Fantastycznonaukowe przejawy intelektu na innych planetach: ocean Solaris
Artystyczna ilustracja materializacji wspomnień przez ocean planety Solaris. Źródło: Comfreak z Pixabay
Kanoniczny utwór fantastycznonaukowy Stanisława Lema, „Solaris”, porównywany przez niego samego do testu Rorschacha, niezmiennie od ponad pół wieku pozwala nam na niezwykły eksperyment myślowy i spotkanie z Innym, z którym porozumienie jest niemożliwe.
Podczas gdy w rzeczywistości, poszukując życia w kosmosie zdającym się nam wciąż go pozbawionym, nie pozostaje nic innego, jak skupiać się na drobnych przesłankach – śladach wody na planetach i księżycach, skamieniałościach mikroorganizmów na meteorytach czy wykrytej fosfinie w atmosferze – fantastyka naukowa dostarcza nam nieskrępowanych kreacji, niezmiernie ciekawych z poznawczego punktu widzenia. Zwłaszcza gdy mowa o historiach, w których nasze zdolności poznawcze okazują się niewystarczające, a satysfakcjonujące badania – niemożliwe; gdy musimy się pogodzić z istnieniem tak dalekiej odmienności potencjalnego Innego od życia na Ziemi, że sami we własnych oczach przestajemy uchodzić za fenomen Wszechświata.
W książce „Solaris” mamy do czynienia ze sprawozdaniami z badania nieokreślonej istoty zamieszkującej nieznaną planetę. Nauka o oceanie to solarystyka, na którą składają się dziesiątki lat spekulacji, zgromadzonych statystyk i przemyśleń. Badacze nie potrafią przeniknąć owej istoty przypominającej pokrywający planetę ocean, obnażając bezużyteczność ludzkich metod, snują więc rozważania teoretyczne i metafizyczne. Zerknijmy do tych interesujących sprawozdań badawczych, by sprawdzić, jak mogłyby wyglądać spekulacje i badania takiego zjawiska, jak obcy intelekt na innej planecie.
Przez czterdzieści lat z górą nie zbliżył się do niej (planety) żaden statek. W owych czasach teoria Gamowa-Shapleya o niemożliwości powstania życia na planetach gwiazd podwójnych uchodziła za pewnik. Orbity takich planet nieustannie zmieniają się wskutek grawitacyjnej gry (…) powstające perturbacje na przemian kurczą i rozciągają orbitę planety i pierwociny życia, jeśli powstaną, ulegają zniszczeniu. (…) Solaris miała według pierwotnych obliczeń zbliżyć się w ciągu pięciuset tysięcy lat na odległość połowy jednostki astronomicznej do swego czerwonego słońca, a po dalszym milionie – spaść w jego rozżarzoną otchłań. Ale już po kilkunastu latach przekonano się, że jej tor nie wykazuje wcale oczekiwanych zmian, zupełnie jak gdyby był stały, jak tory planet naszego Układu Słonecznego. (…) Przez jakiś czas sprawa pachniała skandalem, gdyż winą za taki wynik obserwacji próbowano obarczyć (w trosce o dobro nauki) już to pewnych ludzi, już to maszyny rachujące, którymi się posługiwali.
Biologowie widzieli w oceanie twór prymitywny – coś w rodzaju gigantycznej zespólni, a więc jak gdyby jedną, spotworniałą w swym wzroście, płynną komórkę (…), astronomowie i fizycy twierdzili, że musi to być struktura nadzwyczaj wysoko zorganizowana („maszyna plazmatyczna”), być może bijąca zawiłością budowy organizmy ziemskie, skoro potrafi w czynny sposób wpływać na kształtowanie orbity planetarnej. (…) Ocean nie tylko znał w pewnym sensie, ale potrafił nawet wykorzystać konsekwencje teorii Einsteina-Boeviego.
Pierwsze próby kontaktu odbywały się za pośrednictwem specjalnych aparatów elektronowych (…) ocean modyfikował pewne elementy zanurzanych w nim urządzeń, wskutek czego zapisywane rytmy wyładowań zmieniały się, aparatury rejestrujące utrwalały mrowie sygnałów, jak gdyby strzępy jakichś olbrzymich działań wyższej analizy, ale co to wszystko znaczyło? (…) Ocean – źródło elektrycznych, magnetycznych, grawitacyjnych impulsów – przemawiał jak gdyby językiem matematyki; pewne sekwencje jego prądowych wyładowań można było klasyfikować, posługując się najbardziej abstrakcyjnymi gałęziami ziemskiej analizy, teorii mnogości, pojawiały się tam homologi struktur, znanych z tej dziedziny fizyki, która zajmuje się rozważaniem wzajemnego stosunku energii i materii, wielkości skończonych i nieskończonych, cząstek i pól – to wszystko skłaniało uczonych do przekonania, że mają przed sobą myślącego potwora, że jest to rodzaj milionokrotnie rozrosłego, opasującego całą planetę, protoplazmatycznego morza-mózgu, który trawi czas na niesamowitych w swej rozpiętości teoretycznych rozważaniach nad istotą wszechrzeczy, a wszystko to, co wychwytują nasze aparaty, stanowi drobne, przypadkowo podsłuchane strzępy owego toczącego się wiekuiście w głębinach, przerastającego wszelką możliwość naszego pojmowania, gigantycznego monologu.
Powoli w kręgach naukowców „sprawa Solaris” brzmieć zaczęła jak „sprawa przegrana” (…). Człowieka uporczywie wczytującego się we wszystkie możliwe solariana, ogarnia nieprzeparte wrażenie, iż ma przed sobą ułamki intelektualnych konstrukcji, być może genialnych, przemieszane bez ładu i składu z płodami jakiegoś kompletnego, graniczącego z obłędem, głupactwa; powstała jako antyteza koncepcji „oceanu-yogi” myśl o „oceanie-debilu”.
W próbie dotarcia do oceanu przeszkadza ludziom jednostkowa perspektywa, indywidualizm i skończoność wobec zdającego się wszechmocnym i wiecznym Innego. Okazuje się, że człowiek musi nadać obiektowi badań ludzki sens, narzucić ziemskie zasady, użyć własnego języka – tyle że nakreślenie w ten sposób natury oceanu okazuje się fiaskiem. Stulecie badań i spekulacji nie przynosi oczekiwanych rezultatów, i wkraczając wraz z głównym bohaterem na stację badawczą Solaris, nie możemy w żaden sposób przewidzieć, co go spotka.
Zdolności poznawcze ludzi i oceanu pozostają w wyraźnej dysproporcji: fenomen doskonale rozgryza ludzką psychikę i rozeznaje się w umyśle każdego człowieka na stacji badawczej: manipuluje, straszy i wpędza załogę w obłęd. To zajęcie jednak krótko go zajmuje; ocean „woli” marnować energię na nieustanny trud ciągłej, dla obserwatorów bezsensownej kreacji. Kelvin mówi o nim: minął szansę boskości, zbyt wcześnie zasklepiwszy się w sobie. On jest raczej anachoretą, pustelnikiem kosmosu, a nie jego bogiem... On się powtarza, Snaut, a ten, o którym myślę, nigdy by tego nie zrobił. Może powstaje właśnie gdzieś w którymś zakątku Galaktyki, i niebawem zacznie w przystępie młodzieńczego upojenia gasić jedne gwiazdy i zapalać inne (…). Z utworu wynika konkluzja, że człowiek w akcie powstawania nawet ciał niebieskich koniecznie pragnie widzieć myślącego w ludzki sposób kreatora lub chociaż sprawdzający się wzór matematyczny, nie przyjmując możliwości bezcelowości powstawania form kosmicznych lub celowości niemożliwej do pojęcia. Badacze dopasowują ocean do swoich ograniczeń i antropocentrycznej perspektywy: uznają, że tego typu „absolut” – trudno jest im myśleć o nim inaczej – nie dawałby żadnego metafizycznego pożytku wyznawcom, jest bowiem zwrócony ku sobie, niezainteresowany spotkaniem z człowiekiem. Nurty wewnątrz solarystyki pojawiają się i upadają, optymiści stają się sceptykami, gdzieś na horyzoncie rysuje się również wizja zamknięcia stacji badawczej; ponieważ ocean nie „zachowuje” się zgodnie z intencją ludzi i pozostaje niezgłębiony, ci przestają się nim interesować.
Wyruszamy w kosmos przygotowani na wszystko, to znaczy na samotność, na walkę, męczeństwo i śmierć. Ze skromności nie wypowiadamy tego głośno, ale myślimy sobie czasem, że jesteśmy wspaniali. Tymczasem to nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. Jedne planety mają być pustynne jak Sahara, inne lodowate jak biegun albo tropikalne jak dżungla brazylijska. Jesteśmy humanitarni i szlachetni, nie chcemy podbijać innych ras, chcemy tylko przekazać im nasze wartości i w zamian przejąć ich dziedzictwo. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz. Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster.
Człowiek dąży do zrozumienia kosmosu poprzez perspektywę ziemską i stworzonej przez siebie rzeczywistości. W „Solaris” Lem ukazuje zwątpienie w moc nauki, w moc ludzkiego rozumu wobec nieskończonego, niepoznawalnego Wszechświata. Początkowo wynikający z nauki w utworach Lema aksjomat zakładał, że zrozumieć obcość to znaczy ją opanować. Nauka, zwłaszcza matematyka, jawiła się jako narzędzie poznania, także kosmosu i Innego. Takie założenie byłoby jednak poprawne dla niezmiennego modelu Wszechświata, poznawalnego, wręcz czekającego, aż człowiek go zgłębi. W swojej późniejszych utworach pisarz już tego nie zakładał. Oświeceniowa utopia, pragnienie objęcia wszystkiego rozumem ustąpiła miejsca pesymizmowi i niemożności poznania niezgłębionej Inności, nie oznacza to jednak, że wydźwięk „Solaris” jest nihilistyczny, przedstawia raczej wartość aktu poznawczego, ale o naturze nieskończonej. Powinniśmy zgłębiać kosmos, lecz ze świadomością, że nigdy go w pełni nie pojmiemy, zupełnie jak „myślącego” oceanu. W naszym zasięgu pozostaje jedynie zbliżenie się do prawdy, ponieważ nie jesteśmy w stanie osiągnąć „czystego poznania”, pozbawionego ziemskiej perspektywy.
Mnie zaś jako autorowi chodziło – stwierdził w wywiadzie Lem – po prostu o to, by stworzyć wizję spotkania ludzi z czymś, co istnieje, i to na sposób potężny, a równocześnie do żadnych ludzkich pojęć ani wyobrażeń zredukować się nie daje.
Możemy przez ten pryzmat spojrzeć na owo wspomniane na początku artykułu poszukiwanie śladów życia na planetach Układu Słonecznego. Szukamy tego, co ziemskie, co zrozumiane i zbadane przez nas; być może nie dostrzegamy na tych planetach obiektywnie oczywistych oznak bytności czegoś alternatywnego życiu na Ziemi, ponieważ szukamy wyłącznie ziemskiej aktywności bądź własnych wyobrażeń na temat życia w kosmosie. Nie ma mostów między Solaris a Ziemią i być może nie ma mostów między Ziemią a jej sąsiadkami.
„Solaris” uczy nas pokory, przede wszystkim poznawczej, ale i dotyczącej kontaktu z potencjalnymi obcymi intelektami – równie dobrze jak zakładać, że nie istnieją, można też wysnuć tezę, że nie są zainteresowane kontaktem z mieszkańcami Ziemi bądź w żaden sposób nie potrafimy ich dostrzec.
Autorka: Magdalena Świerczek-Gryboś
Więcej:
J. Jarzębski, Stanisław Lem – Lustro
K. Rosiński, Stanisław Lem – Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema
Ł. Kucharczyk, Granice interpretacji na przykładzie „Solaris” Stanisława Lema (uph.edu.pl)
M. Świerczek, Stanisław Lem – Problemy etyczne w literaturze fantastycznonaukowej Stanisława Lema
M. Oramus, „Bogowie Lema” (2006)