Spójrz na gwiazdy
Źródło zdjęcia: Alexander Grey / Unsplash
Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Kopernika. Z tej okazji, w numerze 1/2023 czasopisma Urania - Postępy Astronomii ogłoszony został konkurs literacki pt. Fantasia Copernicana na teksty z dziedziny science-fiction w języku polskim, pisane prozą, inspirowane życiem Mikołaja Kopernika.
Poniżej prezentujemy opowiadanie pt. „Spójrz na gwiazdy” autorstwa Sergiusza Kołowrotnego:
Sergiusz Kołowrotny
SPÓJRZ NA GWIAZDY
Przedstawiciel banku uśmiechał się i był bardzo uprzejmy. Całym swoim wyglądem pokazywał przyjacielskie usposobienie i chęć wsparcia. Ze współczuciem kiwnął Marcinowi głową, zgadzając się z każdym jego słowem i wyrażając zrozumienie. A jednak w końcu rozmowy stanowczo zażądał, aby Marcin wpłacił wymaganą kwotę. W przeciwnym razie, ostrzegł, mogą się pojawić duże kłopoty.
Po wyjściu z banku, Marcin wsiadł do samochodu i pochylając głowę nad kierownicą, zagryzał wargi. Był w szoku. Skąd wziąć pieniądze?! Sprawy w pracy szły coraz gorzej. Środków do spłaty kredytu było coraz mniej.
Dom. Oto wszystko, co mu pozostało. Jego dom, w którym się urodził i wychował. W którym urodzili się i wychowywali go rodzice, i który zostawili mu w spadku. Dom był bardzo stary, posiadał dwa piętra, z dużą piwnicą, gdzie przechowywano wiele starych rzeczy. Schody od starości skrzypiały i stopniowo zaczęły się rozsypywać. Dlatego Marcin wziął w banku kredyt i zrobił remont. On z Ewą marzył, aby mieć dużo dzieci. Zrobili nawet dla nich wspaniały przestronny pokój z oknami na południe. I co teraz?..
Marcin przewidział trudną rozmowę z żoną. I, niestety, jedyną decyzje, którą trzeba było podjąć…
Oczywiście, Ewa wszystko wyczuła. Nie trzeba było umieć czytać w myślach, aby zrozumieć nastrój Marcina. Na jego twarzy było wszystko napisane – lęk, niepokój i smutek.
Marcin westchnął ciężko, ale długo nie zaczynał rozmowy. A Ewa czekała cierpliwie. W końcu, podczas kolacji, powiedział:
– Kochanie, nie chciałbym cię martwić, ale...
– Mamy kłopoty?
– Byłem w banku, nie mogą już czekać. Dług jest już zbyt duży.
– To znaczy, że musimy zrezygnować z nowej zmywarki? – naiwnie zapytała.
Marcin uśmiechnął się gorzko.
– Kochanie, nie tylko nie możemy teraz kupić zmywarki, ale i... nawet gdybyśmy sprzedali wszystko, co się znajduje w domu, nie bylibyśmy w stanie spłacić kredytu!
– To znaczy...
– To znaczy, że będziemy musieli sprzedać dom. Spłacimy wtedy kredyt i kupimy coś skromniejszego. W innym przypadku przyjdzie komornik, a my wylądujemy na ulicy…
Ewa zbladła. Marcin, zauważył to i chwycił żonę za rękę. Do jego oczu napłynęły łzy.
– Przepraszam, kochanie. Tak mi przykro!
– Naprawdę nic nie da się zrobić? – Ewa rozpaczliwie zaciskała kciuki.
– Uwierz mi, gdybym mógł coś zrobić, na pewno bym to zrobił.
Noc była długa. Marcin nie spał. Palił papierosy i patrzył przez okno na gwiaździste niebo. Jakby to mogło rozbudzić w nim nadzieję. Bardzo ciężko było podjąć decyzję. Próbował znaleźć inne rozwiązanie. Ale nadszedł nowy dzień i nic się nie zmieniło.
Marcin zasnął o świcie. Pospał kilka godzin, a kiedy się obudził, w głowie mu się rozjaśniło. Decyzja została podjęta. Innego wyjścia nie miał! Ubrał się i szybko zszedł do przedpokoju, starając się nie obudzić żony. Kiedy tylko chwycił za klamkę, rozległ się dzwonek. Drgnął z zaskoczenia. Przez kilka chwil stał niezdecydowany, przysłuchując się temu, co dzieje się za drzwiami.
Dzwonek się powtórzył. Cichy, ale uparty. Marcin w końcu otworzył drzwi, zastanawiając się, kto się do niego dobija o takiej porze.
Na progu stał dobrze ubrany młody człowiek z marynarką udekorowaną trzykolorowym logo znanej adwokackiej firmy.
– Pan Marcin Korzec?
– Tak, słucham. Czego pan chce?
– Przepraszam, że przeszkadzam o tej porze, muszę przekazać panu list osobiście. – I młody człowiek wyciągnął z aktówki list.
– Jeśli chodzi o pożyczki...
– Proszę przeczytać ten list, to zajmie kilka minut.
Marcin otworzył list i zaczął czytać. W miarę czytania, jego twarz coraz wyrażała coraz większe zdziwienie.
– To... poważnie?- spytał, odrywając oczy od listu.
Młody człowiek uśmiechnął się:
– Reputacja naszej firmy w ciągu ponad stu lat istnienia jeszcze ani razu nie została zakwestionowana!
– Tak, tak, oczywiście – szybko zgodził się Marcin. – Ale co mam zrobić? Tu jest mowa o jakimś spotkaniu?
– Dokładnie. Na pana czeka już dyrektor naszej firmy. Jeśli nie ma pan nic przeciwko, mogę podwieźć – młody człowiek wskazał ręką na zaparkowany w pobliżu samochód.
Nadal nic nie rozumiejąc, Marcin poszedł w ślad za przedstawicielem kancelarii, i wsiadł do samochodu. W ciągu całej podróży nie wypowiedział ani słowa. Jeszcze kilka razy przeczytał list, ale jego treść pozostawała ciągle dość mglista. W biurze przywitał go dyrektor, starszy mężczyzna z siwymi wąsami, w drogim angielskim garniturze. Po chwili przeszli obok zabytkowych rzeźbionych mebli, krzeseł, foteli, stołów, szaf do gabinetu dyrektora firmy.
– Proszę siadać! – powiedział dyrektor. I usiadł w fotelu na przeciwko. – Otrzymaliśmy wiadomość od... hm... dalekiego krewnego pana, Adama Korzec…
– Od mojego pradziadka? – Marcin był zaskoczony i zdumiony. – Nie mogę zrozumieć, w jaki sposób list mógł trafić do pana biura? Przecież ten list musi mieć ze sto pięćdziesiąt lat, nie mniej!
– Rzecz w tym, że otrzymaliśmy go... dopiero dzisiaj rano.
Marcin zdezorientowany spojrzał na prawnika.
– Pan chyba żartuje?
– Wcale nie. Widzi pan, nasza firma ma specjalny dział, który zajmuje się tego rodzaju sprawami. On się nazywa... Zresztą, to nie ma znaczenia. Otóż, nie dalej jak dziś rano, pana pradziadek przekazał nam następujący komunikat. – Odchrząknął i zaczął czytać:
«Mój drogi chłopcze! Razem z twoją prababcią, Faustynę, moją żoną, już od dawna widzimy, jak Ci trudno poradzić sobie z problemami finansowymi. Zdajemy sobie sprawę, jak wielki ciężar odpowiedzialności spadł na twoje ramiona. Ale musisz wytrzymać ten trudny test. Przez to przeszła cała nasza rodzina, ja, twój dziadek i ojciec. Wszyscy się o ciebie martwią! I wszyscy jesteśmy z tobą. W twoim domu. W naszym domu. Proszę Cię, nie sprzedawaj domu. Przecież ten dom – to my wszyscy! I to jest nasz ostatni przytułek».
Porażony Marcin zerwał się z fotela i zaczął chodzić z kąta w kąt.
– Przecież to niemożliwe! – krzyknął. – Mój pradziadek Adam żył półtora wieku temu! A pan mi teraz mówi, że...
– Tak, dokładnie. Mówię tylko tyle, ile kazał przekazać mi pana krewny. Ale dlaczego pan tak się dziwi? Przecież nie jest pan pierwszy i nie ostatni, do kogo adresowane są tego rodzaju wiadomości.
– Czyli co?!.. Znaczy to, że inni też otrzymują…?
– Oczywiście. Mamy stały kontakt z... hm, jakby to panu powiedzieć...
Słowem wszyscy ludzie, jacy kiedykolwiek żyli wcześniej, żyją tu i teraz. Nikt nie znika bez śladu. Po prostu ludzie przechodzą w inną formę życia... mam nadzieję, że pan mnie rozumie?
– No, nie wiem… – mruknął Marcin.
– Czy nie zauważył pan, że codziennie kontaktuje się pan i inni z martwymi?
Marcin zaniemówił. A siwy adwokat uśmiechnął się.
– Co się dziej? Dlaczego pan tak zbladł? Nic strasznego nie powiedziałem. Normalna sprawa! Po prostu nadeszły takie czasy, że już martwych nie zauważamy. Inaczej mówiąc, takie przyzwyczajenie! Codziennie widzimy ich obrazy na ulicach, z których uśmiechają się do nas. Czytamy ich książki. I to są ICH myśli.
Włączamy telewizor i widzimy tam aktorów, którzy już dawno nie żyją. Ale przecież oni nadal żyją dla nas, skoro postrzegamy ich, jako żywych ludzi! A radio? Włączamy radio i słyszymy ich głosy. Lubimy ich piosenki! W rzeczywistości żyjemy wśród zmarłych!
Zadowolony adwokat odchylił się w fotelu.
– Znaczy... znaczy – Marcin nie mógł zebrać myśli – oni, czyli moi dziadkowie i babcie... w sumie oni wszyscy... wszyscy są ze mną?.. Mieszkają w moim domu?!
– Dokładnie. To dom pana przodków. I oni proszą. Gorąco pana proszą zachować ten dom. Bo żyć mogą tylko tam.
Marcin nagle zobaczył taki obraz: w domu zajęte wszystkie krzesła, fotele, wszystkie sofy… i na każdym siedzą jego ciocie, wujkowie, dziadkowie, babcie, pradziadkowie i prababcie. Ktoś gra w karty, ktoś razem z nim ogląda telewizję, babcia dzierga skarpetki, a ktoś w kuchni szepcze na ucho Ewie przepis na królika w sosie z wina! Nagle drgnął.
– Nasza misja wykonana! Życzę panu wszystkiego najlepszego! – siwy adwokat uścisnął Marcinowi dłoń i odprowadził go do drzwi.
W ten marcowy poranek była doskonała pogoda. Ciepła, słoneczna, cieszyła oko i duszę. I było by grzechem nie przespacerować się.
Marcin szedł pogrążony w myślach. Wciąż nie wiedział jak wyjść z trudnej sytuacji. Jak spłacić kredyt, aby bank nie zlicytował domu. Tak, to prawda! On już zdecydował. Dom nie pójdzie na sprzedaż! Będzie starał się zrobić wszystko, aby pozostał w rodzinie. Zachowa go i przekaże w ręce swego najstarszego syna!
Tak zrobi. Dokładnie tak. Będzie miał syna, nauczy go wszystkiego, co sam umie. Pokaże mu zdjęcia swoich dziadków i babć, opowie mu o nich wszystko!
I w tym momencie przypomniał sobie, że gdzieś było zdjęcie jego pradziadka Adama! Tak, było ono chyba wśród albumów, w starej, dębowej skrzyni. Znajdowały się tam również inne rzeczy jego przodków, takie jak fajka z wiśniowego drewna i rzeźbiona tabakiera, srebrny zegarek-breget, zepsuta pozytywka.
Drzwi otworzyła Ewa. Była blada, podekscytowana. Bez zbędnych słów rzuciła się mu na szyję.
– Kochanie! Nie wiem, jak mam wyjść z tej sytuacji, ale postanowiłem nie sprzedawać domu! Będzie, co ma być. Postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy! Kocham nasz dom, nasze rodziny i wszystkich tych, którzy go nam zachowali!
– Dzięki Bogu! – z ulgą odetchnęła Ewa. – Miałam nadzieję, że taką właśnie podejmiesz decyzję!
– Chcę Ci coś pokazać. Jedno zdjęcie. Poczekaj… zaraz!
Marcin chwycił latarkę i rzucił się do piwnicy. Aby znaleźć skrzynie, trzeba było zabrać rower, góry starych koców, odsunąć wiekowe pianino, zdjąć ze skrzyni karnisz i przestawić drabinę…W końcu dotarł do skrzyni i do starego albumu. Znalazł i wyciągnął z niego zdjęcia pradziadka Adama. Trochę zaskakujące, ale zdjęcie było w doskonałym stanie!
Marcin zamknął skrzynię i umieścił zdjęcie na jej pokrywie. Tak, nie było żadnej wątpliwości, to był pradziadek Adam! W swoim czasie był on bardzo przystojnym mężczyzną. Ze zdjęcia patrzył na niego wesoły, młody mężczyzna.
– Marcin! Gdzie jesteś? – rozległ się z góry głos Ewy.
Odwrócił się. I w tym momencie powiał silniejszy wiatr i zdjęcie zniknęło w szczelinie, między skrzynią a murem.
– Już idę! – krzykną. Włączył latarkę i skierował snop światła w szczelinę.
W ciemnościach zobaczyć coś było niemożliwe. Przesunął trochę skrzynię, aby wyciągnąć fotografię. Ale ogromna z metalowymi okuciami skrzynia była cięższa od stu morskich kotwic!
Rzucił się na skrzynię całym ciałem i skrzynia w końcu uległa. Jeszcze trochę i pojawił się róg zdjęcia, i... coś jeszcze. I to coś było zawinięte w szmatkę.
Mokry od potu, wydostał w końcu nie tylko zdjęcia, ale i to zawiniątko.
Położył zdjęcie na pokrywie skrzyni, zaczął rozwijać pakunek. Nagle ujrzał zwinięte płótno, list i zdjęcie dwóch mężczyzn, z których jeden – w pięknym mundurze – bez wątpienia był jego pradziadkiem Adamem. Czynny oficer Francuskiej Legii Cudzoziemskiej.
List był następującej treści:
«Mój drogi przyjacielu, Adamie!
Daruję Ci ten obraz jako znak naszej przyjaźni i wdzięczności za twoją pomoc i wsparcie w trudnych chwilach na początku mojego nowego życia w Paryżu. Przyznaję, że nie wiem dlaczego, ale zawsze, kiedy patrzę w gwiazdy, nachodzą mnie marzenia. Gdy mnie już tutaj nie będzie, z pewnością znajdę się wśród nich. Mocno Cię ściskam.
Twój przyjaciel, Vincent
Van Gogh»
„A cóż piękniejszego nad niebo, które przecież ogarnia wszystko co piękne…” (Mikołaj Kopernik)
K O N I E C
Konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe
Jesteś fanem fantastyki naukowej? A może próbujesz sił w pisaniu literatury science-fiction? Zapraszamy do przysyłania prac na konkurs literacki Uranii Nowe Dzienniki Gwiazdowe.
Aby dowiedzieć się więcej o konkursie Nowe Dzienniki Gwiazdowe, wejdź tutaj.