Przejdź do treści

Do ostatniego ziarnka soczewicy...

Astronauta spotyka rycerzy

The Lost Traveler”. Autor: Alex Shuper@Unsplash
  

Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Kopernika. Z tej okazji, w numerze 1/2023 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki pt. Fantasia Copernicana na teksty z dziedziny science-fiction w języku polskim, pisane prozą, inspirowane życiem Mikołaja Kopernika. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Do ostatniego ziarnka soczewicy...” autorstwa Grażyny Kuleszy-Szypulskiej:

 


 

 Grażyna Kulesza-Szypulska

 

DO OSTATNIEGO ZIARNKA SOCZEWICY... 

 

Mikołaj Kopernik – prawnik, urzędnik, dyplomata, lekarz, niższy duchowny katolicki, astronom, filozof et sic porro, et cetera, jak powiedzą po wiekach, siedział w wieży zamku w Olsztynie i myślał. Nie tylko o obrotach sfer niebieskich. Jego umysł zaprzątały obroty wojsk krzyżackich, które to wojska raz były tu, raz tam. Był co prawda styczeń roku pańskiego 1521 i Kopernik wiedział, że już niedługo odbędzie się hołd pruski i po zakonie krzyżackim zostanie jeno kamień na kamieniu i zamek w Malborku, ale póki co wróg zagrażał zamkowi w Olsztynie.  

 

Zamku należało bronić. Do krwi ostatniej. Do ostatniego ziarenka soczewicy. Do ostatniego podpłomyka. Mikołaj kazał wybudować kilka machin miotających, sprowadzić hakownice, wyprodukować na masową skalę łuki i strzały (o czym historia zapomniała). Zawodowe wojsko w ilości około stu rycerzy, pod wodzą Pawła Dołuskiego posiadało miecze, gdyby doszło do walki oko w oko, pierś w pierś...  

 

– Przydałyby się jeszcze maźnice... – wyrwał astronoma z zamyślenia Paweł. 

– Nie mamy mazi ani żadnego innego towotu. Zresztą moja koncepcja nie przewiduje podejścia wojsk krzyżackich pod same mury.... Merkury ostanie się lub wyskoczy z orbity... 

– To mamy jakąś koncepcję walki? – zdziwił się dowódca wojsk profesjonalnych.  

 

I kto to ten Merkury? Na zamku nie ma nikogo o tym imieniu... – chciał zapytać, ale odpuścił. Jego szef, jako prawdziwy człowiek epoki Odrodzenia, swoje dziwactwa posiadał.  

 

– Nie wiem, czy ty masz, ale ja mam.  

 

Zdziwił się wojskowy. Do tej pory każda koncepcja walki w zamku polegała na obronie murów zamkowych wszelkimi dostępnymi sposobami.  

 

– Przypomnij, jaki jest stan naszego uzbrojenia... 

– Cztery katapulty... dlaczego cztery? I to każda o innych wymiarach... 

 

Kopernik westchnął: 

 

– Zobaczysz, zobaczysz, z moich wyliczeń wynika, że muszą być cztery. Jak świata cztery strony. Dalej, co jeszcze mamy... 

– Tych zamówionych siedemnastu hakownic jeszcze nie dowieźli, mamy sto osiemdziesiąt dziewięć łuków…

– Miało być dwieście!  

– Jedenaście okazało się wybrakowanych. Nie wytrzymały okresu gwarancji. Bardzo dużo strzał z żelaznymi grotami...  

– Skąd mieliśmy żelazo?   

– Nasi zajumali krzyżakom z Dobrego Miasta... 

– I bardzo dobrze – Kopernik pochwalił działalność rycerzy – Nie będzie Niemiec wytapiał żelaza na naszej ziemi.  

– Póki co to ich ziemia...– zauważył Paweł.  

– W dwudziestym wieku będzie polska. Trzeba patrzeć perspektywicznie. I co tam jeszcze mamy do obrony?  

– Moi ludzie mają standardowe wyposażenie rycerskie. Pełną zbroję rycerską ze stali napierśniki, napleczniki, naręczaki, nałokcice, nabiodrówki....  

 

Kopernik gestem dłoni, machając przed sobą, przerwał wyliczanie: 

 

– A na cholerę im to w walce na murach? 

– Oni są przygotowani do walki konno lub pieszo na ubitej ziemi.  

– To przygotuj ich do przesuwania katapult i noszenia kamieni. Niech zdejmują wszystko i przetopią to na kolejne groty do strzał. Nachojniki mogą zostawić.  

– No, nachojników nie mają...  

– I to błąd. Trzeba dbać o interes, żeby naród się powiększał...  

– Były próby zakładania nachojników, ale się nie powiodły.  

 

Mikołaj zdziwił się. 

 

– A dlaczego? 

– Końskie grzbiety się obcierały.  

 

No tak, racja, że też ja na to sam nie wpadłem – przemknęło uczonemu przez myśl. Głośno natomiast zapytał. 

 

– A wasze konie to gdzie są? 

– W stajni na podzamczu.  

– Na łąkę trzeba je wysłać, niech trawki trochę zjedzą.  

 

Wódz zbrojnych westchnął. Ech, ci ludzie Odrodzenia... w Średniowieczu to było normalne życie... 

 

– Szefie, teraz jest zima, trawki ni ma. 

– No tak, dopiero w XXI wieku w styczniu śniegu nie będzie... Zastanawiam się, czy nie wybudować trebusza...  

– Chyba czasu nie mamy. A poza tym to oni będą walić w mury, nie my... - powiedział Dołuski i wrócił do swoich.  

 

Zlecił produkcję kolejnych grotów. Oby się tylko nie okazało, że grotów jest więcej niż drewnianych strzał, bo drzew w zasobach zamku było już niewiele. Co na wycięcie kolejnych powiedzą ekolodzy? Racja, nic, ich jeszcze nie ma... 

 

Mistrz Mikołaj zszedł natomiast do swojej komnaty, zwanej pracownią, a w późniejszych wiekach gabinetem. Usiał przy kamiennym stole i spojrzał na zwoje papieru starannie rozłożone na blacie. Wy się obracacie, oni też będą się obracać, wszystko się obraca, wszystko jest w ruchu i ktoś tym wszystkim porusza...  I to się w kółko porusza. Ciągle to samo... dzień, noc, dzień, noc… – myślał wpatrzony w notatki, które sporządzał od lat. Nadszedł czas próby. Nie będzie Krzyżak pluł nam na mury. 

 

Pracował więc Miki (takie sobie zdrobnienie od  Mikołaja, znalezione w słowniku wyrazów bliskoznacznych)  jeszcze przez kilka dni. Rysował, wyliczał, mierzył. Jego przyrządy astronomiczne, kwadrant, którym mierzył kątową wysokość Słońca i Księżyca nad horyzontem, triquetrum, czyli trójkąt paralaktyczny i astrolabium, którym też coś tam mierzył, na niewiele mu się przydały. Pokombinował więc coś z soczewkami (nie mylić z soczewicą) i zbudował coś, co potem nazwano lunetą. Są co prawda tacy, co zaprojektowanie lunety przypisują Keplerowi, ale my Polacy swoje wiemy. I już.  

 

Wchodził więc Mikołajek (takie zdrobnienie znalezione... w porzo, spoko, już było...) na wieżę i patrzył w dal. To samo czynił dowódca wojsk rycerskich. Lunety nie miał, ale natura wyposażyła go w świetny wzrok. Chodzili więc tak wkoło i patrzyli.  

 

I oto pewnego ranka, kiedy mróz wisiał nad całą Warmią i można go było łapać w dłonie, wszak dawne to czasy były, Paweł dojrzał z wieży ruch daleko, daleko, daleko od zamku. Wytężył sokoli wzrok. Szli. Jechali. Nie, nie lecieli, bo jeszcze niczego do latania, oprócz skrzydeł Ikara, nie wymyślono. A skrzydła te jak wiadomo, w praktyce się nie sprawdziły i zaniechano ich produkcji.  

 

– Szefie, szefie! Pobudka! – wrzasnął dowódca nad głową Kopernika śpiącego w łóżku z baldachimem – Krzyżacy nadciągają! 

 

Mikołaj otworzył oczy. Przeciągnął się.  

 

– Rozumiem. Zaraz idę na wieżę. Zaparz mi kawy. Aha, jeszcze nie znamy kawy... Zawsze jesteśmy do tyłu. Niedługo w Imperium Osmańskim będą pić kawę. My musimy jeszcze poczekać. Podgrzej mi kobylego mleka. 

 

Dołuski jęknął. 

 

– Też nie mamy. Żadna kobyła się nie oźrebiła. 

– Co za czasy... Dobra, daj źródlanej wody. Z pustym żołądkiem nie pójdę na mury.  

 

I tak Mikołaj popił, zagryzł podpłomykiem z prosa, narzucił na siebie kabat, wziął lunetę (tę polską, nie tę od Keplera) i poszedł na mury.  

 

– O, tam są... – pokazał mu Paweł kierunek. 

 

W sumie to trzeba faceta i jego oczy podziwiać. Wokół zamku rozciągał się biały śnieg. Jedyne co była na nim widoczne, to czarne drzewa, oczywiście bez liści. Krzyżacy mieli na sobie białe płaszcze, ich konie białe narzuty, a czarne krzyże idealnie komponowały się z czarnymi drzewami. Wszystko się zlewało w jeden obraz. A jednak dzielny szef wojsk polskich ujrzał, rozróżnił i zameldował.    

 

– Na południowym wschodzie... – rzekł Mikołajek.  

– No, poruszają się. Po krzyżach widzę.  

– „Las birnamski idzie ku nam....” – zacytował Kopernik dzieło Szekspira, które jeszcze nie powstało.  

 

Na co oczywiście Paweł westchnął i słowa olał, bo dziwni byli ci ludzie z Odrodzenia.   

 

Mikołaj zarzucił odprawę wojsk w swoim gabinecie. Oprócz jego samego i Pawełka stawił się Powała z Gietrzwałdu jako szef pospolitego ruszenia w postaci łuczników, o których to historia zupełnie zapomniała.   

 

Wódz rozłożył na kamiennym blacie plan obrony.  

 

– Słuchajcie panowie, jest tak... – rozpoczął omawianie strategii – Zgodnie z moją intuicją i zasadami oblężenia, Krzyżacy otoczą nas ze wszystkich stron. Czyli zatoczą wokół nas koło. I to nie jedno. Nie zaryzykują od razu podejścia pod same mury wszystkimi siłami. Idiotami nie są i najpierw będą chcieli zorientować się, jakimi siłami dysponujemy. Ustawią swoje wojska, tak jak ustawione są planety w sferach niebieskich, na orbitach. I będą macać, i będą podchodzić, i będą sprawdzać...  A tymczasem my ich zajdziemy od tyłu. 

 

Powała spojrzał na Pawła, jakby coś ich od tyłu łączyło.  

 

– Popatrzcie na ten rysunek. To Słońce, czyli zamek, wokół niego krąży sześć planet, czyli są to ustawienia wojsk wroga. Atakować zaczniemy od dziewiątej. 

– Jak to od dziewiątej, skoro jest sześć... - zauważył Dołuski. 

– Bo trzy, Pluton, Neptun i Uran, są jeszcze nieodkryte, ale nie mamy pewności, że wrogowie ich nie odkryli. Musimy zatem brać się do roboty i ustalić dokładnie, w których miejscach skupili się Krzyżacy, by tam zaatakować z katapult. Zatem na mury, bracia kochani!  

 

I tak rozpoczęła się najciekawsza obrona zamku w historii Warmii, Mazur i całej Europy. Najciekawsza, bo oparta o obroty sfer niebieskich, które to zostały opracowane i opublikowane wiele lat później. Owe obroty zostały potem wyklęte i umieszczone w indeksie ksiąg zakazanych, z którego usunięto je dopiero w XIX wieku. 

 

Ale wracajmy do Olsztyna, do roku 1521...  

 

Najpierw, przy pomocy Pawła, Powały i lunety, ustalono dokładnie miejsca stacjonowania wojsk obcych. Najdalej wysunięta placówką był zaprzęg konny na orbicie Plutona. W jego kierunku ustawiono katapultę z najdłuższym ramieniem o najdalszej sile rażenie. Wtoczono kamień i sru! Poleciał!  

 

– Trafiliśmy? - zapytał Stach. 

– Cholera wie... – mruknął Powała – Nie widać. 

– Nie przejmujcie się. Pluton to i tak będzie taka planeta bez znaczenia. Odkryją ją w 1930, ale w 2006 straci status planety... Nasz strzał też był bardziej na postrach niż dla uczynienia szkód – poinformował spokojnie Kopernik.  

– To po co strzelaliśmy? – zdziwił się Paweł.  

 

Uśmiech zagościł na twarzy astronoma.  

 

– Taktyka, taktyka wojenna. Nieprzyjaciel pomyśli sobie, że mamy rozregulowane celowniki i walimy, gdzie popadnie. I niczego nieświadomy będzie posuwał się do przodu, czyli wskakiwał na kolejne orbity. Zacznie nas lekceważyć... a wtedy my go załatwimy. A kiedy już będzie blisko murów, nie cofnie się, bo będzie myślał, że do tyłu celujemy. Zatem zmieniajcie kąt uderzenia katapulty i uderzamy w Neptuna. Północy zachód. Tam chyba jest tylna straż.

 

Udało się. Kamień wylądował wprost na niczego nie świadomych ludziach spod znaku białego płaszcza, mających osłaniać odwrót. To samo spotkało kilka wozów z orbity Urana. Saturn bronił się mocno. Wiadomo, miał pierścienie. Krzyżacy co prawda chcieli się cofnąć, ale sprawdziły się słowa astronoma. Wystraszyli się, że właśnie na tyłach będzie kanonada.  

 

Kiedy pokonano Saturna, przyszła kolej na Jowisza i Marsa. Pozostałe katapulty zaprzęgnięto do walki. Kamienie sypały się z murów obficie. Wróg zaczął się denerwować. Nie, jeszcze się nie cofał. Parł naprzód. Wszak szpiedzy donieśli, że zamku broni garstka rycerzy z chłopami i księdzem na czele. Prawdziwy zachodni rycerz pospolitego ruszenia się nie boli! I tak rycerze wylądowali na orbicie Ziemi. Teraz do pracy zabrali się łucznicy. Mierzyli dokładnie, starannie, zupełnie tak samo, jak do jeleni w królewskim lesie, na które nielegalnie polowali.  

 

Część nieprzyjaciół padała na matkę ziemię (w znaczeniu glebę), wzywała świętych nadaremnie. Część próbowała dostać się do Wenus. Wszystko na nic. W końcu zarządzono odwrót. Agresor zwiewał trzymając się za głowy, bo obawiał się kolejnych kamieni na kolejnych orbitach. Wreszcie wypadł całkowicie z wszechświata, wpadł w jakoweś nieznane multiwersum i potem to już był tylko hołd pruski.  

 

Mikołaj Kopernik zacierał dłonie z zadowolenia. 

 

– I ruszali się według mego planu, ruszali się wokół! Mówiłem też, że Merkury ocaleje, mówiłem! Nikt nie dostał się na jego orbitę! Za gorąco, za zimno! 

– Jasne! Za gorąco, bo walczymy. Za zimno, bo styczeń! – podsumował Powała.  

– Nie, temperatura na Merkurym waha się między minus 173 a plus 427 stopni – pochwalił się wiedzą Paweł.   

 

Astronom zdziwił się.  

 

– Skąd wiesz? 

– Nie wiem, skąd wiem. Ciągle z szefem przebywam, to się nasłuchałem...  

 

Wokół zamku ucichło. Na zamku świętowano. Twórca przewrotu kopernikańskiego stał na murach oparty o katapultę. Patrzył w Księżyc, który przygotowywał się do pełni. Podszedł do niego jeden z łuczników.  

 

– Piękny jest nasz księżyc... - wyszeptał. 

– Piękny... kiedyś znajdą się na nim ludzie...  

– To chyba niemożliwe, jakieś science fiction... 

– To, co jest fantastyką naukową w szesnastym wieku, będzie historią w dwudziestym pierwszym...  

 

Inspiracją dla Autorki była obrona zamku w Olsztynie w styczniu 1521 roku, w której ważną rolę odegrał Mikołaj Kopernik. Więcej informacji na ten temat można przeczytać w artykule Piotra Łopuszańskiego pt. „Kopernik i obrona Olsztyna przed Krzyżakami. Jaką rolę w ostatniej wojnie z zakonem odegrał słynny astronom?”, który jest dostępny pod tym linkiem.

 

 


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Kopernika 2023

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Kopernika 2023? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.