsztyn), zamkowe mury, Wieczór 25 stycznia 1521 roku czasu ziemskiego.   

 

– Ależ ziąb niemożebny – wzdrygnął się Henryk Snellenberg, otulając szczelniej opończą – Azaliż nie łacniej w cieple rozprawiać o ważkich kwestyjach, Mikołaju, niźli marznąć? 

 

Towarzyszący kanonikowi Kopernik milczał. Głowę zaprzątniętą miał nadchodzącym  i zdaje się, że pomimo wielu starań jednak nieuniknionym atakiem krzyżackim. Mróz w takiej chwili wydawał się najmniejszym z jego zmartwień.   

 

– Baczcie tedy, Mikołaju – ciągnął niezrażony brakiem odpowiedzi Snellenberg – iż mimo listów twoich Jego Królewski Majestat niespieszny do udzielenia pomocy miastu które, zaprawdę powiadam, jakoby po macoszemu traktuje. Brakuje dział, ołowiu, a i coraz mniej jest żywności. Soli już prawie nie uświadczysz. I obrońców zda się niewielu. Jazda pana rotmistrza Słupeckiego dzielna, że strach, lecz do walki w polu szkolona, nie do obrony murów. Tedy wychodzi na to, że my sami, mając w posiadaniu jeno garstkę ludzi, odpór krzyżackiej hordzie dać musim. Jakże to znajdujesz? Czy nie lepiej poddać miasto, ocalając tym samym wiele dusz? 

 

– Nigdy – odparł twardo Kopernik – Z bożą pomocą Henryku, to i sam, jeśli potrzeba będzie, do walki stanę. Ufam jeno, że do tej prawdziwej, zajadłej nie dojdzie. Mury nasze na prawie siedem sążni wysokie, tedy i drabiny odpowiednie Krzyżacy mieć muszą.  Załoga z Dobrego Miasta Wilhelma von Schaumburga, która wedle zwiadowców naszych stawić się u bram miasta nazajutrz powinna, nie sprosta, jak mniemam temu wyzwaniu. Ludność okoliczna Rycerzom Zakonnym nieprzychylna, to i pomocy nijakiej od niej Krzyżacy nie uświadczą… Każ tymczasem straże na murach podwoić i pełną gotowość bojową do odwołania nakazać. Jutro…Jutro przyszłość Olsztyna w naszych oraz opatrzności jeno rękach się ostanie…  

 

Allenstein (Olsztyn), 26 stycznia o świcie.   

 

Załoga krzyżacka nie powalała liczebnością, najwyraźniej licząc na łatwe zwycięstwo. Niemniej wciąż stanowiła zagrożenie, z którym należało się liczyć. Zebrani na murach olsztynianie ze stoickim spokojem przyglądali się nieudolnym próbom ataków, z których większość udawało się stłumić w zarodku. Lecące w dół płonące maźnice poparte ołowiem skutecznie wyhamowały i tak nie największy entuzjazm agresorów.  

 

Skryty za blankami Kopernik miał powody do zadowolenia. Z wyraźną satysfakcją obserwował coraz to słabsze ataki, chwaląc się w duchu za dalece idącą przezorność. W tej sytuacji był już najzupełniej spokojny o losy miasta.  

 

Tymczasem na dole jeden z knechtów, niejaki Kurt Kullman wywołał w swoich szeregach spore zamieszanie. Desperat ów, którego z powodu nadużywania alkoholu zostawiła żona, aby mieć z czego pić, kilka miesięcy wcześniej zaciągnął się w krzyżackie szeregi. Chcąc się jakoś wykazać i zwrócić  uwagę przełożonych postanowił chociaż raz w życiu zrobić coś, co pozwoliłoby mu zyskać sławę i pieniądze. W tym celu złamał bojowy szyk, bez pozwolenia odszedł na bok i chwycił leżącą na ziemi napiętą kuszę, którą najwidoczniej upuścił jeden z jego rażonych polskim pociskiem kamratów. Widząc na murach wydającego rozkazy Kopernika uznał, że najlepszym sposobem na przechylenie szali zwycięstwa na swoją stronę będzie zabicie przywódcy. Przyłożył broń do ramienia, wycelował i już miał ściągnął spust, kiedy poczuł tępe uderzenie w ramię. To jeden z dowódców, wściekły na tak jawną samowolę podwładnego postanowił w dosadny sposób przypomnieć mu jego miejsce w szeregu. Niespodziewający się niczego Kullman aż podskoczył, wciskając przy tym z całej siły dźwignię spustu. Tymczasem w zupełnie innym miejscu i czasie obserwujące to wydarzenie istoty zamarły w oczekiwaniu, wodząc w zwolnionym tempie za prymitywnym drewnianym bełtem, który wypchnięty siłą rozprężającej się cięciwy sunie po łożu kuszy, po czym, nabierając prędkości, uderza w kamienny mur baszty, od którego odbija się i nieregularną, pozbawioną sensu trajektorią zmierza prosto w napiętą i czerwoną z wysiłku szyję niezdającego sobie sprawy z zagrożenia Kopernika.  

 

Dokładnie w tej samej chwili jeden z towarzyszy Mikołaja, cichy i spokojny Kortos, znany tu od niedawna pod zupełnie innym nazwiskiem, staje na moment obok genialnego astronoma i niedbałym, przez nikogo niezauważonym ruchem unosi lekko w górę trzymaną w lewej ręce tarczę. Rykoszetujący bełt z cichym stuknięciem odbija się od niej i spada w fosę. Kortos uśmiecha się. Zbiega szybko po kamiennych schodach i pędzi w kierunku stajni. Ma dosłownie kilka ziemskich minut na znalezienie ukrytego w sianie teleportera. Na jego rozbłysk, podobnie jak na śmiercionośny pocisk, który miał zmienić bieg historii, w bitewnym zgiełku nikt nie zwróci uwagi.    

 

Daleko, w odległej galaktyce, w nie dającym się określić czasie.  

 

– Udało się – odetchnął z ulgą Voldoer. 

 

– Nie spodziewałem się innego wyniku, mój drogi – uśmiechnął się Rengar. –Chociaż pamiętajmy, że nawet niewielka anomalia potrafi na długo albo nawet na zawsze zmienić losy Wszechświata, zaś jeden niepozorny ruch zdecydować o przyszłości całej rasy. Pracuję w tym interesie, odkąd Ziemi nie było jeszcze nawet w planach, i wciąż nie mogę się temu nadziwić… 

 

Frombork 

 

Siedzący na szczycie swojego pavimentum Mikołaj Kopernik nagle wstał i rozprostowawszy zastałe po wielogodzinnej obserwacji rozgwieżdżonego nieba kończyny ziewnął przeciągle. – A więc jednak miałem rację – mruknął zadowolony, zapisując ostatnie obliczenia, zanim zmęczenie wymaże je z pamięci. Jeszcze tylko czuły rzut oka na nieocenionych towarzyszy wielu samotnie spędzonych nocy,  kwadrant i sferę armilarną, i pora na końcowe wnioski do dzieła, które, zapoczątkowane prawie trzy dekady wcześniej, trwale zmieni oblicze świata. Zanurzane raz po raz w ozdobnym kałamarzu pióro z cichym szuraniem sunęło po pergaminie, kreśląc skomplikowane wzory i ryciny. – Jeszcze tylko tytuł i skończone. – powiedział, po raz nie wiadomo który wpatrując się w bezkresną czerń – Niech więc to będzie: De revolutionibus orbium coelestium… 

 

 

KONIEC

 

 

Tematyka opowiadania jest w zasadzie luźną interpretacją wydarzeń z czasów obrony Olsztyna przed Krzyżakami pod przywództwem Mikołaja Kopernika z subtelnym nawiązaniem do jego pracy jako astronoma.

 


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Kopernika 2023

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Kopernika 2023? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.