Przejdź do treści

Bistro Elifa Moo

Domilise's Po-Boy & Bar, Uptown New Orleans

Na ilustracji: Domilise's Po-Boy & Bar, Uptown New Orleans. Źródło: Wikimedia Commons 

 

Rok 2021 został ogłoszony Rokiem Lema. Z tej okazji, w numerze 3/2021 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki na teksty w języku polskim pisane prozą, inspirowane polskimi badaniami naukowymi. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Bistro Elifa Moo”, które zostało nadesłane na konkurs przez Anetę Pałkę:

 


 

Aneta Pałka

 

BISTRO ELIFA MOO

 

Na ultranowoczesnym panelu bistro w świetle stroboskopowej lampy jarzyły się produkty oferowane do sprzedaży: liofilizowane napoje owocowe, bezokruszkowe kanapki, steki sterylizowane promieniowaniem jonizującym, termo-stabilizowane ciasta o futurystycznych, wymyślnych kształtach. Kosmiczne dania, starannie zapuszkowane – hermetycznie, próżniowo bądź w atmosferze ciekłego azotu – nad których smakiem, zapachem i jakością Elif pracował od lat. 

 

    – Trudny wybór, hę? – zapytała Zoi.  
    
    Elif Moo odpowiedział jej uśmiechem, a następnie pstryknął w migający na panelu kubek proteinowej kawy i porcję rdzawoczerwonego ciasta. Ze szklanej ściany wysunął się apetyczny trójkącik koszenilowego ciasta w towarzystwie dużej, czarnej, sprasowanej kostki kawy w polimerowo-chitynowym kubku. We wnęce panelu tytanowego lasera błysnął zielony promień, zaś kawowa kostka, potraktowana wiązką promieniowania, rozpadła się i na dnie kubka zabulgotała wrząca, lepka ciecz  z wygrawerowanym w mlecznej piance niebieskim napisem „Nucleus”. Dzierżąc w garści kawę z ciastem, Elif podryfował w stronę polimerowego fotela w kształcie półksiężyca, obitego miękkim, kobaltowym pluszem. Wieczór celebrował tradycyjnie kubkiem proteinowej kawy i porcją barwionego kwasem karminowym ciasta. Kruchy placek z czapką bitej śmietany, oprószony lśniącymi kryształkami karmelizowanego cukru i doprawiony solidną porcją chrupiących bakalii, poprawiał samopoczucie i dodawał animuszu.
    
    Moo delektował się nieśpiesznie puchatą, lekką jak mgiełka delicją, którą sam własnoręcznie barwił przy użyciu Dactylopius coccus – suszonych, syntetycznych owadów, zwanych czerwcami kaktusowymi. Jego bistro Nucleus nie bez powodu uchodziło za najlepsze na marsjańskiej równinie Elysium Plantitia, graniczącej od północy z wyżyną wulkaniczną, zwieńczoną trzema wulkanami tarczowymi: Elysium Mons, Albor Tholus i Hecates Tholus. Oprócz oryginalnych deserów Elif serwował doskonałą, proteinową kawę, której smak na próżno próbowali podrobić właściciele okolicznych, gastronomicznych przybytków.
    
    Na zapleczu bistra ultranowoczesne, kuchenne utensylia obsługiwała Zoi przy wsparciu wieloprzegubowego ramienia robotycznego L-320, które z najlepszych ziaren ziemskiej arabiki formowało kostki proteinowej kawy „Kopi Nucleus”, barwionej błękitem brylantowym FCF. Zoi, przy użyciu kuchennych, laserowych wycinarek, inteligentnych robotów planetarnych, jadalnych sproszkowanych farb, syntetycznych barwników spożywczych i krystalizatorów cukru, tworzyła cukiernicze dzieła sztuki o jaskrawych, designerskich kształtach i niepowtarzalnym, owocowym smaku. Ogromną popularnością wśród bywalców bistra cieszyły się inspirowane tematyką astronomiczną, jadalne modele jagodowych planetoid i figowych gwiazd, mleczno-białych karłów, pyłowo-cynamonowych diabłów, lodowych, zmrożonych mgławic i pokrytych lśniącą, słodką melasą czarnych dziur. Multikolorowe praliny, trufle, porcje ciasta Moo eksponował na ultralekkich, podświetlonych ledowymi, punktowymi diodami prętach bazaltowych, które obracały się wokół niczym wiotkie baletnice. Na przeszkolonym panelu bistra dopracowane w najdrobniejszych szczegółach kosmiczne desery prezentowały się wyjątkowo apetycznie. Aż żal je było zjeść. 
    
    Między jednym kęsem a drugim Elif wypatrzył Gerdę Mac, której twarz i owadzie, mozaikowe oczka przesłaniała grafitowa, fantazyjnie udrapowana z tytanowego drutu woalka. Despotyczna właścicielka podupadającej wytwórni syntetycznych lizaków anyżkowych zawzięcie dźgała niebieskim, deserowym widelczykiem śliwkową planetoidę. Jej obecność budziła w Moo niepokój.  
    
    Elif sięgnął po kolejną porcję ulubionego ciasta, ale rzut oka na chitynowy talerzyk sprawił, że odechciało mu się dalszej konsumpcji. Bez wątpienia śmietana nieapetycznie oklapła, zaś kryształki cukru przybrały formę mętnego, fluorescencyjnego, zgniłozielonego bagna. Trzy księżycowe fotele dalej astronautka w grafitowym kombinezonie zakrztusiła się cyjanowokobaltową babeczką, pokrytą dziwnym, seledynowym nalotem. Jej towarzysz podejrzliwie obwąchiwał polimerowy kubek, do połowy wypełniony kopcącym na zielono płynem, zaś siedzący przy sąsiednim stoliku producent rubinowych laserów z przerażeniem wpatrywał się w resztkę bezokruszkowego sandwicha, okrytego szmaragdową pajęczyną. Chitynowe talerzyki, osnute zielonkawą pleśnią, spadały na błękitną podłogę bistra, a zdezorientowali klienci Nucleusa ślizgali się na rozlanej kawie jak na lodowisku, przy akompaniamencie dzikich wrzasków, plucia i wymiotów z podrażnionych zieloną plazmą gardeł.
    
    Elif zerwał się z fotela, rozlewając resztkę letniej kawy.  
    
    – Co się tu, u licha dzieje? – wymamrotał. – I gdzie jest Zoi?    
    
    Goście bistra tratowali się nawzajem. Upaćkane stoliki piętrzyły się na środku kafeterii wespół z księżycowymi fotelami i stosem gwieździstych puf. Piski oraz krzyki mieszały się z wołaniem o pomoc i płaczem amatorów proteinowej kawy, osnutych zieloną plazmą, przerażonych i zdjętych obrzydzeniem.
    Moo drżącymi palcami chwycił pierwszy z brzegu kubek, po czym jednym haustem wychylił jego zawartość. Metaliczno-kwaśny smak płynu eksplodował w jego ustach. Obrzydliwa pseudokawa cuchnęła spalenizną, zgniłymi wodorostami i tekturą. Z serwowaną dotychczas w lokalu „Kopi Nucleus” niewiele miała wspólnego. Elif rozejrzał się  z przerażeniem – bez wątpienia bistro prezentowało się żałośnie. Uciekający w popłochu, zdesperowani klienci kafeterii zostawili za sobą chmurę pyłu, górę chitynowych talerzy, kałuże błękitnej, rozlanej kawy, kawałki stratowanych ciast, poprzewracanych mebli i zielonej, klejącej, połyskliwej plazmy.
    
    – Moo! – wrzask Zoi przywrócił Elifa do pionu. – L-320 oszalał! 
    
    – Że jak?
    
    – Odbiła mu palma – doprecyzowała Zoi, pukając się znacząco w najeżoną migającymi diodami głowę.
     Elif czym prędzej podryfował na zaplecze. Za przeszkloną, kuchenną śluzą robotyczne ramię z szybkością światła miksowało bitą śmietanę, serwetki, papier, żywicę polimerową i inne, niejadalne paskudztwa. Spod mieszadeł L-320 sypał się snop iskier i fontanna różnokolorowych barwników spożywczych. Nic dziwnego, że kawa zaserwowana gościom nie nadawała się do niczego. Elif chwycił stojący na regolitowym blacie krystalizator cukru, ale nie zdążył go użyć, ponieważ spomiędzy tytanowych elementów robotycznego ramienia, ubijającego z szybkością karabinu maszynowego niejadalną masę, buchnął gryzący dym. Z ogłuszającym piskiem elektroniczne koromysło bezwładnie opadło w kierunku upstrzonej zieloną sadzą posadzki. Szmaragdowy szlam pokrył kleistą warstwą każdy centymetr sześcienny kuchennego zaplecza. 
     
    Całe zajście z zainteresowaniem obserwowała siedząca nad resztkami śliwkowej planetoidy Gerda, na którą nikt nie zwracał najmniejszej uwagi. Mściwy uśmiech wykrzywił jej zawoalowaną tytanowym drutem twarz.
    
    – Możesz zwijać interes, Moo – wycedziła ze złośliwą satysfakcją. 
    
    Sękatym palcem zakończonym krwistoczerwonym paznokciem wystukała na klawiaturze numer telefonu Straży do Spraw Spożywczych Matactw.
    
    Kilka minut później strażnicy od gastronomicznych przekrętów – uzbrojeni w laboratoryjne szkiełka, przenośne mikroskopy, wykrywacze bakterii oraz dezynfekcyjne miotacze – pojawili się w bistro z zamiarem dokonania szczegółowej kontroli. Strażnikom towarzyszyły genetycznie zmodyfikowane, śnieżnobiałe, bioniczne koty, które od kilkudziesięciu lat hodowano na Marsie z konieczności. Różnego rodzaju promieniotwórcze kosmiczne śmieci, zalegające we wnętrzach marsjańskich kraterów, uwalniały co jakiś czas trujące, niebezpieczne dla wszelkich żyjących stworzeń ingrediencje. Pod wpływem obecnego w marsjańskiej atmosferze toksycznego promieniowania genetycznie zmodyfikowane kotowate zmieniały kolor sierści, ostrzegając o ewentualnym skażeniu i konieczności ewakuacji. 
    
    Błyskawicznie przeprowadzone przez Straż do Spraw Spożywczych Matactw testy ujawniły źródło skażenia. W pobranych próbkach kawy strażnicy zidentyfikowali fragmenty nadpalonej tektury, cząsteczki polimeru, prawdziwy arsenał barwników spożywczych i czegoś jeszcze… Bioniczne koty po obwąchaniu szmaragdowej plazmy zmieniły kolor sierści z białego na wściekle zielony, co świadczyło bezsprzecznie o kontaminacji bistra włóknami eukarionta Physarum polycephalum. 
    
    – Euka czym ? – wyjąkał zdezorientowany Moo.
    
    – Śluzorośli – poinformował uprzejmie jeden z kontrolujących.
    
    Na terenie Marsa zdarzało się w przeszłości skażenie pięknośluzkiem połyskliwym, bukietkiem malinowym, czuprynką piękną, zlepniaczkiem walcowatym czy paździorkiem wiotkim, ale nigdy Physarum polycephalum. Elif niemniej jednak słyszał o ruchliwej, zielonkawej, zabójczej śluźni żarłocznego grzyba, który złożoną siecią fosforyzujących pnączy oplatał każdą bez wyjątku napotkaną na swej drodze materię organiczną. Nie ulegało wątpliwości, ze ów śluzogrzyb rozpanoszył się w bistro Moo i rozsmakował w organicznej zawartości „Nucleusa”. Nic więc dziwnego, że na drzwiach kafeterii Elifa pojawił się ostrzegawczy szyld z czerwonym napisem: UWAGA: SKAŻENIE BIOLOGICZNE. Strażnicy przy pomocy dezynfekcyjnych miotaczy i laserowych karabinów rozprawili się w mgnieniu oka z pajęczyną eukarionta, posyłając go do wszystkich diabłów. Jego szczerniałe, zwęglone włókna, potraktowane inteligentną, laserową bronią, zwisały smętnie z bazaltowych stołów, polimerowych foteli i innych elementów nowoczesnego wyposażenia bistra Moo. Śluzowca udało się zlikwidować, ale poukładany świat Moo rozsypał się jak domek z kart. Równina Elysium Plantitia huczała od plotek. Szkalujące informacje pod adresem Nucleusa namnażały się szybciej aniżeli kosmiczne śluzogrzyby. Elif przeczuwał, że skażenie bistro zieloną plazmą to nie przypadek, lecz efekt działań wyjątkowo złośliwej  i wyrachowanej kreatury…
    
    Depresyjny nastrój udzielił się wszystkim pracownikom Nucleusa. Nawet Zoi straciła rezon i popadła w melancholię. Zwinięta w kłębek w księżycowym fotelu przesypiała apatycznie całe dnie. 
    
    Tymczasem Gerda Mac z zadowoleniem odnotowała rekordowo duże obroty na rachunku wytwórni. Zakładowa kasa pęczniała od elektronicznych bitcoinów. Wszystkie kominy wytwórni pracowały pełną parą. Czarny od smogu dym unosił się nad anyżkowym imperium Mac, a lizaki sprzedawały się jak świeże bułeczki. Będąca do niedawna na skraju bankructwa firma rozszerzyła produkcję o syntetyczną, anyżową kawę, w którą poczęli zaopatrywać się mieszkańcy równiny Elysium Plantitia. Wszyscy tęsknili za ciastami Elifa i kawą „Kopi Nucleus”, ale w zamkniętym na cztery spusty bistro Moo i tak nikt nie mógł się nią delektować. A bez rozgrzewającego kubka kawy na Marsie nie sposób było przetrwać.
    
    Skażenie śluzowcem skutkowało natychmiastowym zamknięciem przybytku Moo i nałożeniem w trybie pilnym dotkliwej kary finansowej w wysokości 100,000 bitcoinów przez Strażników Spożywczych Matactw, zobligowanych do przestrzegania porządku i kontrolowania standardów higienicznych w bistrach rozlokowanych na marsjańskiej równinie Elysium Plantitia.
    
    Elif postanowił działać. Bistro wymagało co prawda gruntownego sprzątania, ale kuchenny sprzęt potraktowany miotaczem dezynfekcyjnym i ostrzelany karabinem laserowym jakimś cudem ocalał. Ultranowoczesne, kuchenne hybrydy nie padły łupem śluzowca, którego niezniszczalna, tytanowa, odporna na działanie wysokiej temperatury powłoka robotów i maszyn skutecznie zniechęciła do dalszego namnażania się i konsumpcji. Przetrwały także elementy wyposażenia wnętrza, skonstruowane z prętów bazaltowych i żywicy polimerowej. 
    
   Elif zamierzał wyrównać rachunki z Gerdą. Oddalona o ponad sto kilometrów fabryka Mac, położona na najbardziej wysuniętym na południowy-zachód skrawku wulkanu Hecates Tholus, nie była łatwym celem. Pogoda bynajmniej nie dopisywała. Najnowsza analiza danych z satelity Neo wskazywała na gwałtowne załamanie się warunków pogodowych i duże ryzyko wystąpienia burzy pyłowej oraz niebezpiecznych wiatrów, w których widoczność spadała do zera. Jakby na potwierdzenie powyższego przestrzeń międzyplanetarna nad marsjańską równiną gwałtownie pociemniała. Moo nie mógł jednak bezczynnie czekać. Do zamówionej przez niego kosmicznej taksówki dołączyła Zoi. Po piętnastu minutach jazdy łazikiem odezwało się głośne brzęczenie analizatora na nadgarstku Elifa. Aktywował się alarm bezpieczeństwa, zwiastujący piaskową burzę. Nagle huraganowy wiatr uszkodził poszycie łazika i wyssał na zewnątrz nieszczęsne trio. Cała trójka znalazła się w oku potężnego, marsjańskiego żywiołu. Atakowani przez siekący wiatr niezdarnie błądzili w gradzie ostrych jak brzytwa bazaltowych pocisków. 
   
    – Uwaga! – wrzasnął Elif na widok potężnego achondrytu marsjańskiego, który przeleciał mu koło głowy. 
    
Następny, dwukrotnie większy, uderzył z impetem w Zoi, która padła jak długa i szorowała jeszcze kilka metrów po chropowatej nawierzchni brunatnego krateru. Zygzakowate pęknięcie w jej hełmie doprowadziło do błyskawicznej dekompresji. Głowa Zoi przybrała sinofioletowy odcień, wytrzeszczone oczy pokryły się siatką czerwonych wybroczyn, zaś z rozerwanych wnętrzności buchnęła gwałtownie zagotowana krew. Po chwili górna część ciała nieszczęsnej zamieniła się w poszatkowaną, dymiącą, krwawą miazgę, która w ułamku sekundy zastygła pod cienką warstwą sinego szronu. Krew w żyłach Zoi zakrzepła w lód.

 

    – Chryste! – jęknął przerażony Moo, nim grad skalnych odłamków powalił go rykoszetem na skalny trotuar równiny Elysium Plantitia. 
    
Materiał skafandra jakimś cudem wytrzymał. Pomimo wciąż działającej klimatyzacji, Elifowi było piekielnie gorąco. Przeźroczysta osłona w hełmie odparowała, więc otworzył jedno oko. 
Ze zdziwieniem skonstatował, że nie leży, lecz nadal siedzi w polimerowym, wygiętym w kształt księżyca fotelu. W bistro panuje nienaganny porządek, na stolikach ani śladu śluzowca, zaś w powietrzu unosi się cudowny aromat kawy.

 

    – To był tylko senny koszmar – odetchnął z niewyobrażalną ulgą. 
    
Chwiejnym krokiem ruszył w stronę szklanego przepierzenia. Z cichym szelestem otworzyła się przeźroczysta śluza, za którą uwijała się jak w ukropie Zoi z nieodłącznym ramieniem robotycznym u boku. Klienci bistro beztrosko popijali aromatyczny, barwiony błękitem brylantowym napar. Twarz Elifa rozjaśnił promienny uśmiech.

 

Koniec


Inspiracje:


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Lema 2021

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Lema 2021? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.