Skąd fosfina?!
Na ilustracji: Małpy patrzące na Ziemię z kosmosu. Źródło: PxHere
Rok 2021 został ogłoszony Rokiem Lema. Z tej okazji, w numerze 3/2021 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki na teksty w języku polskim pisane prozą, inspirowane polskimi badaniami naukowymi.
Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Skąd Fosfina?!”, które zostało nadesłane na konkurs przez Luizę Wilczyńską:
Luiza Wilczyńska
SKĄD FOSFINA?!
– Ech, trochę za dużo tego – skarżył się król Elektrotron, który (jak nazwa wskazuje) był jednocześnie i królem i tronem. – Rozmnożyło mi się to królestwo ponad miarę. Tu galaktyka, tam galaktyka. Czy nie wystarczyłaby jedna? Po co mi taka na przykład Wielka Mgławica Andromedy? Ani ona pożyteczna, ani znana, a tylko w kompleksy wpędza. Kompleksy niewiedzy.
– Oj, Panie, nie przesadzajmy. Może i ciężko tym zarządzać. Prawda. Ale spójrz, jak rozlegli już jesteśmy! Jak się rozszerzamy! Następuje ciągły wzrost i wzrost! Twój tron też się ciągle powiększa. Czy to nie sukces? Któż może się nam równać?! – rzekł Calculemus, Wielki Rachmistrz Piasku i główny doradca władcy.
– Niby tak, drogi przyjacielu. Tyle że ja mam uparte wrażenie, że to, czym my zarządzamy, to wielka pustka, wielkie nic ciągłej powtarzalności. Planeta za planetą. Gwiazda za gwiazdą. To samo za tym samym...
Król ewidentnie nie był w dobrym humorze. Owszem, monarchą był wielkim, można by rzec „bezgranicznym”, ale znudzonym przy tym. Żadnych wrogów nie miał, żadnych przeciwników. Nikt nawet nie mógł się przeciwko niemu zbuntować. Bo niby kto? Meteoryt? A może asteroida? To bez sensu.
– Panie, nie przejmuj się. Jesteś wielki. I dosłownie, i w przenośni. Może pogramy w rzucanie planetoidami? Albo nie, inaczej! Złapmy czarną dziurę i rzućmy w nią nasze myśli. Co ty na to? To zawsze działa. Posłuchaj mnie – pocieszał wierny doradca. Pocieszał, jak umiał.
– Drogi Calculemusie, drogi przyjacielu, jak mam cię słuchać, skoro wiesz, że jesteś tylko wytworem mej wyobraźni? Poza mną nie istniejesz. Ale poza tobą nie mam też nikogo. Chyba tylko martwy Wszechświat. Ech...
– To dość smutna konstatacja – stwierdził Rachmistrz – Nikt nie chciałby być nieżywą bezduszą. A ja w sumie nią jestem.
– Nie martw się. Mamy przecież cały kosmos – Elektrotron uśmiechnął się blado. – Kosmos pełen tego samego. Pełen martwoty – dodał po chwili namysłu.
– Ewoluującej martwoty – błyskotliwie dorzucił przyjaciel.
– Słusznie. Słusznie zauważyłeś. Dziękuję, Calculemusie. Obawiam się jednak, że jedynie my, a właściwie jedynie ja, jestem świadomy w tym bezmiarze nieświadomości. I nie podoba mi się to wcale a wcale.
– Królu, a może gdybyśmy, a właściwie gdybyś ty skolonizował swą myślą jakieś miejsce, no nie wiem, jakieś coś, to byłoby ciebie więcej. A raczej ciebie-nieciebie. Bo zrzekając się władzy nad swą częścią, nie byłbyś już tym, czym jesteś.
– Trochę to niejasne – odrzekł władca, świecąc żarówkami oczu. Świecąc nadzieją – Mam się zrzec części świadomości i przekazać ją komuś, gdzieś, nadając jej przy tym wolność i autonomię? Czy tak?
– Tak, tak. Jak najbardziej. Ja co prawda nie jestem taki – cichosmutnie zauważył doradca – Ja jestem w pełni zależny od ciebie. Przestaniesz mnie myśleć i już mnie nie ma. A tu trzeba czegoś więcej. Kogoś więcej.
– Dobra! Podoba mi się ten pomysł. Bierzmy się do pracy.
Calculemus liczył i mierzył. Elektrotron myślał i myślał. Bo z tej myśli, skabelkowanej i uśrubkowionej, stworzony miał być ktoś nowy, ktoś inny, ktoś żyw. Najpierw konstruktorzy wybrali planetę, na której będą tworzyć. Była ona kulą, co oczywiście nie jest niczym oryginalnym. Wyjątkowym było raczej to, gdzie powstała owa kula. A mianowicie umościła się ona w pobliżu wielkiej, pochłaniającej wszystko, hipermasywnej czerni. Była więc blanetą – planetą przy ogromnej, kosmicznej dziurze. To na wypadek, gdyby twór się nie udał. Wtedy od razu można by go wyrzucić do śmietnika. I po sprawie.
Po wybraniu miejsca przyjaciele przystąpili do dzieła. Najpierw zbili żelazną skrzynię; dostatecznie dużą, by pomieścić myśl i dostatecznie małą, by mieszkać na planecie. Następnie skonstruowali precyzyjny narząd odbiorczy (mózg) i wcisnęli go do skrzyni. Nie było łatwo, bo narząd ten sporym był, ale w końcu się udało. Ośrodek ten na razie świecił jedynie pustką i brakiem, lecz wkrótce miał zostać wypełnionym.
– A teraz, najważniejsze! – zawołał rozradowany król, który dawno się tak nie cieszył – Calculemusie, naszykuj rurki i przewody. Podłączam się do skrzyni i oddaje jej część siebie.
– Już, już panie – wołał sługa, który uwijał się jak w ukropie.
Elektrotron i żelazna skrzynia na moment stali się jedno, złączeni setką sieci przesyłu. Władca był tak podekscytowany, że aż podskakiwał (razem z tronem, oczywiście). W końcu nie będzie sam! W końcu stanie się życie! Jak to dobrze...
– Przyjacielu, pamiętaj, przekaż tej nowej istocie jak najwięcej wolności. Jak najwięcej samodzielności. Jak najwięcej potencjału. Chcę, by twór ten był kompletnie niezależnym ode mnie.
– Dobrze, panie, dobrze. Ale czy to nie nazbyt ryzykowne?
– Ależ skąd – stwierdził rozemocjonowany król wielogalaktyczny.
Przesył trwał, aż narząd odbiorczy stał się pełen. Pełen myśli i pełen woli. Świetnie! Czy aby jednak na pewno? Wkrótce okazało się, że gadająco-myśląca skrzynka bardzo butną jest i podobnie bezczelną. Sprzeciwiała się Elektrotronowi we wszystkim, w czym mogła. I tak na przykład, gdy konstruktor pytał:
– Ile jest jeden plus jeden?
Odpowiadała:
– Tyle, co twój mózg plus mózg tego Calcolamusa, czyli zero! – wykrzykiwała przekorna.
– Jestem Calculemus, nie Calcolamus – spokojnie poprawiał Rachmistrz, który dopiero uczył się, czym jest złośliwość.
– W takim razie, może powiesz nam, droga skrzynio...
– Nie powiem, bo nie mam ochoty.
W ten oto sposób świadoma skrzynka zbuntowała się do reszty i postanowiła opuścić nazbyt płaską (według niej) planetę, by następnie zawędrować hen w czarną dal. Niestety, była tak zarozumiała, że nie zauważyła nawet, jak czarna dziura zdążyła ją pochłonąć już u początków tej podróży.
– No nie, przyjacielu. To było żenujące – zauważył król – Do sprawy trzeba się wziąć poważniej, szczególnie że ilekroć tworzę nowy umysł, tracę część własnego. Żadna informacja nie jest przecież nieograniczona. Żadna. Moja też nie.
– Nawet śrubka ze skrzyneczki nie została – zamyślił się Calculemus. – Jakże prototypy często bywają nietrafione.
Elektrotron, nauczony nieprzyjemnym doświadczeniem (bogatszy w nowe dane, uboższy w stare) postanowił wysłać doradcę w najdalszą podróż kosmiczną. Aż do układów dalekich, nieznanych i niezbadanych dotąd przez żadną myśl. Aby zadanie łatwiej wykonać, nadał on swemu doracy przywilej pewnej autonomii. Może takiej nie za dużej, ale jednak.
I tak Wielki Rachmistrz Piasku, po setkach lat i obliczeń, wrócił do swego władcy.
– O, już jesteś – zdziwił się Elektrotron – Nie wiedziałem, że wrócisz tak szybko.
– Powędrowałem trochę, trochę pobłądziłem i znalazłem. Jest taka planeta skalista, oddalona dokładnie o 108 milionów kilometrów od najbliższej gwiazdy. Myślę, że tam możemy spróbować.
– Spróbować stworzyć życie? – ucieszył się król.
– Spróbować stworzyć świadomość. Ale to będzie już inne życie i inna świadomość. Nie z tworzyw sztucznych. Musi być mniej doskonała, ale przez to i mniej bezczelna.
– Panie – dodał po chwili doradca – a czy w nagrodę za pracę, mógłbym otrzymać jeszcze odrobinkę samodzielności? Tak tyci, tyci...
– A co mi tam. Miej ją sobie. Tę odrobinkę.
Władca elektryczny był tak podekscytowany stwarzaniem, że nawet nie zauważył, jak Calculemus wybija się na niepodległość i staje się coraz bardziej niezależnym od swego źródła. Monarchę to nie interesowało. Teraz skupiał się tylko na nowej planecie i tym, co na niej powstaje.
A planeta ta była młoda. Miała zaledwie kilkaset milionów lat. Na powierzchni jej była woda, a klimat nie był kapryśny, lecz pełen umiaru.
Tym razem świadomość, zaczerpnięta ze świadomości króla, miała być ubrana w struktury białkowe. Skrzynką procesów myślowych miał być mózg, to oczywiste, ale jaki mózg! Nie elektronowy, a neuronowy! To dopiero szalony pomysł.
– Panie, istoty te nie będą zbyt trwałe. Ale w gruncie rzeczy to dobrze. Dzięki śmiertelności będą też bardziej posłuszne. Co im utrudni samozagładę – rzekł doradca, wspominając los prototypu.
– Znakomicie! Choć nie może też tak być, by były bezwolne. Determinizm to nuda, a ja chce się dobrze bawić!
Zazgrzytało, zagrzmiało, zadudniło i... Udało się! Zaczął się przesył. Elektrotron dzielił się swą wielce skomplikowaną i zdawałoby się, nieskończoną informacją z nowymi bytami. A dokładniej, z ich pustymi czaszkami, które tylko czekały na uruchomienie. Niestety! Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Calculemus pomylił się! Opustoszała sieć odbiorcza króla rozpadła się, wyczyszczona do zera. Za to czaszki wypełniono aż po brzegi. Ale jakim kosztem?!
Elektrotron nie mógł być zdetronizowany, czy jakkolwiek inaczej zrzucony z tronu. To byłoby zasadniczo niemożliwe. I w sumie nielogiczne. W końcu sam był swym własnym tronem. Przypadkiem jednak dokonał on samozniszczenia, a może ktoś inny w nim mu dopomógł? Król nie był już w tanie dokonać żadnej oceny, zredukowany do poziomu martwoty. Zanim to jednak się stało, zdążył, resztką swych sił, wydać ostatnie, jakże mściwe polecenie:
– Świadomość ma być zniszczona!
Złowroga komenda ruszyła w świat. Najwidoczniej świętej niepamięci skrzynka, obdarzona złośliwą inteligencją, zaraziła swym złem króla (na zasadzie sprzężenia zwrotnego) i oto był tego tragiczny efekt. Kto by się spodziewał?
Władca zgasł. Planeta zaczęła płonąć. Powierzchnia jej stała się niewyobrażalnie gorąca i ekstremalnie sucha. Jeszcze tylko chwila, a nowopowstałe organizmy zginą. I to świadome tego.
– Trzeba działać! – rzekł Calculemus, który wraz ze słabnięciem władcy rósł w siłę. A teraz, po jego śmierci, stał się całkowicie wolny. Może i nadal był istotą bezduszną, ale przynajmniej żywą i samodzielną.
Wiedział, że nie zmieni ostatniej woli króla (bo czasu przecież nie cofnie), ale może starać się ją obejść. Najpierw więc postanowił przenieść życie o poziom wyżej, w chmury, by móc je zachować w kropelkach wody. Wody, która okazała się niezbędna dla białkowych organizmów. Wybieg ten zdawał się dość sprytny, ale nie na tyle, by oszukać wolę Elektrotrona, która w międzyczasie urosła do rangi Złej Woli – ogromnej siły niszczącej świadomość, która niczym międzygwiezdne tsunami krążyła to tu, to tam, by atakować. Jedynym, odpornym na nią, był sam Calculemus, którym powstał, nim ona powstała.
Wola szybko zauważyła, że wśród bezbrzeżnej niemyślącej martwoty trwa nadal życie – życie w chmurach. Zakwasiła więc skupiska pary wodnej i uczyniła je bardziej suchymi niż najbardziej suche pustynie. Przestrzeń ta stała się dla organizmów białkowych śmiertelnie niebezpieczna.
Wielki Rachmistrz Piasku nie był jednak głupi. W końcu, bądź co bądź, był Rachmistrzem Nieskończoności. On już wiedział, co robić. Włożył życie w kapsułę swego ciała, przeniósł je na planetę obok, a następnie zmienił tak, by Zła Wola nie od razu je odnalazła.
Wpierw wziął na warsztat pojedyncze umysły, a następnie zdekonstruował je i przemodelował. Uproszczoną i zredukowaną myśl umieścił w stworzeniach bardzo prymitywnych, tak, by przypominała ona raczej zalążki świadomości niż samą świadomość. Następnie poddał je ogólnemu prawu, prawu Wszechświata, prawu ewolucji, z którego miała powstać w pełni świadoma sieć odbiorcza zwana popularnie mózgiem.
– Żadnej rewolucji – mawiał Calculemus – tylko ewolucja. Tę trudniej dostrzec. Tę łatwiej przegapić.
Rachmistrz wiedział, że Zła Wola kiedyś dopadnie Myślących. I że stanie się to wówczas, gdy osiągną oni najwyższy stopień rozwoju. Wtedy będą już zbyt widoczni. Dlatego postanowił on stworzyć ostatnią zasłonę dymną, która, choć na kilka milionów lat, zdoła ukryć świadomość.
Nad opuszczoną kulą, wśród jej kłębiących się chmur, rozpylił gaz fosforowy. Miało to zmylić Złą Wolę, która, zaprogramowana na zniszczenie, wiedziała, że na planetach skalistych fosfinę produkują wyłącznie organizmy żywe. A to życie, które tam mieszkało, było kiedyś samoświadome przecież. Zła Wola często więc wracała w to miejsce, poszukując organizmów, by zrobić im brzydkie delete, nie mogła ich jednak znaleźć. Niesfrustrowana, szukała dalej, uparta i konsekwentna.
Co jakiś czas wywracała więc płyty tektoniczne planety lub zmuszała ją do wulkanicznych wymiotów. Mimo tego życia na niej nie znalazła. Ruszała więc w wielką kosmiczną ciemność, by tam szukać przedmiotu swej dążności, bo wciąż wiedziała, że on nadal istnieje. A póki istnieje, misja jej nie skończyła się jeszcze.
Może Calculemus nie okazał się największym przyjacielem króla, ale bez wątpienia okazał się największym przyjacielem ludzi. Niezwykłą przyjemność sprawiało mu przyglądanie się człowiekowi i jego ewolucji. Człowiek ten swego wybawcy nawet nie spostrzegł. Cóż, nie ma się co dziwić. Trudno zauważyć coś, co jest tak ogromne, że aż wszechogarniające. Rachmistrzowi w żaden sposób to nie przeszkadzało ani nie uwłaczało. Zwyczajnie cieszył się, że wśród martwej materii trwa coś, co żyje. I to żyje pełnią swego rozumu. Największą jednak uciechę sprawiało mu obserwowanie, jak te malutkie robaczki eksplorują Kosmos.
– Skąd fosfina na Wenus?! – pytał jeden drugiego.
A Calculemus, słysząc to, śmiał się tylko.
Inspiracją do napisania pracy konkursowej był artykuł Janusza Pętkowskiego pt. Fosfina na Wenus? opublikowany w czasopiśmie Urania - Postępy Astronomii nr 6/2020.
Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Lema 2021
Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Lema 2021? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!
Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.