Przejdź do treści

Popiół i krzem

Smok z czerwonymi oczami

Źródło zdjęcia: Allyson Beaucourt / Unsplash
  

Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Kopernika. Z tej okazji, w numerze 1/2023 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki pt. Fantasia Copernicana na teksty z dziedziny science-fiction w języku polskim, pisane prozą, inspirowane życiem Mikołaja Kopernika. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Popiół i krzem” autorstwa Pauliny Wojciechowskiej:

 


 

Paulina Wojciechowska

 

POPIÓŁ I KRZEM

 

Młody mężczyzna ugasił pospiesznie ognisko – iskry uniosły się w powietrzu, po czym zawirowały niczym świetliki w szalonym tańcu. Chwycił za wodze, pogłaskał metalowy koński łeb, który wydał z siebie odgłos przypominający terkot. Sprawdził dysze po obu stronach ganaszy wierzchowca i przewody ciągnące się wzdłuż żeber, doprowadzające paliwo do spalinowego silnika.

 

Noc zapadła nagle, poprzedzona jedynie krwawym, mglistym zachodem słońca. Ziemia zadrżała pod wpływem potężnych sił, wibracje narastały z każdą sekundą. Wiatr zakołysał uschniętymi gałęziami płaczących wierzb, na horyzoncie pojawiła się łuna. Pościg właśnie się rozpoczął.

 

Pospiesznie wsiadł na konia, ruszył galopem do górskiego wąwozu. Kamienne ściany wznosiły się coraz wyżej i wyżej, aż całkowicie przesłoniły gwiazdy. Poziomy laserowy skaner pełniący funkcję oczu badał otoczenie, kalibrując równocześnie punkt położenia. Mknęli z zawrotną prędkością – wypadli niczym pocisk z kłębu burzowych chmur. Aital czuł śmierdzący oddech demona na karku – bliskość śmierci paraliżowała go i odbierała jasność myślenia. Skały uderzane przez maszynowe kopyta rozpadały się w proch. Metal pod warstwą ochronną zdążył nagrzać się do niebotycznych temperatur, z dyszy buchał ogień, a pojedyncze sygnały systemu obliczeniowego zlały się w przeciągły wizg. Obejrzał się za siebie. Z czarnej mazi, jaką stał się widnokrąg, wychynął zgniłozielony pysk jaszczura, pulsujące źrenice żółtych ślepi zwróciły się ku intruzowi. Długi pysk przypominał spiczasty dziób, paszcza zaś usłana była ostro zakończonymi zębiskami. Skrzydła obleczone błoną cięły powietrze, unosząc cielsko pokryte lśniącymi łuskami. Jeździec poczuł dreszcz – potwór go doganiał.

 

Szarpnął wodzami na prawo, a koń ruszył prosto na stromy masyw skalny. Aital odchylił się na siedzisku najmocniej, jak potrafił i zablokował strzemiona. W głowie zaświtała mu myśl, że może to być ostatni lot nad Oazą Dahaka. Koła zębate w stawach skokowych niepokojąco zazgrzytały, gdy gadzina wyciągnęła po nich swą koślawą łapę zakończoną pazurami. Laser zgasł, nastała zupełna cisza.

 

Dryfowali w ciemności gęstej niczym smoła, przecinanej jedynie wyblakłym światłem ciał niebieskich oraz zbłąkanymi kometami. Jeździec spojrzał na swojego wierzchowca i z przerażeniem stwierdził, że maszyna przestała działać.

 

– No dalej! – Krzyknął, widząc zbliżającą się w dole taflę wody. – Aspa! Restart systemu! Restart, błagam!

 

Gdy zamknął oczy, pełen wściekłości mieszającej się z przerażeniem, usłyszał świst wypuszczanego powietrza. Nad strzelistymi kolumnami, które pełniły funkcję anatomicznych łopatek, wysunęły się skrzydła. Światło mignęło w gąszczach mroku. Silniki, przymocowane obok stawów łokciowych zakończone po zewnętrznej stronie bioder, zmieniły swój odcień z jasnoszarego na szkarłatny. Nad górami przetoczył się huk pioruna – żar wystrzelił z metalowych wnętrzności, równocześnie włączając system maskowania. Bestia runęła na skały pewna, iż właśnie dopadła ofiarę. Między zębiskami zachrzęściły czerwone kamienie.

 

Aspa uniósł się lekko niczym kacze pióro; bez celu przemierzał nicość, niosąc na grzbiecie milczącego młodzieńca. Dopiero gdy odbiornik zarejestrował sygnał świadczący o obecności cywilizacji, poruszył spiczastymi uszami, uruchamiając tryb nawigacji.

 

Kilka godzin później Aital otworzył oczy i zorientował się, że leży na plaży pełnej śmieci. Musiał zasnąć podczas drogi powrotnej. Słońce świeciło jak w samym środku lata, a brudna woda cicho uderzała o brzeg. Z daleka słyszał głosy rybaków oraz wzburzonych ludzi, targujących się o cenę. Był niedaleko portu, który wciąż prężnie funkcjonował na obrzeżach ruin Cyfrowej Metropolii mimo przeciwności losu.

 

– Mądra bestia – rzucił w stronę konia.

 

Na łbie podświetlił się poziomy pasek lasera.

 

Przetarł twarz dłońmi, wstał na równe nogi i otrzepał pancerz z piasku. Chwycił wodze, po czym jak co dzień skierował kroki w stronę znajomej dzielnicy.

 

Na jednym ze stoisk, ciągnących się wzdłuż głównej ulicy zakupił zupę krem z chwastów z dodatkiem orzechów pistacjowych, którą mała dziewczynka podała mu w drewnianej misie. Częściowo uszkodzone hologramy 3D wychylały się z pękniętych elektronicznych tablic, zachęcając przechodniów do wydawania złotych monet, a głośna muzyka odbijała się echem od dwuwklęsłych drapaczy chmur, z których od czasu do czasu odpadały kawałki szkła i betonu. Po największej katastrofie ekologicznej, jaka dotknęła Ziemię ponad pół wieku temu ludzie, którzy przeżyli, schronili się przed pustynnymi burzami w ścisłym centrum industrialnej aglomeracji. Pierwsza fala suszy zabrała roślinność, druga zwierzęta, z niepokojem patrzyli więc w przyszłość, wypatrując znaków mogących zwiastować kolejną, dla nich bez wątpienia ostatnią. Klimat pozwalał na uprawę niewielu gatunków żywych organizmów. Główne składniki diety ocalonych stanowiły pomidory, owoce czarnej morwy i daktyle. Dotkliwie odczuwano brak mięsa, bieżącej wody oraz medykamentów. Ryzyko rozwinięcia się zarazy było wysokie, dlatego też raz na dobę wszyscy mieszkańcy ruin zbierali się w świątyni, by oczyścić ciało z pomocą kadzidła. Po tych, którzy nie chcieli poddać się rytuałowi, szybko ginęła wieść, nikt też o nich nie pytał. Bezpieczeństwo ogółu stanowiło priorytet i było jednym z warunków przetrwania w tych skrajnie surowych warunkach.

 

Aital podłączył wierzchowca do urządzenia służącego do nalewania paliwa na stacji energetycznej. Galony benzyny przetoczyły się w ułamku sekundy przez gumowe przewody. Włożył dłoń do otworu w dystrybutorze. Wyciągnął zza pasa mieszek, w którym znajdowała się odliczona ilość monet i wręczył strażnikowi. Ten przeliczył je w milczeniu, skinął głową na znak, że pozwala mu przejść przez antystatyczną barierę.

 

Usiadł w siodle, zmęczony i obolały. Mijając przeszklone budynki, uświadomił sobie, w jak opłakanym stanie jest zbroja. Z każdą następną wyprawą coraz bardziej zdawała się przypominać sito niż kościany pancerz.

 

Gdy dotarł do centrum, nastał już wieczór. Lampy naftowe zawieszone na nieczynnych elektrycznych słupach rzucały światło na pustynne siedlisko. Wokół jednego z gruzowisk kłębili się ludzie w łachmanach, wybierając mniej uszkodzone cegły oraz przedmioty, mogące się do czegoś przydać. Pod blaszanym zadaszeniem stała beczka z wodą, do której ustawiła się pokaźna kolejka z metalowymi kubkami. Strażnik nabierał wodę chochlą i starannie nalewał ją do naczynia, tak by nie uronić ani kropli. Z przyczepy kempingowej na skraju parkingu dobiegał płacz dziecka, jakaś kobieta zdejmowała w pośpiechu ręcznik z marynarskiej liny zawieszonej między pojazdami. Nieliczne domy ozdobione były porożami wymarłych zwierząt oraz łańcuchami LED. Tam, gdzie nie sięgało światło lamp, palono świece ołtarzowe – ustawiano je wzdłuż wybrakowanej drogi. Dalej znajdował się jedyny w okolicy pas ziemi, gdzie stało sześć uschniętych dębów. Pośrodku nich był rozstawiony namiot – na jego konstrukcję składały się metalowe pręty, siatka ogrodowa oraz plandeka. Z wylotu na górze ulatniał się dym, a z wnętrza słychać było zawodzenie podobne do mantry. Ustało, gdy Aital zbliżył się do framugi otworu wejściowego.

 

– Znów igrasz z przeznaczeniem – usłyszał.

 

– Ciebie też miło widzieć, dziadku – rzucił do starca.

 

Kapłan siedział przy żarzących się drwach, w dłoniach trzymał amulet z białego szkła. Młodzieniec podszedł, ledwo trzymając się na nogach.

 

– Ta poczwara niedługo nas wytropi, to tylko kwestia czasu…

 

– Może tak ma właśnie być – pochylił głowę w zadumie. – My ją tu sprowadziliśmy.

 

– My? Ja, ty? Głodni ludzie szukający w obłędzie roślin na uroczysku? A może ich dzieci umierające przez brak leków?

 

– Ludzka pycha, to miałem na myśli – spojrzał z ukosa. – Chęć bycia jak bogowie! Przeszkadzanie naturze!

 

Tamten rzucił sztabkę krzemu na drewniany taboret, stojący obok paleniska.

 

– Zobacz, co znalazłem w górze śmieci za Oazą! Im dalej na północ, tym cenniejszy łup. Ile musiałbyś wróżyć, żeby tyle zarobić, co? – zapytał zuchwale, krzyżując ręce na piersi.

 

Marot pokiwał głową zrezygnowany, Aital nie zwrócił jednak na to uwagi.

 

– Jutro spróbuję dotrzeć jeszcze dalej.

 

– Wcale mi się to nie podoba. Aspa psuje się raz za razem. Jeżeli demon cię dopadnie, zostanę na świecie sam, pomyślałeś o tym?

 

– Masz swoich bogów, czyż nie? A może nie są ostatnio zbyt rozmowni?

 

Starzec westchnął. Wsypał do szkatuły trybularza kilka ziarenek kadzidła, po chwili namiot wypełniła aromatyczna woń szałwii.

 

– Nie spytasz jak w kościele?

 

– Jak w kościele? – powtórzył od niechcenia.

 

– Byli dziś wszyscy, poza tobą – rzekł, patrząc na białe warkocze dymu.

 

Młodzieniec już go jednak nie słyszał. Zasnął zmęczony pod wełnianym kocem, marząc o skarbach, które pozwolą mu zacząć nowe, lepsze życie.

 

Następnego dnia, nim jeszcze nastał świt, ponownie wsiadł na wierzchowca, ściągnął wodze i wzniósł się nad gruzami niegdyś wspaniałej stolicy, wyglądającymi z góry niczym neonowa łąka. Pełen obaw szybował w ciemności, zmierzając w znanym kierunku.

 

Pasma górskie przywitały go wraz z pojawieniem się pierwszych promieni. Oaza Dahaka wyglądała niczym pęknięta tafla srebra. Jeździec widział pogorzelisko, jakie pozostało po poprzedniej nocy – spalona ziemia i wciąż gorejące pnie drzew.

 

Leciał z największą możliwą prędkością. Ogień z dyszy rozchodził się na boki, omijając uszkodzoną zbroję rycerza. Mimo to Aital dotkliwie odczuwał wysoką temperaturę, jaką generowała wielka maszyna. Pot ciekł po skroni, pancerz parzył coraz mocniej. Wylądował nad brzegiem leniwie płynącego strumienia, uchodzącego do Rzeki Māha i odpiął klamry kirysu. Rzucił na trawę hełm z przyłbicą, a także element zbroi ochraniający korpus. Ciepły wiatr otulił ciało. Trwał tak przez chwilę w zawieszeniu, obserwując błękitne niebo, na którym nie było chmur – postanowił wziąć to za dobry znak. Zanurzył głowę w ciemnych odmętach, przeczesał dłonią, po czym ruszył w dalszą drogę.

 

Po kolejnych kilku godzinach lotu wpadł na ścianę mgły. Laser błysnął, a procesor umiejscowiony we łbie wierzchowca wydał dźwięk oznaczający przeciążenie. System nie potrafił obliczyć wartości, by skorygować parametry lotu.

 

– Stała wartość, Aspa – oznajmił zdeterminowanym tonem.

 

Jednak niepokojące chrobotanie wewnątrz maszyny nie ustawało. Wierzchowiec leciał wahadłowo, próbując złapać równowagę. Z dyszy buchnął płyn i lewe skrzydło gwałtownie opadło, ściągając ich w dół. Aital krzyknął przeraźliwie, wypadając z siodła. Nie widział nic, prócz kłębiącej się bieli. Poczuł ból, uderzając w taflę wody. Chaotycznie machał rękami, dopóki nie wynurzył się na powierzchnię. Ciężka zbroja nie ułatwiała mu dostania się na brzeg lądu. Ostatkami sił pokonał błotnisty brzeg i upadł na ziemię.

 

Gdy się obudził, był już późny wieczór. Przeszedł go lodowaty dreszcz. Wypatrywał na niebie wielkiego jaszczura, jednak nic nie wskazywało na jego obecność. Znajdował się na niewielkiej wyspie. Wokół rozciągały się wodospady: z wysokich progów skalnych tryskały kaskady wody, nad ich krawędzią zaś unosiła się mgła, z której wylecieli. Pod stopami zachrzęściły pojedyncze kępki zielonej trawy. Dotknął jej opuszkami palców, nie wierząc własnym zmysłom. Na rosnących nieopodal drzewach i krzewach dojrzał dojrzałe owoce, od ich ciężaru uginały się gałęzie.

 

– Bogowie, znalazłem skarb – wyszeptał, podchodząc bliżej.

 

Wgryzł się w soczyste jabłko. Czuł, jak ogarnia go euforia. Zrywał jagody, wpychał je sobie do buzi, nie mogąc się nasycić niezwykłym smakiem. Dorodne kiście winogron wabiły wzrokiem. Gdy po nie sięgnął, usłyszał terkot. W bujnej roślinności dostrzegł znajomy kształt. Mechaniczny koń przechadzał się wolno, próbując uruchomić skaner. Gdy czerwony blask rozświetlił sad, przekręcił łeb w jego stronę.

 

– Aspa! 

 

Maszyna stała nieruchomo, jakby miała zwarcie.

 

Podbiegł uradowany. Zaczął oglądać wierzchowca ze wszystkich stron. Ze zdziwieniem stwierdził, że w tułowiu jest ogromna, ziejąca pustką dziura. Brakowało części, a z wiszących, pourywanych przewodów kapał olej.

 

– Oto poznałem, że promień blasku przeniknął mrok i nie jestem sam – stwierdziło coś w metalowej obudowie. 

 

Aital pobladł, ostrożnie zrobił krok do tyłu.

 

– Kim jesteś? – zapytał z duszą na ramieniu.

 

– Panem tego ogrodu. Podoba ci się, prawda?

 

– Jest wspaniały. Te wszystkie kwiaty i drzewa. Owoce są słodkie, inne niż ze szklarni Metropolii… 

 

– Chciałbyś w nim zostać na zawsze?

 

– Chciałbym. Czy są tu inni ludzie? – spytał, rozglądając się na boki.

 

– Nie, dawno nie widziałem człowieka – Wierzchowiec obrócił łeb. – Wiem, że świat nie jest już miejscem przyjaznym. Bogowie zasłaniają oczy dymem szałwii wieszczej, każą wdychać kurz. 

 

– Dym nas oczyszcza…

 

– Zniewala wasze umysły, byście nie dostrzegli drogi. 

 

Młodzieniec zasępił się, myśląc o dziadku.

 

– Pozwól mi ich wyzwolić – ciągnął dalej tajemniczy głos. 

 

– Jak? Jak mogę to zrobić? Nie uwierzą mi, nigdy nie opuszczą świątyni!

 

– Powiedz, gdzie są. Sprawię, że poznają prawdę. 

 

Kilka godzin później nad horyzontem pojawiła się jaskrawa łuna. Wielkie cielsko jaszczura przetoczyło się nad Oazą Dahaka i wpełzło między drapacze chmur. Stwór oplótł ogon wokół budynku świątyni, chwycił w zęby kopułę, skruszył w proch. Przerażeni mieszkańcy zaczęli uciekać, chowali się pośród hałd gruzu i śmieci.

 

– A więc przybyłeś dokończyć dzieła – rzekł kapłan, wychodząc na zewnątrz, stając twarzą w twarz z demonem. Poczwara uniosła łapę, sięgnęła ku niemu, burząc wokoło budynki i rusztowania. Nie mieściła się w wąskich uliczkach centrum. Starzec spojrzał na tłum schowany wewnątrz wieżowców. Widział przerażone twarze przez brudne, popękane szyby. Nie mógł nic zrobić. 

 

Jaszczur podniósł łeb do góry i rozdziawił paszczę, z jego gardła wystrzeliły promienie światła. Skupione wiązki cięły przestrzeń we wszystkich kierunkach, niszczyły napotkaną materię. Łamały się i mnożyły niczym szarańcza.

 

Nastąpiła implozja. W przeciągu chwili Cyfrowa Metropolia zamieniła się w ziejący dymem krater, wszędzie wirował popiół. Nikły blask księżyca padał na płonące wgłębienie. Bestia zniknęła, wypełniła rozkaz swego pana.

 

Z oparów dymu wynurzyła się zgarbiona postać, trzymała w ramionach płaczące zawiniątko.

 

– Nadaję ci imię Aital – szepnął kapłan do płaczącego chłopca. – Tym razem zostaniesz wielkim architektem. 

 


K O N I E C

 

W opowiadaniu pojawiają się wątki nawiązujące bezpośrednio do religii (zły bóg, demon, kapłan Marot, Biblijny Raj), występuje także motyw obowiązkowego przestrzegania higieny, by uniknąć pandemii (okadzanie) – nawiązanie do źródła pandemii w Olsztynie. Wierzchowiec Aspa porusza się w przestrzeni, analizując swoje położenie względem Ziemi (astronomia). W opowiadaniu wspominano również o systemie monetarnym istniejącym nawet w obliczu  kompletnej zagłady oraz o poszukiwaniu kryształów (ekonomia).

 


 

Konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe

Nowe Dzienniki Gwiazdowe

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Zapraszamy do przysyłania prac na konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe.

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie Nowe Dzienniki Gwiazdowe, wejdź tutaj.