Przejdź do treści

Kosmiczny rynek pracy

 

Zbieranie śmieci kosmicznych

Na ilustracji: Projekt systemu usuwania śmieci kosmicznych (Active debris removal) z wykorzystaniem technologii lidarowej. Źródło: ESA

 

Rok 2021 został ogłoszony Rokiem Lema. Z tej okazji, w numerze 3/2021 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki na teksty w języku polskim pisane prozą, inspirowane polskimi badaniami naukowymi. 

 

Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Kosmiczny rynek pracy”, które zostało nadesłane na konkurs przez Macieja Rybińskiego:

 


 

Maciej Rybiński

 

KOSMICZNY RYNEK PRACY

 

Wizyta w pośredniaku ją przygnębiała. Czekając cierpliwie wśród tłumu smutnych twarzy, bez przekonania przyglądała się ofertom pracy wyświetlającym się na monitorze nad jej głową.


Propozycja operowania koparką na Wenus wzbudziła jej zdziwienie z uwagi na padające tam deszcze kwasu siarkowego. Kto w ogóle byłby tym zainteresowany? Chyba tylko jakiś masochista. Ciężka harówa w brudzie i smrodzie na platformie wiertniczej na Tytanie, gdzie na głowę padał płynny metan, również nie wywołała jej zachwytu. Raczej odrazę. A na samą myśl o serwowaniu kiełbasek z grilla na Merkurym, przy porywach ogniście gorącego wiatru słonecznego, zaczęła ją boleć głowa. Zignorowała także wożenie turystów balonem na Neptunie. Ten biznes oceniła jako zbyt niepewny w obliczu wiejących na planecie ekstremalnie silnych, lodowatych wiatrów. Nawet bycie windziarzem w windzie kosmicznej na Marsie to ryzykowne zajęcie w związku z trwającymi tam całymi miesiącami gigantycznymi burzami piaskowymi. Dopiero opiekun paneli fotowoltaicznych na Europie wydał się jej wystarczająco spokojną propozycją. W przeludnionym, nieprzewidywalnym świecie stała praca była dużą wartością. Kobieta była świadoma tego, że nie mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie w nieskończoność, więc bez zbędnej zwłoki zgłosiła swą kandydaturę na to stanowisko. A jako że okazała się pierwsza i spełniała niewygórowane wymagania, to od razu została zaaprobowana.


Międzyplanetarny taksiarz ceny miał kosmiczne, ale uznała, że było warto. Zwłaszcza że prom na tej trasie latał niezwykle rzadko, a spóźnić się na rozpoczęcie pracy nie chciała. Z pewnością okazałoby się wówczas, że na jej stanowisko czyhały już setki innych bezrobotnych, nie mających w dodatku problemu z punktualnością.


Wkrótce więc znalazła się na Europie, jednym z czterech największych księżyców Jowisza. Stąpanie po cienkim lodzie zawsze budziło jej przerażenie, ale zmrożona skorupa, po której właśnie chodziła, była bardzo gruba i nawet świadomość, że bezpośrednio pod nią znajdował się ogromny, głęboki ocean, nie wywołała u niej niepokoju. W niedużej bazie, która stała się teraz jej domem, czekały na nią wytyczne od pracodawcy. Jej głównym zadaniem było utrzymywanie w stałej gotowości stacji ładującej dla małych statków kosmicznych. Energię zapewniać miała ogromna instalacja fotowoltaiczna i to właśnie nią zobowiązana była przede wszystkim się zajmować. Dodatkowym antidotum na nudę miała być utylizacja starych, wyeksploatowanych paneli z konstrukcji obsługiwanej przez poprzedniego opiekuna, który odszedł dopiero po wypełnieniu 30-letniego kontraktu. Ona, mimo wszystko, nie zamierzała utknąć na tak długo na tym na wskroś surowym księżycu. Tym bardziej, że samotność i monotonny krajobraz to nie były jedyne problemy pracy na Europie. Z bazy kobieta wychodzić mogła bowiem wyłącznie w specjalnie przystosowanym skafandrze, który niwelował skutki panujących tam warunków atmosferycznych. Bardzo silne promieniowanie, temperatura grubo poniżej zera i ledwie śladowe ilości tlenu nie sprzyjały przywiązaniu się i rozwojowi głębszych uczuć wobec tego ciała niebieskiego.


Instalacja solarna składała się z piętnastu tysięcy sztuk paneli, sterowanych przez czujnik nasłonecznienia. Podążały za słońcem w ciągu dnia, ustawiając się pod najlepszym kątem do promieni słonecznych, a po zmroku ich skrzydła zamykały się, by uniknąć wychłodzenia.


Choć panele były niezwykle odporne na wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia i inne czynniki atmosferyczne, musiała unikać sytuacji, w której powierzchnia któregokolwiek modułu zostałaby choć częściowo przysłonięta, co wpływało negatywnie na wydajność pracy całej instalacji. Bardzo niepożądanym zjawiskiem było zatem pokrywanie się cienką warstwą lodu szklanych powłok paneli. Przeciwdziałała temu wbudowana wewnątrz cienka siateczka przewodów ogrzewających. Ale, jak opiekunka się przekonała, skrobaczka do lodu też się czasem przydawała.


Nie mogła sobie zatem pozwolić na najdrobniejsze nawet zaniedbanie. Gdy wydajność paneli, kontrolowana elektronicznie, zaczynała gwałtownie spadać, odzywała się syrena alarmowa. Poziom poniżej 80 procent określony został jako stan ostrzegawczy. A jeśliby efektywność znalazła się poniżej wartości 60 procent, nowo zatrudniona mogłaby zacząć pakować walizkę. Przykładała się więc do swej pracy, codziennie czyszcząc, polerując i chuchając, by nic nie ograniczało działania instalacji.


Do paneli podłączony był potężny akumulator, mający służyć sporadycznym klientom. Kilka razy dziennie, a czasem ledwie parę razy w tygodniu operatorka miała okazję porozmawiać krótko z międzyplanetarnymi wędrowcami, którzy zatrzymywali się na stacji, by doładować latające wehikuły. Małym statkom kosmicznym, w przeciwieństwie do swych większych koleżanek i kolegów, nie opłacało się korzystać z powszechnej, lecz niezwykle kosztownej energii jądrowej. Z kolei paliwa były trudno dostępne i co za tym idzie również bardzo drogie. Napęd elektryczny był dużo tańszy, ale że nie starczał na długo, podobne stacje fotowoltaiczne były gęsto rozsiane po całym Układzie Słonecznym. Tak więc, nie niepokojona zbyt często przez nikogo, kobieta mogłaby dzięki tej pracy zaznać upragnionego spokoju, gdyby nie drugie zadanie, które jej przypadło. I dlatego narzekała w samotności na, jak się ostatecznie okazało, kiepskie warunki pracy, żałując trochę, że nie istniał związek zawodowy opiekunów paneli fotowoltaicznych. A przecież takich jak ona były setki, jak nie tysiące, zastanawiała się więc, czy wszyscy oni też musieli wylewać siódme poty, grzebiąc w starych instalacjach.


Całkowity recykling zużytych paneli okazał się bowiem ciężką fizyczną pracą. Choć głównie wykorzystywała w tym celu specjalistyczną, bardzo dokładną automatykę, część czynności zmuszona była wykonywać ręcznie. Poszczególne elementy poprzedniej instalacji, zbudowanej w przestarzałej, niestosowanej już technologii, składała w odpowiednich kontenerach, które raz w tygodniu opróżniane były przez firmową śmieciarkę. Różne surowce, jak krzem, aluminium czy szkło, służyły potem do konstrukcji nowoczesnych statków i baz planetarnych. Za każdym razem, przy rozkładaniu poszczególnych paneli, zostawały jej jednak jakieś lśniące drobinki, które nigdzie nie pasowały, a w skądinąd bardzo szczegółowych wytycznych nie było na ich temat ani słowa. Nie było ich dużo, więc się nimi nie przejmowała, gromadząc je w jednym miejscu na uboczu.


Przez kilka lat, które potrzebowała na utylizację wszystkich wyeksploatowanych paneli fotowoltaicznych, uzbierała niemałą kupkę połyskującego odpadu. Nie wiedząc, co z tym zrobić, udała się na Ziemię, zamienioną przez wieki rabunkowej gospodarki w wielką, jałową pustynię. Gdy pokazała błyszczące drobinki właścicielowi lombardu, tylko wzruszył ramionami. Na złomowisku również nie spotkała się z zainteresowaniem. Dopiero jubiler z niedowierzaniem wybałuszył oczy na ten widok, po czym zapłacił jej sumę, która była dla niej prawdziwym majątkiem. Wyjaśnił, że metale szlachetne na Ziemi – opróżnionej do cna z wszelkich kruszców – cieszyły się ogromnym popytem. Bowiem to, co kobieta mu przyniosła, było dawno przez niego niewidzianym srebrem.


Za uzyskane fundusze nabyła maszynę do filtrowania deszczów diamentowych na Uranie. Zaciskała zęby, cierpiąc na siarczystym mrozie i porywistym wietrze, aż po paru latach wzbogaciła się na tyle, by móc w końcu zająć się czymś spokojniejszym. Zakupiła małego, lekkiego satelitę, wyposażonego w chwytak na kosmiczne odpadki, którym mogła sterować zdalnie, nie ruszając się z ulubionego fotela i popijając kaktusową lemoniadę. Operowanie tym ustrojstwem było bezproblemowe, a wszelkie planetarne zjawiska pogodowe już nie zaprzątały jej głowy, więc mogła w spokoju kontrolować podróż po przestrzeni kosmicznej, zgarniając co ciekawszy dryfujący złom, którego w Układzie Słonecznym było co niemiara. Ta bezstresowa praca zapewniła jej w końcu tak bardzo upragniony relaks.


Potrwał on jednak ledwie kilka dni, gdyż jej drogocennego satelitę trafiła zbłąkana asteroida wielkości mikrofalówki. Tak mały obiekt prześlizgnął się niezauważenie przez z pozoru szczelną siatkę międzyplanetarnego programu obserwacyjnego i w efekcie właścicielka nie została ostrzeżona na czas. Zostawszy bez środków do życia, ponownie więc wylądowała w pośredniaku, rozważając, co byłoby najmniej niebezpieczne i nie uprzykrzyłoby jej zbytnio życia. Łatwe do wyobrażenia warunki pracy w kopalni bazaltu na Io albo w hucie żelaza na Daktylu z pewnością nie należały do jej wymarzonych, więc tylko się skrzywiła na widok tych ofert. Z kolei napełniacz butli tlenowych na Ganimedesie nie sprawiał wrażenia poważnej propozycji, a stanowisko kucharza w barze na Kallisto przerastało niestety jej umiejętności kulinarne. Przez chwilę zastanawiała się nad intrygująco brzmiącym łowcą zorzy polarnej na Jowiszu, ale w końcu, pod presją otaczającego ją tłumu innych desperatów pilnie poszukujących pracy, zdecydowała się zatrudnić w wypożyczalni łyżew przy lodowisku na mroźnym Enceladusie. I choć zdawało jej się, że ta robota zapewni jej wreszcie tak długo wyczekiwany spokój, miała nieodparte poczucie déjà vu.

 

 

Inspiracje:

 


Opowiadanie ukazało się także drukiem w Uranii nr 1/2022.


 

Konkurs literacki Uranii z okazji Roku Lema 2021

 

Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Albo może jesteś już uznanym pisarzem i chcesz uczcić Rok Lema 2021? W każdym z tych przypadków możesz nadesłać swoją twórczość na konkurs literacki Uranii!

 

Aby dowiedzieć się więcej o konkursie, wejdź tutaj.