Przejdź do treści

Siedem gwiazd

rysunek pt. W stronę gwiazd

 

​Rysunek Michała Marciniaka pt. „Siedem gwiazd” Źródło: Hevelianum

 

Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Kopernika. Z tej okazji, w numerze 1/2023 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki pt. Fantasia Copernicana na teksty z dziedziny science-fiction w języku polskim, pisane prozą, a inspirowane życiem Mikołaja Kopernika. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Siedem gwiazd” autorstwa Waldemara Wieszyńskiego.

 


 

Waldemar Wieszyński

 

SIEDEM GWIAZD

 

Leciałem moim szybkim, sportowym ścigaczem z ogromną prędkością. Niedawno dostałem go od rodziców z okazji otrzymania licencji pilota międzygwiezdnego. Był świetny, można w nim było gnać na złamanie karku z jednego końca galaktyki na drugi. Zaraz za mną leciało kilku kolegów, oni również otrzymali niedawno licencje. I oni także dostali ścigacze w prezencie. Wreszcie mogliśmy więc urządzać wyścigi. Prawdziwe wyścigi na prawdziwych ścigaczach! 

 

Magnus, ten wyrośnięty dupek, siedział mi już prawie na ogonie, w ekranie z widokiem tylnej kamery widziałem, jak próbuje mnie wyprzedzić prawą stroną. Natychmiast więc skręciłem w prawo, żeby zablokować mu drogę, ale on niespodziewanie zaczął nurkować pode mną i jeszcze bardziej przyspieszył. W chwili, gdy zaczął pojawiać się w ekranie z przedniej kamery, włączyłem napęd nadprzestrzenny. Chciałem zrobić skok w nadprzestrzeni i wyskoczyć duży kawał przed nim, grając mu na nosie. 

 

Ledwo wszedłem na powrót w normalną przestrzeń, od razu wiedziałem, że coś się nie zgadza. Było za dużo różnych ciał niebieskich, mój ścigacz wśród olbrzymich planet wyglądał jak pchła, a ja gnałem wprost w środek gwiazdy. Nie była duża, taki sobie zwykły żółty karzeł, ale mimo to nie miałem najmniejszej ochoty wlecieć do jej środka. Rozpocząłem gwałtowne hamowanie, o mało nie urwało mi osłon antygrawitacyjnych, nie mówiąc już o antenach. Spociłem się nie na żarty, czułem, jakbym nogi miał zrobione z waty, a serce nie potrafiło znaleźć sobie miejsca w klatce piersiowej. 

 

Udało mi się jednak wlecieć w pobliże jakiejś planety, naprawdę było już bardzo blisko gwiazdy, bo przed sobą miałem tylko dwie małe planety. Wykorzystałem jednak jej pole grawitacyjne do zrobienia ciasnej pętli i udało mi się jakoś wejść na jej orbitę. Na razie miałem dość ścigania się, latania, wszystkiego… Musiałem odpocząć i złapać oddech. Kazałem więc automatycznemu pilotowi znaleźć jakieś równe, stabilne miejsce i wylądować. 

 

Ledwo zdążyłem wygramolić się ze ścigacza, a tu leci w moim kierunku jakiś chłop w burej kapocie, wysoki, czarny, z nosem jak u boksera. Myślę sobie: „No, niezły z niego zabijaka. Zaraz mi tu zrobi to i owo”. Na szczęście, zanim mi zrobił jaką krzywdę, zatrzymał się jak wryty kilka kroków przede mną. Usta rozdziawił i gapi się na mnie jak na jakieś widmo. 

 

– Przepraszam pana, trochę mnie poniosło i zupełnie przez przypadek tu wylądowałem – zaczynam się gęsto tłumaczyć, póki jeszcze mogę, a przy okazji rozglądam się, gdzie ja w zasadzie jestem. 

 

– Waćpan o mało nie zniszczył mi mojego pavimentum! – odezwał się dziwny facet, gdy wreszcie mowa mu wróciła. 

 

Rozejrzałem się wokoło. Wylądowałem na jakimś wzgórzu, a niedaleko faktycznie stał dom, taka sobie kamienica, ale nie żaden pawilon! Tył domu cały obrośnięty był bluszczem, no tak rozłożystej rośliny to ja jeszcze w życiu nie widziałem. Staliśmy w ogrodzie na małym placyku zrobionym jakby z cegieł. Placyk nie był duży, ale za to tak równy, że nie ma co się dziwić, że automatyczny pilot wytypował go na lądowisko. Przy niewysokim murku stały jakieś instrumenty i przyrządy. Jeden wywrócił się, widocznie strącił go podmuch powietrza, gdy lądowałem. Podszedłem i podniosłem więc jakąś wielką, gładką drewnianą tablicę z wyrysowaną na niej ćwiartką koła. Postawiłem ją obok jakiegoś dziwnego, ustawionego na wysokim statywie globusa zbudowanego z sześciu drewnianych, coraz mniejszych obręczy z podziałkami, które gładko się obracały, gdy przypadkowo musnąłem je ramieniem. Był tam też jakiś trójkąt zbity z listewek i przymocowany do statywu podobnego do tego, na jakim ustawiono globus. Odsunąłem się od tych instrumentów i w obronnym geście uniosłem ramiona: 

 

– Proszę się nie gniewać, już to ustawiłem na miejscu, nic się nie złamało… – próbowałem uspokoić wzburzonego faceta. 

– Waćpan już lepiej nic nie mów! Skądżeś się waszmość urwał!? – człowiek w burej kapocie podniósł teatralnie ręce do góry, jakby chciał zasłonić twarz. 

– Niedaleko stąd, z układu Cygni… – odpowiedziałem grzecznie. 

– Cygni to przecież gwiazda!? – facet wyglądał na zdziwionego. 

– No tak, z Epsilon Cygni konkretnie. – uściśliłem. 

– Widzę, że waszmość zaznajomiony jesteś ze sprawami gwiazd, nieba, a i planet zapewne? –zapytał jakby z nadzieją w głosie. 

– Jestem zaznajomiony! – dumnie wypiąłem pierś i tylko wrodzona skromność nie pozwoliła mi pochwalić się licencją pilota międzygwiezdnego. 

– Pozwolisz więc panie, że się przedstawię: Nikolaus Kopernikus, do usług waszmości. Witam was na końcu świata. – skłonił się dworsko po tych słowach. 

– A ja jestem Thomas Woodson, miło mi. – wyciągnąłem rękę do Mikołaja. 

 

Uścisk jego żylastej dłoni był mocny i zdecydowany. Ucieszyłem się, że skończyło się na podaniu ręki, a nie na innych rękoczynach. 

 

– Może usiądziemy, o tam, na ławeczce pod murem? – Mikołaj wskazał ręką w stronę budynku. 

– Oczywiście, jak najbardziej. – zgodziłem się. – Piękny bluszcz. Sam go pan, panie Mikołaju, pielęgnowałeś? 

 

Mikołaj tylko machnął ręką, chrząknął dwa razy, aż wreszcie odpowiedział: 

– Ileż ja się przez ten bluszcz wstydu najadłem… Szkoda nawet języka w gębie strzępić… 

– A dlaczego wstydu? Przecież rośnie świetnie, więc dobrze go pan pielęgnuje… – zaoponowałem. 

– W zasadzie nie o bluszcz chodzi, ale o gospodynię, co go posadziła. Ale dajmy temu spokój, o gwiazdach chętnie bym porozmawiał… – Mikołajowi aż oczy rozbłysły, gdy tylko wspomniał o gwiazdach. 

– Ale o czym tu mówić? – zdziwiłem się. – Gwiazdy, jak gwiazdy, wciąż trwają i trwają… 

– O tak, trwają! Dobrześ to waćpan ujął! – Kopernik potakująco pokiwał głową. – A musisz waszmość wiedzieć, że ja już ćwierć wieku temu taki koncept miałem, że Słońce nasze trwa, a to my wraz z innymi planetami obiegamy go wokoło… Wtedym pisać zaczął dzieło o tym mówiące, ale dokończyć nie potrafię…  

– A co w tym trudnego? – zdziwiłem się. – Opisz pan wszystko, jak się rzeczy mają, i po kłopocie. 

 

Kopernik wyraźnie się nad czymś zamyślił. Potarł dłonią podbródek, kiwnął głową i wreszcie powiedział: 

– Za dni kilka przyjedzie tu do mnie, do Fromborku, znamienity badacz niemiecki, astronom i matematyk. Wielce on jest zainteresowany moją teoryją. Spędzimy razem parę tygodni, może miesięcy nawet, to dysputy prawić będziemy o gwiazdach i planet wzajemnym położeniu… 

 

Zdziwił mnie nietypowy sposób wysławiania się pana Mikołaja. Fakt, był człowiekiem dojrzałym, i to dobrze dojrzałym, na pewno grubo po sześćdziesiątce, ale wzrok jego był bystry i przenikliwy, nie wyglądał na jakiegoś szaleńca. Postanowiłem trochę go wybadać: 

– To świetnie! A konkretnie kiedy ma przyjechać ten uczony? 

– Georg von Lauchen? Nazwisko Retyk przyjął, gdy ojca jego za czary ścięli. Informował mnie w listach, że w maju przybędzie, tak więc lada dzień się go spodziewam… 

– Ale tego roku? – drążyłem dalej temat. 

– A jakże! Pewnie, że tego 1539 roku! – Kopernik zrobił zdziwioną minę. – Czemuż się waszmość o takie rzeczy pytasz? 

 

Jasny gwint! Ale mnie rzuciło! Muszę na przyszłość dokładniej ustawiać parametry skoku nadprzestrzennego, bo takie skakanie na ślepo mogło skończyć się o wiele gorzej. Zacząłem w myślach zastanawiać się nad wybraniem odpowiednich parametrów do skoku powrotnego, gdy nagle otworzyła mi się właściwa szufladka w mózgu i przypomniałem sobie to, co podczas kursu na pilota nasz instruktor opowiadał na nudnych, nic praktycznie nie dających wykładach z historii astronomii. Spojrzałem na siedzącego obok mężczyznę. Czyżby faktycznie to był TEN Mikołaj Kopernik? Niemożliwe! 

 

– A to pan z Fromborka pochodzi? – zapytałem, aby się upewnić w swoich przypuszczeniach. 

– Ach, nie… Tutaj niespełna dwadzieścia roków przebywam. W Toruniu się narodziłem, ale po studiach i naukach rozlicznych do Fromborku się przeniosłem, by kanonikiem tutejszej katedry zostać… No i tutaj przystąpiłem do regularnych i poważnych obserwacji nieba… 

 

Dopiero teraz zaczęło mi się wszystko w głowie układać. Nie tylko wiadomości z kursu na pilota, ale też wiedza ze szkoły okazała się przydatna. Zacząłem pojmować obawy Kopernika związane z opisaniem teorii o ruchach planet. A co gorsza, przypomniałem sobie, że nie były one tak całkiem bezpodstawne. Poruszyłem się niecierpliwie na ławie. 

– Panie Mikołaju, musi pan całą swoją teorię opisać. Ale zrób pan coś, żeby nie posądzili pana o herezję, upewnić biskupów o swoim przywiązaniu do wiary… Nie wiem, może by tak… 

 

W tym momencie Mikołaj sięgnął ręką do emblematu, jaki nosiłem dumnie na piersi. Spojrzałem za jego gestem. Na kombinezonie miałem wydrukowane logo początkującego pilota: gwiazda opleciona orbitami kilku planet. Mikołaj patrzył w logo jak urzeczony i powtarzał: 

– Siedem gwiazd! Siedem gwiazd! Macie rację, waszmość Tomaszu! Tak, siedem gwiazd! Tak zrobię… 

– Co chce pan zrobić? – nie powiem, trochę mnie zaniepokoił dziwny stan Kopernika. 

– Upowszechnię poemat, który kiedyś napisałem. Tak, poemat ten z siedmiu wierszy, które Gwiazdami nazwałem, jest złożony i taki też tytuł nosi: Septem Sidera. A każdy wiersz oddzielnej gwieździe jest przeznaczon. Cały poemat sławi dziecięctwo i chłopięctwo Króla Królów, Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Sześć pierwszych wierszy mówi o drodze sześciu gwiazd błędnych, planetami zwanych: Merkurego, Wenery, Ziemi, Marsa, Jowisza i Saturna, które kręgiem otaczają dookoła siódmą gwiazdę, czyli Słońce. Liczba zatem siedmiu ustępów poematu jest jakby obrazem dokładnym sześciu planet oraz Słońca. A wiedzieć musisz, mój zacny Tomaszu, że ponadto pierwsze sześć ustępów wyróżnionych jest siedmioma zwrotkami, gdy tymczasem ustęp ostatni, odpowiadający Słońcu, ujmuje zwrotek dziewięć. I tak jak poemat cały opowiada o narodzeniu Prawdy, tak samo prawdę o obrotach sfer niebieskich przekazuje! 

 

Patrzyłem, jak Mikołaj zafascynowany zapalił się do tego pomysłu. Oczy, gdzieś w niebo zapatrzone, błyszczały mu wielką pewnością siebie, ręce co jakiś czas podnosił, żywo nimi gestykulując. Obawiałem się, że wpadł w jakiś trans, bałem się mu przerwać, ale w końcu powiedziałem: 

– Cieszę się, panie Mikołaju, że pomocny byłem, ale będę się zbierał do dalszej drogi… 

 

Wstałem z ławy i niecierpliwie zrobiłem kilka kroków w miejscu. Kopernik spojrzał na mnie tak, jakby dopiero teraz mnie zauważył, i również powstał: 

– Już się waćpan chcesz w drogę wybierać? A ja nawet poczęstunkiem wędrowca nie uraczyłem! O wybaczenie proszę, ale dopiero parę dni temu oddaliłem moją pomoc domową i wciąż przyzwyczaić się nie mogę, że samemu o wszystko troszczyć się mi przyszło… Ale nie teraz to jest najważniejsze… Teraz moja teoryja musi zostać opublikowana, aby prawda w niej zawarta rozum ludzki do myślenia przynagliła. Do pracy przystąpić muszę, bo przecież wiadomo, że próżnowaniem poniża się dary natury. 

– To nie będę przeszkadzał, droga mnie czeka, a mam jeszcze parę spraw do załatwienia. – bezwiednie spojrzałem na ciemniejące niebo, gdzie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Widok błyszczących punkcików na niebie robił wielkie wrażenie. 

– No tak, nic piękniejszego nad niebo, które przecież ogarnia wszystko, co piękne… – odezwał się Kopernik. – Skoro obowiązki wołają, to wstrzymywać nie będę… Jedźcie z Bogiem, panie Tomaszu. 

 

Miałem ochotę uścisnąć na pożegnanie wysoką postać, ale astronom stał już bez ruchu, wpatrzony zafascynowanym wzrokiem w gwiazdy, tak, że nie miałem sumienia przerywać mu jego rozmyślań. Wsiadłem cicho do ścigacza, ustawiłem parametry, na wszelki wypadek dwa razy sprawdziłem ich poprawność, i nacisnąłem start. 

 

Z nadprzestrzeni wynurzyłem się dobre dwa parseki przed ścigaczem Magnusa, tak, że nie miał najmniejszych szans mnie dogonić. Jako pierwszy z całej naszej paczki doleciałem do kosmicznego pubu, gdzie umówiliśmy się już wcześniej na świętowanie z okazji otrzymania naszych licencji. 

 

 

K  O  N  I  E  C 

 

Inspiracją Autora były fakty z życia Mikołaja Kopernika przedstawione w następujących artykułach:

 


Opowiadanie ukazało się drukiem w Uranii nr 3/2023


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Kopernika 2023

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Kopernika 2023? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.